Cytaty pochodzą z książki Antoniego Zischki „Nafta rządzi światem”, Warszawa 1936
Przez pół wieku OPEC trzymała nas za gardło . Na szczęście traci i siły, i wpływy. Boli jedynie, że dzieje się to tak wolno.
Przez pół wieku OPEC trzymała nas za gardło . Na szczęście traci i siły, i wpływy. Boli jedynie, że dzieje się to tak wolno.
Kiedy kupujesz ropę od OPEC, musisz wiedzieć, że część twoich pieniędzy trafi do talibów. To głupota, żeby płacić obu stronom w tej wojnie – zagrzmiał kilka tygodni temu amerykański miliarder T. Boone Pickens. – Jestem za czymkolwiek, co nie jest OPEC. Ci ludzie nas nienawidzą – dorzucił. „Spoczywaj w pokoju, Organizacjo!” – życzyła OPEC na początku sierpnia redakcja „The National Interest”, wieszcząc kartelowi przyszłość analogiczną do podobnej organizacji, która do niedawna rozdawała karty w branży potasowej.
– Możemy skończyć z OPEC, potrzebujemy tylko zdecydowanych działań – przekonywał na stronach Huffington Post szef NDN Clean Economy Initiative Michael Moynihan. Jego plan obejmuje odebranie przez Kongres przywilejów, jakie organizacja ma w USA, wystąpienie przeciw krajom członkowskim na forum Światowej Organizacji Handlu, a wreszcie zademonstrowanie sojusznikom Ameryki na Bliskim Wschodzie, że Biały Dom oczekuje od nich opuszczenia OPEC.
Nawet zwykle powściągliwi eksperci są sceptyczni co do przyszłości kartelu. „Gotówka z ropy służyła jego członkom do finansowania wystawnego stylu życia bliskowschodnich monarchii. I pozwalała władzom na stosowanie ucisku wobec własnych obywateli oraz podtrzymywanie autokratycznych reżimów. To tylko kwestia czasu, kiedy ludzie powstaną przeciw władzom i odbiorą to, co pozostało na kurczących się polach naftowych” – pisali w analizie umieszczonej na stronach internetowych giełdy NASDAQ specjaliści firmy Wyatt Investment Research.
„Niejaki Rockefeller wędrował ze wsi do wsi w towarzystwie murzynów--muzykantów i wydekoltowanych tancerek. Gdy zgromadził się tłum, znachor wygłaszał patetyczne przemówienie, poczem za drogie pieniądze sprzedawał słuchaczom naftę w maleńkich buteleczkach. Synem doktora jest John D. Rockefeller, pan Standard Oil’u, jeden z władców świata”.
Najwyraźniej historia kołem się toczy. Przeszło pół wieku temu świat miał dosyć Siedmiu Sióstr – kartelu siedmiu największych spółek naftowych: Royal Dutch Shell, Standard Oil Co. of New Jersey (dziś Exxon), Anglo-Iranian Oil Corporation (BP), Standard Oil of California (Chevron), Standard Oil of New York (Mobil), Texas Oil (Texaco) i Gulf Oil. Od 1928 r. na mocy nieformalnego porozumienia kartel dzielił światową ropę, ustalając ceny i dyktując rządom krajów, w których znajdowały się złoża, warunki umów.
Sytuacja zmieniła się w sierpniu 1960 r. Szefowie konsorcjum wydobywającego irańską ropę oznajmili szachowi i rządowi w Teheranie, że obniżają cenę baryłki lekkiej ropy o 12 centów, a ropy ciężkiej – o 6 centów. To samo usłyszał 35-letni Czerwony Szejk, reformatorsko (i nieco prosocjalistycznie) nastawiony saudyjski minister ds. ropy Abdullah Tariki. A po nich kolejni dygnitarze z państw, gdzie Siedem Sióstr pompowało surowiec. Co gorsza, była to kolejna obniżka, jaką koncerny podyktowały im w ciągu poprzednich kilkunastu miesięcy. W sumie od początku 1959 do lata 1960 r. ropa potaniała o 27 centów, do poziomu 1,78 dol. za baryłkę.
