O pakiecie zimowym, w tym o dyrektywie o odnawialnych źródłach energii (OZE), o rynku mocy i energetyce obywatelskiej rozmawialiśmy podczas debaty w redakcji DGP. Wzięli w niej udział europosłowie Jerzy Buzek i Andrzej Grzyb, Anna Ogniewska z Greenpeace oraz Aleksander Śniegocki z WiseEuropa.
Mimo kilkukrotnych zaproszeń i kilku zaproponowanych terminów w debacie nie zdecydowali się wziąć udziału europosłowie PiS.
Co do jednego uczestnicy byli zgodni – bardzo trudno jest planować przyszłość energetyczną Polski, zarówno na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym, kiedy nikt nie potrafi odpowiedzieć, jak będzie wyglądać nasza polityka energetyczna w perspektywie kolejnych lat i na jakich paliwach będzie się opierać produkcja energii.
Około 85 proc. prądu produkujemy w Polsce z węgla kamiennego i brunatnego, a realizacja celu, jakim jest wzrost udziału odnawialnych źródeł energii (OZE) do 15 proc. w 2020 r. (dla większości krajów UE jest to 20 proc.), jest dzisiaj poważnie zagrożona. W tych realiach w życie wchodzi ustawa o rynku mocy, czekająca jeszcze na zielone światło z Brukseli, ale też trwa debata nad pakietem zimowym, czyli dyrektywami i rozporządzeniami dla energetyki, z których realizacją też przyjdzie się nam zmierzyć.
Pakiet zimowy to wyzwanie
Komisja Przemysłu, Badań Naukowych i Energii Parlamentu Europejskiego (ITRE) i Parlament Europejski przegłosowały dyrektywę dotyczącą OZE. Na tym etapie prac parlamentarnych proponowanym celem ich udziału w miksie energetycznym jest 35 proc. dla całej UE, bez podziału na kraje. Wcześniej Komisja Europejska proponowała 27 proc., a organizacje pozarządowe mówiły o 45 proc. Proces procedowania jednak się nie zakończył. Czy w związku z tym jest szansa na to, że prośrodowiskowy kierunek się utrzyma?
– Jestem raczej pesymistą, jeśli chodzi o formalne podwyższenie celu, natomiast realnie może on przekroczyć 27 proc. Zwykle PE jest najbardziej progresywnym organem, ale KE swoje propozycje opierała w 2014 r. na starszych danych. Dziś sama przyznaje, że OZE staniały, więc jest gotowa zaakceptować ambitniejszy cel. Ale największy problem będzie z Radą UE, bo państwa członkowskie niekoniecznie mają ochotę podwyższać swoje cele, utrudniając sobie tym samym negocjacje dotyczące zobowiązań krajowych – mówił Aleksander Śniegocki. – Formalny cel OZE to jednak nie wszystko, ważne są też ogólne ramy regulacyjne. KE ma na przykład niedługo pokazać propozycje ułatwiające finansowanie zielonych inwestycji – mówił Aleksander Śniegocki.
/>
Czy to znaczy, że Parlament chciał zmotywować Komisję?
– Zawsze, gdy chodzi o proponowane cele, PE jest najbardziej ambitny. Z jednej strony wygrywają przekonania, które w PE mają większość, a z drugiej strony jest to trochę gra między unijnymi instytucjami, czyli podwyższyć na tyle, by było z czegoś zejść i osiągnąć kompromis – mówił Andrzej Grzyb. – Droga do negocjacji jest otwarta podczas trilogu. Gdyby był wyraźny zapis o tym, że cel 35 proc. OZE na 2030 r. nie jest wiążący dla każdego kraju, na pewno negocjacje byłyby łatwiejsze, ale w innej dyrektywie znalazł się zapis, że KE taki obowiązek może nałożyć. Efekt będzie więc zapewne gdzieś pośrodku między 27 a 35 proc. Tak mi się wydaje. Na pewno jednak jest plan odejścia od subsydiowania OZE i pójście w kierunku konkurowania na wolnym rynku z zapewnieniem, że mniejsze instalacje mogłyby uzyskiwać wsparcie inwestycyjne – dodał. Przypomniał, że podwyższony został cel energii odnawialnej w transporcie, został też wprowadzony zapis o zakazie używania importowanego oleju palmowego do produkcji biopaliw, co jednak nie oznacza wyeliminowania go z produkcji spożywczej. Tu opór stawiały kraje południowe, m.in. Włochy, które nie uprawiają rzepaku. – Pytanie też, jak będzie się kształtowało zużycie paliw w transporcie w kontekście planowanego rozwoju elektromobilności. Gdyby się okazało, że progres będzie bardzo istotny, to nie będzie wzrostu udziału paliw w transporcie, ale mam wrażenie, że rozwój elektromobilności jednak nie będzie postępował aż tak szybko – dodał Grzyb.
