Na etykietce będzie widniał kraj, gdzie wyprodukowano większość produktu.
Komisja rynku wewnętrznego Parlamentu Europejskiego przegłosowała właśnie projekt zmiany zasad etykietowania produktów dostępnych w unijnych sklepach. Firmy czeka nakaz określenia kraju producenta produktów, a także zakaz oznaczania marką „made in EU” bądź „made in (konkretny kraj członkowski)” towarów, w przypadku których zasadnicza część procesu produkcyjnego odbyła się poza granicami Unii. Inicjatorzy chcą, by nowe rozporządzenie zostało przyjęte na poziomie unijnym w 2014 r.
– To wielki krok w stronę przejrzystości pochodzenia towarów – mówiła duńska europosłanka Christel Schaldemose. Na razie w przypadku co dziesiątego produktu, który okazał się szkodliwy dla zdrowia kupujących, nie udało się określić, która konkretna fabryka za nim stoi. Tak było choćby w 2012 r., gdy we Włoszech wykryto toksyczną partię chińskich zabawek. Zdaniem europarlamentarzystów wprowadzenie obowiązku oznaczenia kraju pochodzenia towaru pomogłoby w uniknięciu takich sytuacji. Dotychczas bowiem etykietowanie produktów zgodnie z krajem ich wytworzenia zależało od dobrej woli producentów. Produkty żywnościowe mają być nadal wyłączone z ogólnej zasady – zapewne nie udałoby się takiego przepisu wobec nich przeforsować.
Zgodnie z propozycjami europarlamentu o pochodzeniu produktów, w którego wytworzeniu brały udział fabryki z kilku państw, decydujące będzie to, gdzie przebiegał najważniejszy, decydujący o wartości towaru etap produkcji. Zdaniem pomysłodawców położy to kres podszywaniu się pod europejskie przez towary, które w większości powstały poza Unią. Chodzi o przypadki, gdy producenci oznaczali marką „made in EU” towary jedynie złożone na terytorium unijnym. Nie musieli jednak informować o tym, gdzie powstały ich części składowe, a te najczęściej były produkowane w państwach rozwijających się. Pogwałcenie postulowanych regulacji PE proponuje karać grzywną. Ponadto rozważa możliwość utworzenia czarnej listy producentów.
Podobny do pomysłu europarlamentarzystów wymóg wcześniej wprowadził szwajcarski koncern Swatch Group. Wewnętrzne regulacje firmy zezwalają na opatrzenie metką „made in Switzerland” tylko takich zegarków, których co najmniej 80 proc. części wyprodukowano pod Alpami. Taki krok miał uchronić renomę krajowej produkcji. Szwajcarski zegarek ma pozostać gwarancją jakości.
Niemieccy producenci patrzą na brukselską inicjatywę odwrotnie niż Swatch. Zdaniem Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej wprowadzenie nowych regulacji będzie oznaczało, że wielu producentów będzie musiało usunąć ze swoich towarów napis „made in Germany”. Dotyczy to przede wszystkim producentów samochodowych i sprzętu elektrycznego, co może się skończyć pogorszeniem ich wizerunku w oczach klientów, a co za tym idzie – spadkiem wartości towarów. – Pod płaszczykiem ochrony konsumentów tylnymi drzwiami próbuje się zagrozić sprawdzonemu, niemieckiemu znakowi jakości – oświadczył szef Niemieckiego Stowarzyszenia Handlu Zagranicznego Anton Börner. Niemcy wierzą, że sami najlepiej gwarantują jakość własnych podwykonawców.
W Polsce nie zanosi się na protesty. Jak wynika z sondażu Grupy IQS dla „Pulsu Biznesu”, dla większości naszych producentów marka „made in Poland” ma zerową wartość sprzedażową. Zaledwie 28 proc. firm znad Wisły umieszcza na swoich produktach ten napis. Podobnie w przypadku polskich konsumentów: tylko dla 7 proc. badanych pochodzenie towaru ma znaczenie.

Niemcy boją się, że jak na oplu napiszą made in China, stracą dużo pieniędzy