Dla finansów rozrzutnie żyjących monarchii był to cios – nic więc dziwnego, że Arabowie i Persowie byli wściekli. Rozwiązania nie trzeba było jednak długo szukać – już od kilku lat wenezuelski minister ds. surowcowych Juan Pablo Perez Alfonso nawoływał do stworzenia organizacji krajów posiadających liczące się złoża i przejęcia przez nie spraw „we własne ręce”. Nie minął miesiąc od zaanonsowanej monarchom podwyżki, gdy w Bagdadzie powstała Organizacja Państw Eksporterów Ropy Naftowej – w skład której weszły, poza Iranem i Arabią Saudyjską, też Wenezuela, Irak i Kuwejt. Przywództwo objął zaufany współpracownik irańskiego szacha Fuad Rouhani, ale szarą eminencją był Tariki – nieoficjalnie określany przez menedżerów eksploatującej saudyjskie złoża spółki Aramco „cierniem w d...”. – Potrafił powiedzieć najbardziej drastyczną rzecz z najmilszym uśmiechem – pisała w 1957 r. reporterka magazynu „Petroleum Week” Wanda Jablonski.
Siedem Sióstr przeczuwało kłopoty, ale nadchodząca dekada miała jeszcze upłynąć w spokoju. Co prawda, do organizacji przyłączały się kolejne kraje – Libia, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Indonezja, Algieria, Nigeria, Ekwador, Angola, Gabon. Jednak polityka kartelu wciąż była nieskoordynowana: OPEC zabiegała wyłącznie o utrzymanie ceny na poziomie sprzed 1960 r. Członkowie kartelu nie mieli większych oporów przed wyłamywaniem się z szeregów. Jeszcze w 1969 r., podczas pogrzebu prezydenta Dwighta Eisenhowera, szach Mohammad Reza Pahlawi przekonywał administrację Richarda Nixona do podpisania nowej umowy z Iranem. – To niesprawiedliwe, by traktować państwa z kilkudziesięciomilionową populacją i wielkimi potrzebami, jak Iran, w taki sam sposób, jak kilkusettysięczne państewka typu Emiraty czy Kuwejt – argumentował. Jednocześnie zaoferował Białemu Domowi 10-letni kontrakt na dostawy dodatkowych partii surowca w cenie 1 (słownie: jednego) dolara za baryłkę. Jak wspomina Henry Kissinger, w dyplomatyczny i subtelny sposób Amerykanie odrzucili tę ofertę. W Waszyngtonie dominowało przekonanie, że ceny ropy nie utrzymają się przez dekadę na tak wyśrubowanym poziomie.
„Kropla nafty jest warta kropli krwi – telegrafuje Clemenceau do Waszyngtonu w r. 1918. Armje, floty, pieniądze i całe narody nie zdziałają nic bez nafty – powiada Sir Elliot Alves, adiutant Deterlinga. Posiadanie nafty decyduje o znaczeniu narodu w świecie – twierdzi Coolidge”.
Na okazję do zemsty za zlekceważenie propozycji nie trzeba było długo czekać. W latach 70. konsumpcja ropy rosła w średnim tempie 7,6 proc. rocznie, a różnica 1 centa w cenie surowca przekładała się np. na 120 mln dolarów strat lub oszczędności dla wszystkich amerykańskich linii lotniczych razem wziętych. Na dodatek państwa arabskie upokorzone porażką w wojnie sześciodniowej w 1967 r. nie ukrywały, że szykują odwet.