Jerzy Buzek z kolei mocno podkreślał, że dyrektywy OZE nie można analizować w oderwaniu od całego pakietu zimowego, który jest jednym z największych unijnych projektów. – A sprawny, otwarty rynek energetyczny to jeden z celów pakietu zimowego – mówił obecny szef Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE) Parlamentu Europejskiego, który jest odpowiedzialny za negocjacje. – Dziś jeszcze OZE nie są stabilne, więc trzeba je bilansować, np. gazem. Nie mamy również obecnie odpowiednich technologii magazynowania energii, dlatego na teraz nie wyobrażam sobie 100 proc. produkcji energii z OZE. Warto też podkreślić, że OZE nie mają samych zalet, bo są pytania o sposoby utylizacji zużytych paneli słonecznych czy dostępność metali ziem rzadkich, z których są produkowane. Ale mimo to, moim zdaniem, energia odnawialna jest skazana na sukces – mówił były premier tłumacząc, że paliwa kopalne będą się wyczerpywać na przestrzeni lat. – Dania, Francja czy Wielka Brytania dużo wcześniej zaczęły się wycofywać z węgla i to nie ze względu na ochronę klimatu, bo wtedy nikt nawet o tym nie słyszał, ale ze względu na zdrowie i bezpieczeństwo ludzi oraz koszty. Reforma górnictwa mojego rządu 20 lat temu, gdy z pełnym pakietem socjalnym i programami reindustrializacji regionu wygaszono 22 kopalnie, również miała na celu powolne odchodzenie od węgla. Powolne, nie znaczy jednak 10 lat, a raczej 30 – tłumaczył Jerzy Buzek podkreślając, że do realizacji takiego celu niezbędna jest długofalowa strategia energetyczna kraju, której Polska wciąż nie ma. A w powiązaniu z pakietem zimowym, reformą EU ETS, która wprowadzi derogacje dla kogeneracji i Funduszem Modernizacyjnym pozwalającym na odtworzenie mocy konwencjonalnych oraz rozwojem interkonektorów i sieci przesyłowych transformacja energetyki i ciepłownictwa wejdzie na kolejny poziom. – Przejście na OZE potrwa i sam, jako mieszkaniec Śląska, wiem, jaki to problem dla regionu, jednak chciałbym, żeby OZE były traktowane serio. Ale droga dojścia do tego wymaga rozwiązań przejściowych, a więc energetyki opartej na gazie lub atomowej – skonkludował były premier.
/>
Zdaniem Anny Ogniewskiej z Greenpeace w przypadku Polski trudno mówić o efektywnym wsparciu dla odnawialnych źródeł energii. – UE przygotowuje się na bezprecedensową transformację sektora energetycznego. Chodzi o uniezależnienie od paliw kopalnych i oparcie systemu na oszczędzaniu energii i źródłach odnawialnych. Konieczne jest ustalenie ambitnego celu udziału OZE w miksie energetycznym na rok 2030 oraz wprowadzenie celów dla poszczególnych państw członkowskich, które m.in. dadzą większą pewność dla inwestorów. Podczas trilogu Parlament powinien mocno podnosić kwestię udziału OZE i starać się utrzymać propozycję celu na poziomie 35 proc. dla UE do roku 2030. Analizy przeprowadzone jeszcze w 2014 roku dowodziły, że ambitne cele klimatyczne (45 proc. OZE, 40 proc. efektywności energetycznej i 55 proc. redukcja emisji) mogą pozwolić na zmniejszenie importu surowców energetycznych o 45 proc. do roku 2030. Jak powiedział premier Buzek – OZE są skazane na sukces. Są rozwijane na świecie i niestety jak na razie świat nam odjeżdża – argumentowała.
