Tymczasem jej ceny w ciągu poprzedniego miesiąca spadły o 0,2 proc. – To nietypowe zjawisko. Jesteśmy w sytuacji, gdy przy ogólnym osłabieniu presji inflacyjnej nastąpił jeszcze spadek cen żywności przy stabilnych kosztach paliw. Efekt: bardzo niska inflacja – mówi Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka Raiffeisen Polbanku. Inflację w dół ciągnęły niższe ceny ubrań i butów (oczekiwane, bo wywołane przez sezonowe wyprzedaże) i tańsze usługi telekomunikacyjne (czego spodziewało się niewielu).
Ceny w tej drugiej kategorii spadły w ciągu miesiąca aż o 3,1 proc. – co analitycy GUS-u tłumaczą promocjami, jakie zafundowali konsumentom operatorzy telefonii komórkowej. Marta Petka-Zagajewska uważa, że szybki spadek inflacji w ostatnich miesiącach może skończyć się inflacją na poziomie mniejszym niż 1 proc. już w II kw. tego roku. – Być może otrzemy się o 0 proc., tak do końca nie można też wykluczyć deflacji, ale raczej byłyby to pojedyncze przypadki, a nie stały trend – twierdzi ekonomistka. Mateusz Sutowicz z Banku Millennium wątpi, by ryzyko deflacji było realne.
Ale on też oczekuje dalszego obniżania się wskaźnika. – Inflacja będzie spadać i jeśli przez dłuższy czas utrzyma się poniżej 1,5 proc. – co jest dolną granicą odchyleń od celu inflacyjnego NBP – to Rada Polityki Pieniężnej może mieć problem. Musiałaby chyba zacząć działać – ocenia. RPP po ostatniej obniżce zapowiedziała co prawda, że to koniec cyklu redukowania stóp procentowych – ale z późniejszych wypowiedzi niektórych członków rady wynikało, że kolejnych cięć nie można jednak wykluczyć. Po czwartkowej publikacji GUS rentowność obligacji dwuletnich spadła o 5 pkt bazowych – co oznacza, że inwestorzy na nowo uwierzyli w obniżki stóp. GUS, podając informacje o cenach, zrewidował jednocześnie tzw. koszyk inflacyjny. Koszyk określa, w jakim stopniu zmiany cen poszczególnych towarów wpływają na inflację, i jest sporządzany na podstawie struktury wydatków konsumentów. Drugi rok z rzędu w koszyku rośnie udział żywności.
Tym razem jest to 24,33 proc. w porównaniu z 24,2 proc. rok wcześniej. Teoretycznie to sygnał, że konsumenci biednieją, bo wielkość wydatków na żywność jest stała. Wzrost jej udziału oznacza tyle, że kupowanie żywności stało się większym obciążeniem dla domowego budżetu. Jednak ekonomiści radzą umiarkowanie w ocenach. Ich zdaniem zmiana udziału żywności w koszyku jest zbyt mała, by na tej podstawie wyciągać wniosek o ubożeniu konsumentów. Choć z drugiej strony konsumpcja prywatna pod koniec ubiegłego roku spadła. A w ostatnich danych o sprzedaży detalicznej widać, że Polacy nie kupują tak chętnie, jak jeszcze kilka lat temu, tzw. dóbr trwałego użytku, np. RTV i AGD. Osłabienie dynamiki konsumpcji to jedna z przyczyn spowolnienia gospodarczego w tym roku. Ekonomiści Moody’s spodziewają się 1,9-proc. wzrostu polskiego PKB.