Gdy wybuchła wojna Jom Kippur w październiku 1973 r., Arabowie postanowili ukarać Amerykę za poparcie Izraela. Na rutynowym szczycie państw OPEC uzgodniono podwyżkę ceny z ok. 3,01 do 5,12 dol. za baryłkę. Ale ostateczny cios zadał sojusznikowi Pahlawi – choć przez dwa miesiące Iran nie uczestniczył w nałożonym na Zachód embargu, na grudniowym szczycie OPEC w Teheranie szach przeforsował podwyżkę, która zaparła branży dech w piersiach: z 5,12 do 11,66 dol. za baryłkę. Do dziś nafciarze pamiętają ten dzień. Nazywają go „bożonarodzeniową masakrą”.
„To był kolosalny cios – zapisał Kissinger w swoich wspomnieniach. – Kosztował on uzależnione od ropy kraje rozwijające się więcej niż wszystkie zagraniczne programy pomocowe razem wzięte, spychając je z powrotem w dramatyczne warunki, z jakich dzięki zagranicznej pomocy miały wyjść” – skomentował. Ale nie tylko kraje rozwijające się znalazły się w opałach. Długi Ameryki za importowany surowiec między 1972 r. a końcem 1973 r. wzrosły z 3,9 mld do 24 mld dol. Przez kilka tygodni obowiązywało racjonowanie paliwa. Strajkujący kierowcy firm transportowych zaczęli strzelać do łamistrajków. Związek Radziecki triumfował: oto kapitalizm przeżywa ostateczną klęskę.
Stratni byli jednak również inicjatorzy embarga. Wraz z odcięciem USA od ropy po raz pierwszy pojawiły się w amerykańskich gazetach karykatury i tyrady prezentujące Arabów jako „podłych, podstępnych, brutalnych”. Nie ziściły się nadzieje części świata arabskiego, np. prognoza egipskiego dziennika „Al-Ahram”, że amerykańscy studenci wyjdą ze swoich nieogrzewanych klas, by zaprotestować przeciw Izraelowi, tak jak demonstrowali przeciw wojnie w Wietnamie. Konsorcjum Aramco błyskawicznie zmobilizowało i posłało do saudyjskich portów flotyllę tankowców pod banderami państw nieobjętych embargiem, by ominąć rygory kartelu. Szach Iranu, który dzięki podwyżce zapełnił dziury w budżecie i mógł przez kilka następnych lat kupować nowoczesne uzbrojenie, stracił pozycję uprzywilejowanego sojusznika Waszyngtonu – i koniec końców, być może zapłacił za „bożonarodzeniową masakrę” obojętnością Ameryki w obliczu rewolucji Chomeiniego niecałe sześć lat później.
– Ironia polega na tym, że Zachodowi ropy nigdy nie zabrakło – komentował po latach bliskowschodni korespondent „Los Angeles Times” David Lamb w książce „The Arabs”. – Panikę zawsze wywoływały prognozy zapowiadające przerwę dostaw – dodawał. Jak przypomina, podobny scenariusz rozegrał się podczas paniki na rynku w 1979 r., kiedy ceny ropy skoczyły z 18 do 34 dol. Nikt wówczas nie zwracał uwagi, że świat ma zapasy, które starczyłyby na 88 dni. Cztery lata później, w obliczu kolejnego kryzysu, świat zachował spokój: powszechnie przypominano, że istniejące zapasy wystarczą na 93 dni. Pięć dni czyni różnicę.
„Ci Deterlingowie i Rockefellerowie posiadają większą władzę, niż ktokolwiek inny na ziemi. Mogą w ciągu jednej nocy wzbogacić lub doprowadzić do ostatecznej nędzy całe zastępy drobnych ciułaczy. Mogą kierować losami państw”.
Wpływy organizacji cały czas rosły. – O!... – parsknął śmiechem jeden z dziennikarzy kłębiących się w holu wiedeńskiego gmachu OPEC. – Przyjechała delegacja z Angoli! – zakpił. Ubrani w prochowce, ciemne golfy i nie pierwszej świeżości marynarki przybysze nie prezentowali się najlepiej. Prowadzący ich zwalisty brunet w okularach w rogowej oprawce zapytał reporterów, czy konferencja już się zaczęła. Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, poprowadził grupę schodami na piętro.