Według Aleksandra Śniegockiego uzasadnione jest bieżące monitorowanie i egzekwowanie postępów w realizacji krajowych celów OZE przez unijne instytucje, by problemy Polski z realizacją zobowiązań na 2020 r. nie powtórzyły się w kolejnej dekadzie. Anna Ogniewska postulowała pozostawienie możliwości wyboru systemu wsparcia dla energetyki odnawialnej przekonując, że nie w każdym kraju energetyka odnawialna może już konkurować cenowo z innymi technologiami, ponieważ wbrew obiegowym opiniom paliwa kopalne, też węgiel, również są subsydiowane.
– Mijało się z celem traktowanie jako OZE współspalania węgla z biomasą, zwłaszcza że ta ostatnia była dobrej jakości, bo często było to drewno, które z powodzeniem przydałoby się w innym przemyśle. Dlatego gdybyśmy mieli osiągnąć cel OZE takim sposobem, to chyba lepiej się stało, że tak nie będzie, choć życzyłbym naszemu krajowi żeby mógł osiągnąć cele, do których się zobowiązał, bo to jest korzystne dla nas wszystkich – mówił europoseł Grzyb. – Polska deklaruje, że ostatnią dużą inwestycją węglową ma być 1000 MW w Ostrołęce. Polski rząd zdaje sobie sprawę z konsekwencji wejścia w życie po 2020 r. nowej formuły EU ETS – podkreślił. W tych przepisach z założenia darmowych praw do emisji CO2 będzie mniej, a poza tym mają być droższe, by właśnie stymulować rozwój czystej energii.
– Albo zmienimy system energetyczny, albo nie poradzimy sobie na Ziemi. Chodzi o życie na naszej planecie, bo Ziemia poradzi sobie nawet bez ludzi – podsumowała Ogniewska.
Rynek mocy – wsparcie węgla czy energetyki?
W styczniu w Polsce weszła w życie ustawa o rynku mocy. To mechanizm, który pozwala na płacenie wytwórcom energii elektrycznej nie tylko za produkcję prądu, ale i na gotowość do niej w szczycie. Według szacunków resortu energii pokazanych przy okazji prac nad ustawą będzie nas to kosztowało po 2020 r. ok. 3 mld zł rocznie. Jednak w propozycjach Komisji Europejskiej mamy do czynienia z obostrzeniami dla takich subsydiów. Chodzi m.in. o plan wprowadzenia zapisów o emisyjności nowych jednostek na poziomie 550 g CO2/1 kWh, co eliminowałoby bloki węglowe, ale pozwalało już na budowę gazowych oraz udowodnienie przez państwo, że ten mechanizm jest niezbędny do zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego. W Polsce koronnym argumentem jest to, że bez rynku mocy zabraknie nam prądu.
– Brak zaktualizowanej długofalowej polityki energetycznej państwa może sprawić, że środki z rynku mocy zostaną przeznaczone na utrzymanie przestarzałej energetyki konwencjonalnej i będą kolejną formą dotacji do węgla – mówiła Anna Ogniewska. – Według oceny skutków regulacji do ustawy rynek mocy do roku 2027 będzie kosztować 26,9 mld zł netto. Z portfeli Polaków wypłynie 6,9 mld zł. Najbardziej wprowadzenie opłaty mocowej odczują małe i średnie firmy, które zapłacą 15 mld zł, co będzie prowadzić do obniżenia ich konkurencyjności. Po zmianach w ustawie koszty te mogą być jeszcze wyższe. Energetyka węglowa nie jest już w stanie zapewnić bezpieczeństwa energetycznego. Pokazał to jasno sierpień 2015 roku. W Polsce wprowadzono 20. stopień zasilania z uwagi na awarie bloków węglowych i brak wody do ich chłodzenia. W tym czasie w Niemczech fotowoltaika dostarczała tyle energii, jakie było zapotrzebowanie w Polsce. Rynek mocy tylko pogłębi problemy polskiej energetyki. A tak naprawdę zapłacimy dwa razy, bo teraz za rynek mocy, a potem i tak za transformację energetyczną – tłumaczyła ekspertka Greenpeace.
