Holandia należy do północnoeuropejskich wierzycieli pod niemieckim przywództwem, wśród których zaniepokojenie sprawami gospodarczymi i niechętny stosunek do - postrzeganej jako beztroska - postawy Grecji i innych dłużników z Południa strefy euro stopniowo wpływa na słabsze poparcie dla wspólnej waluty.
Praktycznych Holendrów, jak wynika z sondażu przeprowadzonego w zeszłym tygodniu, najbardziej interesuje gospodarka, ochrona zdrowia i zabezpieczenia społeczne. Ale podobnie jak wszędzie w Europie, polityka krajowa i sprawy gospodarcze są coraz bardziej powiązane z kryzysem eurostrefy.
Gospodarka zajmuje w kampanii wyborczej poczesne miejsce. Premier Mark Rutte (Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji - VVD) obiecuje obniżenie podatków, ale jednocześnie kładzie nacisk na większy wybór opieki zdrowotnej przez obywateli. Także emerytury są ważnym tematem debaty społecznej, a Holendrzy, jak wielu Europejczyków, obawiają się ich obniżania w związku ze starzeniem się społeczeństwa i słabnięciem gospodarki.
Jako naród od wieków zajmujący się handlem, który trzy czwarte swojej produkcji wysyła do krajów UE, Holandia - jeden z jej krajów założycielskich - ma wszelkie powody, aby trzymać proeuropejski kurs i nie jest podatna na falę agitacji za opuszczeniem strefy euro - uważa agencja Reutera. Zwraca przy tym uwagę, że do przeszłości należą dni, kiedy Holendrzy automatycznie podpisywali się pod hasłem "więcej Europy". W 2005 roku, podobnie jak Francuzi, odrzucili w referendum unijną konstytucję, obawiając się przyznania Unii zbyt wielkiej władzy. Te obawy pozostały aktualne.
"Mamy wśród części ludności emocjonalną awersję do integracji europejskiej - jej szybkości, rozległości i wszechobejmującego charakteru" - mówi Alexander Rinnooy Kan, który w zeszłym tygodniu zakończył kadencję na stanowisku przewodniczącego rządowego organu konsultacyjnego, Rady Społeczno-Gospodarczej.
Według niego na poczucie niepokoju co do kierunku, w którym zmierza Europa, nakłada się irytacja, jaką wzbudza niezdolność generalnie proeuropejskich holenderskich elit do opanowania kryzysu gospodarczego.
Świat biznesu w Holandii nadal udziela Europie silnego poparcia - konstatuje Reuters. "Porzucenie euro byłoby próbą rozdzielenia składników gotowego omletu" - twierdzi Jan Klaver, ekonomista z organizacji holenderskich pracodawców VNO.
Konieczność pomocy dla peryferiów eurostrefy w czasie cięć wydatków w kraju jest tematem drażliwym. Premier Rutte wielokrotnie powtarzał, że Grecji nie powinno się udzielać dalszej pomocy, choć przyznawał, że być może należy dać jej więcej czasu. Ostrzegł, że wyjście Grecji z eurostrefy może okazać się nieuniknione - za co zbeształy go Partia Pracy (PvdA), Demokraci 66 (D66) i chadecy (Apel Chrześcijańsko-Demokratyczny - CDA).
Kartą europejską w kampanii przedwyborczej gra również Geert Wilders, przywódca antyimigracyjnej Partii na rzecz Wolności - PVV. Obiecywał przekształcić wybory w "referendum" w sprawie Europy, ale sondaże pokazują, że straci 4 do 5 mandatów w stosunku do 24, jakie zdobył w 2010 roku.
Według Rinnooya Kana "Holendrom wspaniale służy wspólna Europa i za wysokimi kosztami zachowania euro stoją silne powody. Lecz wielu ludzi straciło zaufanie do odległego w czasie ideału".