Na polecenie bruneta – którego świat znał już jako Carlosa – na klatce schodowej członkowie „delegacji” wyciągnęli i przeładowali broń. Na austriackich policjantów, którzy pilnowali piętra, posypały się kule. Napastnicy wzięli za zakładników 96 osób, w tym uczestniczących w szczycie ministrów z krajów OPEC. Przez kilka kolejnych dni trwała odyseja porywaczy i ich ofiar, która dla jednych zakończyła się jeszcze w Wiedniu, dla innych – dopiero w Algierze i Trypolisie.
Moment wybrany przez terrorystów przypadał niemal idealnie w drugą rocznicę szoku naftowego z 1973 r. OPEC znajdowała się u szczytu potęgi – zarówno we własnym mniemaniu, jak i w oczach świata. „W Wiedniu państwa produkujące ropę decydowały, czy podnieść cenę o dziesięć czy trzydzieści pięć procent. Nie było dużej zachodniej gazety, która nie wysyłałaby tam zabójczej ilości swoich dziennikarzy, by raportowali przebieg obrad” – wspominała w wydanej w 1976 r. książce „Oil sheiks. Inside the supercharged world of the petrodollar” dziennikarka Linda Blandford. Atak na OPEC zapewniał nie mniejsze publicity niż zamach na Olimpiadzie w Monachium.
Tak jak szach próbował dogadać się z Amerykanami w 1969 r., tak też nikogo nie zdziwiło, że za atakiem Carlosa na ministrów krajów OPEC w 1975 r. stoi przywódca Libii Muammar Kadafi. Nie były też wielkim zaskoczeniem wojny rozpętane przez Saddama Husajna: z Iranem w latach 1980–1988 czy Kuwejtem w 1990 r. Zaskoczony był co najwyżej sam iracki dyktator, bo z niejasnych wypowiedzi amerykańskiej ambasador w Bagdadzie wywnioskował, że dla tej drugiej ma równie wielkie poparcie, jakie miał dla pierwszej
„Dopóki Rockefeller był wszechwładnym panem rynku, dopóty publikowanie alarmujących statystyk wykazujących, że zasoby ropne Ameryki wyczerpują się w szybkiem tempie i że Ameryce grozi rychło głód naftowy, nie leżało w jego interesie”.
Kraje członkowskie OPEC tonęły pod górami złota. To wtedy Saudowie zaczęli nawadniać pustynie na Półwyspie Arabskim, a Muamar Kadafi – Saharę. Dubaj w ciągu dwóch dekad zamienił się z rybackiej wioski w skupisko drapaczy chmur. Na brzegach mórz i oceanów powstawały wille z wielohektarowymi ogrodami, udekorowanymi rozrzuconymi radośnie po terenie wodospadami. – Zwykłem dawać przyjaciołom 10 czy 15 bmw w ciągu roku. Teraz musiałem przestać – skarżył się Davidowi Lambowi na przejściowe problemy gospodarcze w połowie lat 80. pewien biznesmen z Kuwejtu. – Muszę ograniczać się do kupienia żonie nowego auta – lamentował.
Korzystali również ci, którzy obsługiwali coraz głębiej tonące w petrodolarach królestwa. Mieszkający w Arabii Saudyjskiej Salim wcześnie odziedziczył rodowe imperium – firmę budowlaną. „Miał miliony funtów, jeszcze kilka sióstr do wydania za mąż i wielką ambicję, żeby mieć na własność spitfire’a takiego jak te, które brały udział w bitwie o Anglię” – pisała Blandford o poznanym w Arabii dziedzicu fortuny. Młodzieniec miał tylko jedno pragnienie. – Nie chcę nigdy dorosnąć – zwierzył się. Za kilkanaście lat o jego młodszym bracie Osamie miał usłyszeć cały świat.