– Ja w Unii Europejskiej mówię jasno, że trzeba dopłacać do wytwarzania energii. Ale nikt już nie akceptuje, dopłacania np. do wiatraków, skoro mówi się, że energia wiatrowa jest coraz tańsza. Lansując tezę o konieczności powolnego odchodzenia od węgla staram się unikać argumentów o ochronie klimatu, bo w naszym kraju wiele osób nie wierzy w nie. Ale dyskusja o przyszłości (odległej!) bez wglądu w strategię energetyczną i choćby wiedzy, czy będziemy budować elektrownię atomową jest po prostu trudna. Poza tym musimy wiedzieć, czy będziemy produkować własny węgiel, czy będziemy go coraz więcej sprowadzać, nawet z Rosji – powiedział Jerzy Buzek. Dodał też, że o wydobyciu węgla kamiennego w Polsce decydować powinny dwie rzeczy: geologia oraz ekonomia wydobycia. – Węgiel to nasze dobro narodowe od lat, ale przestaje nim być, gdy musimy za to płacić zbyt wiele, zwłaszcza zdrowiem – stwierdził były premier. – Z drugiej strony jednak to Polska po Danii jest najbardziej bezpiecznym energetycznie krajem, właśnie dzięki węglowi. Ja bym więc nie skreślał węgla w ogóle, ale skupił się na czystych technologiach wykorzystania tego surowca. Takie technologie opracowuje się właśnie w Zabrzu, Gliwicach i Katowicach w Europejskim Centrum Czystych Technologii Wykorzystania Węgla. Plany jego zgazowania są przygotowane od lat, ale nadal w tej kwestii nic się praktycznie nie stało – mówił Jerzy Buzek. Dodał też, że węgiel koksowy jako baza do produkcji stali jest na razie niezastąpiony. Niemniej jednak upieranie się przy zużyciu węgla energetycznego to „zaproszenie” do importu węgla z Rosji, z której sprowadzamy większość zagranicznego paliwa.
– Transformacja energetyczna to wyzwanie, z którym się musimy zmierzyć. Ale bez odpowiedzi o miks energetyczny za 10 i 30 lat to trudne – zgodził się z Buzkiem Grzyb. – Odnawialnym źródłom energii jest potrzebne wsparcie źródeł stabilniejszych, a tu moim zdaniem jest szansa dla kogeneracji, czyli wytwarzania ciepła i prądu w skojarzeniu. Ciepłownicy mogliby dorzucić do systemu 7 GW i te źródła mogłyby być stabilizatorem. Poza tym trzeba zwrócić uwagę na to, że OZE to także nowe miejsca pracy, o których tyle się mówi w przypadku górnictwa – dodał. Zdaniem Buzka byłoby lepiej, gdyby udało się uniknąć konieczności wprowadzania rynku mocy, bo nie jest to rozwiązanie idealne ani rynkowe, ale obecnie niezbędne ze względu na bezpieczeństwo energetyczne państwa (w tym konieczność wyłączania w Polsce kolejnych starych bloków, jak miało to miejsce na początku tego roku, gdy z systemu wypadła elektrownia Adamów odpowiedzialna za produkcję ok. 2 proc. krajowego prądu).
/>
– Utrzymanie status quo będzie oczywiście wsparciem głównie jednostek węglowych. To się jednak mija z celem, biorąc pod uwagę niedobór krajowego węgla i rosnące ceny uprawnień do emisji zanieczyszczeń. Lepszym pomysłem jest sfinansowanie budowy mocy rezerwowych opartych na gazie. Są one uruchamiane rzadko, zużywając mało paliwa. Nie pogarszamy sobie więc bezpieczeństwa energetycznego, a wręcz przeciwnie – możemy znacznie zwiększyć produkcję energii z wiatru i słońca bez zagrożenia dla stabilności systemu – mówił Aleksander Śniegocki.
– Znaczącą rolę będzie odgrywało społeczne przyzwolenie lub jego brak, np. w przypadku budowy nowych odkrywek węgla brunatnego – dodał europoseł Grzyb. – Nam jest potrzebny równomierny rozwój kraju, a temu właśnie może służyć energetyka odnawialna, w tym prosumencka – tłumaczył.
