Niezmiennie u źródeł wyprzedaży złotego stoją czynniki globalne. Utrzymujące się obawy o perspektywy hiszpańskiej gospodarki, dla których to obaw skuteczną przeciwwagą nie okazały się optymistyczne sondaże przedwyborcze z Grecji (większość wskazuje na możliwą wygraną proreformatorskiej Nowej Demokracji w czerwcowych wyborach parlamentarnych), w zestawieniu z niepokojącymi danymi makroekonomicznymi z USA (zatrudnienie w sektorze pozarolniczym, indeks Conference Board oraz indeks Chicago PMI), powodowały strach na rynku i ucieczkę od ryzyka. To zaś przekładało się na masową wyprzedaż złotego. Sytuację starał się równoważyć Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK) sprzedając waluty ze środków europejskich. Niewiele to jednak pomogło.
Sentyment na rynkach światowych pozostaje zły, co nie zachęca do kupna złotego i innych ryzykownych aktywów.
Paradoksalnie jednak to dobra wiadomość. W myśl twierdzenia „im gorzej, tym lepiej”, fatalne nastroje przybliżają punkt zwrotny.
Sytuacja gospodarcza w strefie euro, Chinach, Wielkiej Brytanii, a także Stanach Zjednoczonych dojrzała do tego, żeby nastąpiła interwencja banków centralnych. Od dłuższego czasu spekuluje się, że wobec coraz powszechniejszych oznak hamowania chińskiej gospodarki, Ludowy Bank Chin będzie łagodził politykę monetarną.
Europejski Bank Centralny w zasadzie został postawiony pod ścianą i musi wykonać jakiś ruch na najbliższym posiedzeniu. Brak działań wywoła bowiem panikę. Po publikacji majowego indeksu PMI dla brytyjskiej gospodarki oczekuje się, że Bank Anglii rozszerzy ilość środków na zakupy aktywów. Ostatnie dane z USA powinny natomiast zwiększyć oczekiwanie na QE3 w USA.
Mając powyższe na uwadze można pokusić się o postawienie tezy, że przyszły tydzień może upłynąć pod znakiem korekty. Analogiczna korekta miałaby wówczas miejsce na złotym. I to niezależnie od tego, jaką decyzję ws. polityki monetarnej podejmie w najbliższą środę Rada Polityki Pieniężnej (RPP). W przyszłym tygodniu bowiem wciąż czynniki globalne będą kluczowe dla notowań złotego.