Nie wiem, czy mieli państwo okazję jeść świeżą, zabraną prosto z wędzarni wędlinę? Ja miałem i gdyby mi ktoś powiedział, że takie mięso jest szkodliwe dla zdrowia, to bym go wyśmiał. Teraz jednak się okazuje, że mniej więcej coś takiego oznajmili unijni urzędnicy. Ich zdaniem taka wędlina zawiera za dużo jakiejś substancji, o której nigdy nie słyszałem, i dlatego trzeba się pożegnać z tradycyjnie przygotowywanymi wędlinami.
Oczywiście to zalecenie nie dotknie osób, które przygotowują mięso według tradycyjnych receptur i sposobów na własne życzenie. Dotknie za to firmy, które postawiły na stare receptury i które coraz lepiej radziły sobie na polskim i unijnym rynku. Część z nich będzie musiała zrezygnować z produkcji niektórych wędlin, inne zaś liczą się z zamknięciem biznesu.
Można uznać, że doszło do takiej sytuacji przez błąd branży. Że nie zwróciła uwagi na to, co przygotowują unijni urzędnicy, i obudziła się dopiero teraz, kiedy do wejścia nowych wyśrubowanych norm zostało ledwie parę miesięcy.
Być może branża naprawdę zawiniła, ale aż korci spytać, gdzie w tym wszystkim było Ministerstwo Rolnictwa, które chyba powinno również obserwować dokładnie to, co dzieje się w Brukseli, i interweniować, kiedy interesy producentów oraz konsumentów są zagrożone. Gdzie był rząd, który dość mocno broni interesów energetyki przed zakusami ekologicznego lobby? Czy miejsca pracy, jakie tworzą firmy zajmujące się produkcją żywności tradycyjnej, nie są warte równie stanowczego podejścia?
Tak czy owak, decyzja unijnych urzędników powoduje, że jako konsument po raz kolejny tracę możliwość wyboru. Wkrótce może się okazać, że zostanę zmuszony do trzymania się jedynie słusznej, zdrowej i bezpiecznej diety. Zupełnie jak to jest w przypadku zwierząt, które również nie decydują, co mogą jeść. O ich paszę, jak najbardziej zdrową i bezpieczną, dba przecież ktoś inny.