Prosument – szansa czy zagrożenie?
Czy energetyka obywatelska w Unii Europejskiej będzie się rozwijać? Czy prosumenci, a więc konsumenci energii, którzy są jednocześnie jej producentami, otrzymają wsparcie, czy jednak wygrają tu duże koncerny energetyczne? W Grecji wprowadzono właśnie nowe przepisy o tzw. wirtualnym net-meteringu. Oznacza to, że mieszkaniec bloku może być jednocześnie właścicielem części instalacji OZE, np. fotowoltaicznej oddalonej od jego domu. Z tego tytułu jednak ma szansę obniżyć sobie rachunki za prąd. Pytanie jednak, czy będzie to zgodne z nowotworzonym prawem unijnym i czy są szanse na to, by zachęcić obywateli Wspólnoty do prosumeryzmu. No i czy może to przynieść korzyści naszemu systemowi energetycznemu?
/>
– Dla mieszkańców bloków nie ma problemu, by byli prosumentami i korzystali z rozwoju tego typu energetyki. Nie powinno się dodatkowo obciążać prosumentów podatkami. Taryfy i wynagrodzenia za produkcję powinny być co najmniej na poziomie rynkowym; ogólnie jest to zielone światło dla energetyki prosumenckiej. Wszystko to jest zapisane w przegłosowanym w mojej komisji stanowisku PE w sprawie dyrektywy OZE, gdzie jest otwarcie na rynek prosumenta niejako w parze z obowiązkiem promowania tego rozwiązania – wyliczał Jerzy Buzek.
– Są też propozycje, by nie można było odmówić prosumentowi przyłączenia do sieci – dodał poseł Grzyb.
– Energetyka zawodowa jest pod presją prosumentów. Przecież to oznacza, że koncerny będą tracić klientów, a koszty stałe przecież zostaną i one będą rosły. Ale przez ten okres konkurencji energetyki zawodowej z prosumentami trzeba po prostu przejść, to trwa 5–7 lat – przyznał Buzek. – Energetyka obywatelska to z jednej strony sposób na oszczędzanie energii, ale również na nadwyżce sprzedanej do sieci prosument może zarobić. W lutym zaczynamy negocjacje z Radą, także na ten temat – zadeklarował.
– Gdy w Polsce rodziła się idea prosumeryzmu, wywołała sporo nadziei, a potem prawo zostało zmienione. Mimo to gospodarstwa domowe decydują się na własne instalacje. Ludzie po prostu praktyczniej patrzą na swoje życie i sukcesem jest już to, że nic nie zapłacili dużej energetyce – mówił poseł Grzyb. Dla prosumentów bowiem miały zostać wprowadzone taryfy gwarantowane, ale tak się nie stało. – Poza tym mamy deficyt rozwoju infrastruktury energetycznej, mam na myśli sieci. Jeśli w takich regionach Polski udałoby się zaszczepić prosumeryzm, to dałoby to również pewną stabilizację systemu – ocenił. Podał przykład Wielunia, gdzie działa Wielton, produkujący naczepy. Okazało się, że firma nie może otrzymać potrzebnych mocy od energetyki zawodowej, więc lokalnie zaczęto budować własne źródła wytwórcze na miejscu. – A to pozwala na rozwój gospodarczy w mniejszych społecznościach lokalnych – tłumaczył Grzyb.