Okres prosperity nie był w stanie przykryć problemów organizacji. Od dekad tajemnicą poliszynela było to, że OPEC oszukuje, zwłaszcza od czasu nacjonalizacji przemysłu naftowego w latach 70., w wielu krajach kartelu. W statystyki publikowane regularnie przez organizację wierzą tylko nieliczni w branży. Ale co najważniejsze: państwa OPEC oszukują również siebie nawzajem, i to po wielekroć.
Mechanizm wyjaśniający ten paradoks jest prosty: OPEC ustala dla wszystkich członków nieprzekraczalne limity wydobycia, by utrzymać wysoką cenę surowca. Tyle że poszczególne państwa opierają swoje budżety na własnych prognozach cenowych: dla Arabii Saudyjskiej jest to 98 dol. za baryłkę, dla Wenezueli – 112 dol., Algieria i Nigeria dopną budżet, jeśli cena sięgnie 125 dol., obłożony sankcjami Iran potrzebuje do tego ceny 144 dol. Przy obecnej cenie, wahającej się wokół 106 dol., dziury budżetowej unikną tylko Saudowie. A reszta? Reszta stara się wyprodukować więcej ropy – i w miarę możliwości ukryć to przed partnerami.
Próbując oszacować realną sytuację na rynku, branża uciekała się do – delikatnie mówiąc – egzotycznych metod. Przez co najmniej trzy dekady kluczowe dla rynku dane zbierały niewielkie firmy, takie jak prowadzona przez Conrada Gerbera – nazywanego przez dziennik „Financial Times” guru branży naftowej – PetroLogistics. Siatka korespondentów, jak nazywał swoich współpracowników jej szef, zbierała dla niego informacje, obserwując załadunek surowca w kluczowych portach i licząc opuszczające redę tankowce. – Nie możemy przemierzać saudyjskiej pustyni na wielbłądzie, by policzyć wydobycie przy samym złożu – śmiał się swego czasu Gerber. – Ale możemy ocenić wydobycie po liczbie tankowców opuszczających port, zwłaszcza jeśli wiemy, dokąd zmierzają i co jest w ich ładowniach – wyjaśniał. Ot, kolejny paradoks: analizy kupowali od PetroLogistics nawet przedstawiciele państw OPEC.
Nie była to jednak praca bezpieczna. – Nie mogę zdradzić, kim są informatorzy, gdyż za współpracę ze mną ktoś mógłby odrąbać im głowy – mówił w jednym z wywiadów Gerber. Inna sprawa, że takie metody były dalekie od precyzyjności. – Jak to możliwe, że mimo spadku liczby tankowców na morzu na rynku jest jakoby więcej ropy? – pytał retorycznie Roy Mason, inny „obserwator tankowców”, działający z kolei w Halifaksie. Z pozoru praca Masona polegała na wyglądaniu przez okno – w rzeczywistości jednak branża chętnie płaciła za jego spostrzeżenia. – Margines błędu takich obserwacji jest całkiem duży – przyznawał Gerber. Ale wielkość potencjalnego błędu też była uzależniona od tego, o jaki kraj chodzi. – Dla Arabii Saudyjskiej to nieco poniżej 5 proc., dla Nigerii gdzieś między 0 a 100 proc. – dodawał szef PetroLogistics. Gerber zmarł cztery lata temu, ale PetroLogistics wciąż istnieje, podobnie jak zajmujące się identycznym „naftowym wywiadem” firmy Oil Movements czy Lloyd’s Intelligence Marine Unit. Bez nich branża byłaby ślepa, a cena ropy – być może znacznie wyższa.
„Nadeszła epoka motoryzacji. Ropa naftowa dostarcza dziś paliwa flotom wojennym, dostarcza siły napędowej płatowcom, czołgom, traktorom, samochodom. Nafta, która do niedawna była babskim lekiem, jest dziś jednym z głównych czynników życia gospodarczego”.