Najnowsze sondaże pokazują, że najwięcej głosów zbiorą ex aequo VVD ustępującego premiera i Partia Pracy (PvdA) Diederika Samsoma. Na pierwszy rzut oka ich stanowisko trudno jest pogodzić się z pełną żółci postawą ulicy, wrogiej wobec coraz bardziej kosztownej Unii.
Adriaan Schout, wiceszef haskiego think tanku Clingendael Institute wskazuje na paradoksy zawarte w stosunku Holandii do UE.
"Jest takie wrażenie, że jesteśmy proeuropejscy, ale to zależy od tego, co się przez to rozumie - zaznacza. - Łatwo widzieć wszystko czarno-biało, ale to coś bardziej wyważonego".
Przeżywaną przez Holendrów ambiwalencję ilustrują wypowiedzi 77-letniej Willemien, emerytowanej tłumaczki. Popiera UE, ale ma zastrzeżenia. Uważa, że już za późno na wyjście Holandii z eurostrefy, lecz być może dla kraju byłoby lepiej należeć do jakiegoś mniejszego bloku gospodarczego.
"Obawiam się, że Grecja okaże się dziurą bez dna. Nie możemy wszyscy dać się na nie ściągnąć" - mówi. Podkreśla, że Holendrzy powinni pilnować własnego interesu i "niekoniecznie automatycznie opowiadać się za tym, co wymyślą Niemcy i Francja".
Analitycy spodziewają się, że liberałom Ruttego i PvdA uda się stworzyć jądro koalicji, która opowie się za dyscypliną fiskalną, niezbędną do realizacji unijnych celów, a tym samym zniknie część niepewności nękającej inwestorów.
PvdA zyskała na popularności kosztem socjalistów (SP), którzy chociaż bardziej przeciwni dalszemu zaciskaniu pasa niż otwarcie antyeuropejscy, opowiadają się za dłuższym okresem na zmniejszenie deficytu budżetowego. "Przez ubiegłych 20 lat Europa była dla największego biznesu i rynków finansowych, a nie dla zwykłych ludzi" - mówił w kampanii wyborczej ich szef Emile Roemer. Do czasu, kiedy wypadł słabo w telewizyjnych debatach, grał na strachu przed przyszłością w obliczu gospodarczej stagnacji.
"Ludzie instynktownie czują, że wpływamy na głębokie i niebezpieczne wody" - mówi Wim Kok, były premier Holandii (1994-2002).
Jak zatem zapał do jednolitego rynku, przyćmiony przez narastającą niepewność, przełoży się na politykę wobec Europy po wyborach?
Wielu Holendrów jest za silniejszym nadzorem bankowym i ostrzejszą dyscypliną fiskalną, by zapobiec powtórce zadłużenia w eurostrefie i kryzysu bankowego. Holandia opowiadała się za tym, by z Brukseli minister finansów UE dociskał kraje zagrożone przekroczeniem deficytu budżetowego.
Holendrzy jednak nie chcą, by unijni biurokraci wtykali nos we wszystkie zakamarki życia. "Bruksela nie powinna decydować, co wchodzi w skład holenderskiego sera wyrabianego na polderach" - mówi profesor Jaap Paauwe z Uniwersytetu w Tilburgu.
Schout podkreśla, że Holendrów w pierwszym rzędzie cechuje pragmatyzm i dążenie do zgody, które jako budowniczowie tam i polderów mają we krwi. "Chcemy głębszej integracji, ale pod warunkiem przestrzegania reguł" - mówi.
Kok zgadza się, że Holandia nie będzie zasadniczo sprzeciwiać się przyznaniu Brukseli większego nadzoru nad gospodarczą i fiskalną polityką krajów członkowskich strefy euro w celu wzmocnienia podstaw wspólnej waluty. "Rośnie świadomość, że skoro jest się pasażerem eurostatku, trzeba niektóre prerogatywy przekazać kapitanowi i innym oficerom" - powiedział.