– Zwróciłbym jednak uwagę na problem taryfowania, który w pełni objawi się gdy energetyka prosumencka stanie się znaczącą częścią rynku. Bo na inne rzeczy można sobie pozwalać w okresie pionierskim, a na inne później, gdy dane rozwiązanie wychodzi z niszy – zwrócił uwagę ekspert WiseEuropa. – Niestety obecnie jest totalny chaos jeśli chodzi o taryfowanie w całej Unii Europejskiej, każdy kraj ma własne podejście, które ogranicza racjonalny rozwój energetyki prosumenckiej. Tutaj sprawdzi się taryfa albo w oparciu o koszty stałe, albo w pełni dynamiczna. To podobny dylemat jak w przypadku rynku mocy i jednotowarowego rynku energii – mówił Aleksander Śniegocki. Podkreślił także, że taryfa w pełni dynamiczna jest technicznie trudniejsza do wdrożenia; zmagają się z tym np. Duńczycy. – Kto pierwszy wdroży to efektywnie, narzuci rozwiązanie innym państwom, ten będzie mógł wiele wygrać – przyznał Śniegocki. Jego zdaniem jednak dyskusja o sposobie taryfowania może być długa i żmudna i przeciągnąć się nawet do 2030 r., bo trzeba będzie odpowiedzieć na trudne pytania o podział kosztów sieci. Przykładowo, prosument na co dzień pokrywający sporą część swoich potrzeb energetycznych z własnego źródła może jednak okazjonalnie zgłaszać zapotrzebowanie na moc z sieci na takim samym poziomie jak zwykły konsument – jak wówczas dzielić koszty?
– Pojawi się taki prosumencki rynek mocy – żartował europoseł Andrzej Grzyb.
Anna Ogniewska zwróciła uwagę, że w Polsce duże koncerny nadal blokują rozwój energetyki prosumenckiej. – Propozycje zawarte w legislacji unijnej mogą pomóc w rozwoju energetyki obywatelskiej. Dyrektywy powinny umożliwiać wprowadzanie systemów wsparcia stymulujących rozwój tego sektora – mamy też nadzieję, że wprowadzony ostatnio w Grecji system wirtualnego net-meteringu nie zostanie ograniczony po zmianach w prawie unijnym. Parlament Europejski musi skupić się na tym, by do tego nie dopuścić. Potrzebne jest też przywrócenie przepisów gwarantujących priorytetowy dostęp do sieci elektroenergetycznej i odbiór energii z OZE. PE ma dość progresywne stanowisko. – Jednak boimy się, że pozostałe instytucje mogą gorzej potraktować prosumentów – powiedziała. – W Polsce mamy ok. 30 tys. prosumentów, choć resort energii szacował, że będzie ich przybywać w tempie 50–100 tys. rocznie – nie wygląda to optymistycznie – wyliczyła. Konkluzja była prosta – mamy trochę błędne koło: moglibyśmy coś zrobić, ale jak zwykle się nie da.
Światełko w tunelu?
Na koniec dyskusji główne wnioski 2,5-godzinnej debaty energetycznej były dwa. Ogólnoeuropejski – że piłka cały czas jest w grze, a zasady tej gry wciąż są jeszcze ustalane w negocjacjach Rada – Parlament – Komisja Europejska, prowadzonych przez Jerzego Buzka, szefa komisji ITRE. Dlatego nie należy się zbytnio cieszyć ani zbytnio martwić tym, że propozycje w trakcie dyskusji, zwłaszcza o odnawialnych źródłach energii, nadal są modyfikowane. Polski – z kolei sprowadziła się do braku – mimo zapowiedzi już na rok 2017 – strategicznego dokumentu branżowego, czyli Polityki Energetycznej Państwa. Zdaniem posła Grzyba dyskusja na ten temat może się zacząć przy okazji lutowych głosowań nad kształtem systemu handlu emisjami po roku 2020 – bo gra idzie o ok. 10 mld zł rocznie. Pytanie, jak zostaną spożytkowane pieniądze z systemu handlu emisjami EU ETS po 2020 r. – to może być taka zachęta, która zostanie zainwestowana w inne źródła niż węglowe – mówił Andrzej Grzyb. Zdaniem Aleksandra Śniegockiego inwestowanie w źródła wytwórcze z tych pieniędzy to nie najlepsza droga, zwłaszcza że duży problem tkwi w infrastrukturze, czyli sieciach oraz źle zmodernizowanych cieplnie budynkach. Anna Ogniewska podkreśliła z kolei rolę dostępu do sieci dla OZE, także tych najmniejszych, prosumenckich, bo z niektórych wyliczeń wynika dziś, że z tego typu energetyki może pochodzić nawet połowa wytwarzania energii elektrycznej w perspektywie 2050 r. A energetyka odnawialna w Polsce w perspektywie 2030 r. mogłaby nawet potroić zatrudnienie, które obecnie jest szacowane na ok. 33 tys. osób.