Sprzyja nam koniunktura i pieniądze z OFE, ale sytuacja na Wschodzie może zachwiać gospodarką

Ministerstwo Finansów jest przekonane, że uda się obniżyć deficyt poniżej 3 proc. PKB w 2015 r. bez żadnych ekstradziałań. Ma rację?

Zapewne ma. Skoro przedstawia taki plan, to pewnie ma szczegółowe symulacje efektów już podjętych działań czy wpływu poprawy koniunktury gospodarczej na budżet. I wychodzi pewnie, że deficyt da się obniżyć bez podejmowania dodatkowej tzw. konsolidacji fiskalnej, czyli szukania oszczędności albo dodatkowych wpływów z podatków. Koniunktura poprawia się szybko, szybciej, niż zakładano, pisząc budżet, a to, co już zrobiono – np. przejęcie części aktywów OFE przez ZUS – też silnie obniża deficyt i dług.

To chyba dobra informacja?

Deficyt sektora finansów pewnie spadnie, ale tzw. deficyt strukturalny, który liczy się, nie uwzględniając zmian koniunktury, pozostanie relatywnie wysoki. Chodzi o to, że poprawa statystyk finansów publicznych będzie w dużym stopniu efektem zmian cyklicznych w gospodarce.

Czy ta poprawa będzie trwała?

Niekoniecznie. Ubiegły rok pokazał, jakie mogą być skutki silnego pogorszenia koniunktury i braku możliwości dostosowań po stronie wydatków. Strategia, jaką przyjął rząd, wpisuje się trochę w klimat przyszłorocznej kampanii wyborczej. Szukanie cięć albo podwyższanie podatków, wprowadzanie strukturalnych zmian mogłoby spowodować, że niektóre grupy społeczne ucierpiałyby na tym. Przed wyborami byłoby to mało komfortowe dla rządu. Na szczęście nie trzeba tego robić, bo jest bufor w postaci gospodarczego przyspieszenia i odcinanie kuponów od zmian w OFE.

Czy to oznacza, że deficyt znów może zacząć rosnąć?

Rząd mógł się przekonać w ubiegłym roku, gdy pogorszenie koniunktury gospodarczej było głębsze, niż oczekiwano, jak mocno przekłada się to na ubytek dochodów. Trzeba było nowelizować budżet. Gdyby teraz karta znów się odwróciła i np. w wyniku kryzysu na Wschodzie albo nagłego pogorszenia koniunktury w strefie euro polska gospodarka przestała przyspieszać, rząd musiałby znów szukać dodatkowych źródeł dochodów. Choć rząd jest obecnie w trochę bardziej komfortowej sytuacji ze względu na oszczędności po zmianach w systemie emerytalnym.

Zejście z deficytem poniżej 3 proc. PKB będzie jednak oznaczało, że spełnimy kryterium fiskalne, które musimy wypełniać, by wejść do strefy euro. Czy pańskim zdaniem przyszły rok to dobry moment, by na nowo rozpocząć dyskusję o przyjęciu wspólnej europejskiej waluty?

Nie sądzę. Wszyscy przekonali się co do tego, że w czasach niestabilności ekonomicznej warto mieć własną, bo dzięki temu łatwiej przejść przez zawirowania na rynkach. Poza tym wchodzenie do strefy euro, która nie jest w najlepszej kondycji, też nie jest dobrym pomysłem. Pośpiechu nie ma. Tym bardziej że nie ma na to społecznego przyzwolenia, większość Polaków jest przeciwna.

A kampania wyborcza nie byłaby dobrym momentem, żeby o tym rozmawiać?

Dyskusja o euro toczy się od jakiegoś czasu, ale nie wydaje mi się, aby kampania wyborcza ją nasiliła. Bardziej chwytliwym tematem mogą być środki z Unii Europejskiej. Strefa euro dla większości społeczeństwa jest chyba na razie zbyt abstrakcyjnym pojęciem. Jest zresztą chyba dość szeroka polityczna zgoda, żeby „wątku szybkiego przyjęcia euro” nie podejmować.