W saudyjskim domu monarszym istnieje kilka ścieżek robienia kariery i dochodzenia do fortuny – pisała ponad ćwierć wieku temu Blandford. Można potajemnie zaangażować się w biznes naftowy, można też zrobić to otwarcie. Można zająć stanowisko w administracji państwowej. W końcu, można też robić to wszystko naraz. Książę Al-Walid bin Talal wybrał inną drogę: jako syn jedynego w rodzinie sympatyka Nasera i arabskiego socjalizmu nie miał możliwości dorobienia się na nafcie i musiał rozkręcić własny biznes sam. W ciągu dwudziestu ostatnich lat został najbogatszym biznesmenem Bliskiego Wschodu. I może walić krewniakom prawdę w oczy.
„Nie zgadzamy się z waszą polityką i postrzegamy rosnącą w Ameryce Północnej produkcję gazu i ropy z łupków jako nieuniknione zagrożenie – w iście królewskim stylu zagrzmiał w liście otwartym adresowanym – pozornie – do ministra ds. ropy naftowej Alego Al-Naimiego. – Zależność świata i Zachodu od ropy naftowej nieustannie spada i to są fakty, o których wiedzą wszyscy. Tymczasem Arabia Saudyjska jest niemal całkowicie uzależniona od ropy, co staje się zmartwieniem dla nas wszystkich. W królestwie jest 20 mln obywateli i wszyscy oni mają prawo do tego, by w przyszłości mieć zapewnione dobre życie” – przestrzegał Al-Walid bin Talal.
Tymczasem produkcja ropy w królestwie i popyt na nią spadają. Wydobycie w ostatnich miesiącach obniżyły również Libia, Kuwejt i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jak szacują eksperci, produkcja Wenezueli spadła od 1999 r. o 25 proc. Indonezja wycofała się z kartelu w 2008 r., bo nie była w stanie zaspokoić nawet własnych potrzeb – i z eksportera stała się importerem ropy. W sumie w lipcu OPEC produkowała nieco poniżej 30 mln baryłek surowca dziennie, co oznacza poziom najniższy od dwóch lat. Co najważniejsze, wcale nie dlatego, że zmniejszył się popyt.
Przyczyna tych spadków jest inna: przy tak wysokich cenach surowca prowadzenie poszukiwań i eksploatacja trudnych do wydobycia zasobów na własnym terytorium stała się opłacalna. W ciągu ostatnich kilku lat Amerykanie zaadaptowali technologię służącą do wydobycia gazu z łupków. Jak świat długi i szeroki, odkrywane są nowe pola naftowe, a specjaliści odkrywają niedostępne dotąd zasoby starych złóż.
OPEC jednak wciąż zaklina rzeczywistość. W ubiegłorocznych statystykach kartel umieścił informację, że kontroluje 81 proc. światowych zasobów ropy – zupełnie jakby nie było Kanady, USA, Brazylii, Rosji czy Norwegii. „Ameryka nie jest sama. Kanada, część Europy, nawet Japonia i Chiny korzystają z wszelkich dostępnych możliwości, by zastąpić OPEC innymi źródłami. Im bardziej spadają zasoby Starej Ropy (tradycyjnych dostawców – aut.), a rosną Nowej, tym szybciej OPEC zmierza na śmietnik historii” – piszą w swojej analizie dla NASDAQ eksperci Wyatt Investment Research. Ale też, jak twierdzą, nie ma powodu, by życzyć kartelowi rychłego zejścia. „Upadek OPEC może doprowadzić do znacznie większej niestabilności w regionie, który i tak przeżywa poważne niepokoje” – ostrzegają. Organizacja musi dokonać żywota w sposób naturalny, a rynek i tak już wkrótce ponownie roztasuje karty.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama