Spór między zwolennikami polityki wzrostu, opartej na teorii Johna Maynarda Keynesa, a stronnikami Friedricha von Hayeka, którzy widzą ratunek w redukcji deficytu i zadłużenia publicznego, nie jest nowy. Tli się odkąd po wybuchu wielkiego kryzysu w latach 30. Hayek i Keynes rozpoczęli polemikę na łamach "Times of London" - przypomina "Washington Post".
Keynes był zwolennikiem państwowego interwencjonizmu, a Hayek - liberalizmu. Ortodoksyjni ekonomiści ze szkoły Hayeka promują teraz politykę oszczędności, której zwolennikami są kanclerz Niemiec Angela Merkel i premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Wyznawcy Keynesa uważają, że nadszedł czas na interwencję, a inwestycje państw powinny pobudzić wzrost gospodarczy. Taką kurację chcą zaaplikować Unii prezydent Francji Francois Hollande oraz premierzy Włoch i Hiszpanii - Mario Monti i Mariano Rajoy.
Według "The Telegraph", przywódcy ci właśnie przygotowują rewoltę przeciw oszczędnościom, której pierwsza odsłona odbędzie się w środę podczas szczytu Unii.
Ale problemów gospodarczych UE (i reszty państw rozwiniętych) nie rozwiąże wybór jednej lub drugiej ortodoksji - pisze "Washington Post".
Stosowanie w Wielkiej Brytanii polityki oszczędności w okresie spowolnienia gospodarczego jest "skandalem" i oznaką "majestatycznej głupoty" - pisze Martin Wolf na łamach "Financial Times". Albowiem wobec Wielkiej Brytanii strefa euro, "to całkiem inny przypadek" - uważa główny komentator ekonomiczny "Financial Timesa".
Na południu Europy, gdzie koszty pracy są spore i nie mogą być konkurencyjne wobec Północy, a zbyt wysoki dług publiczny jest największym problemem, zaciskanie pasa jest konieczne - pisze profesor Uniwersytetu Pensylwanii Jeremy Siegel na łamach "Financial Timesa". Ale same oszczędności nie rozwiążą problemów tych krajów - dodaje.
Argumentów na rzecz stosowania metod Hayeka dostarcza katastrofalne zadłużenie niektórych państw. Może ono prowadzić do "spirali śmierci" - pisze "Washington Post". "Rosnące stopy procentowe pogłębiają recesję, która powoduje spadek podatkowych przychodów państwa, potem kredytodawcy żądają wyższego oprocentowania pożyczek, a to nieuchronnie prowadzi do niewypłacalności kraju i głębokiego kryzysu" - wylicza.
Ale zbyt daleko idące, zbyt szybko narzucane oszczędności również prowadzą do "podobnej, deflacyjnej spirali śmierci" - wyjaśnia ""Washington Post". "Znaczne podwyżki podatków i cięcia budżetowe prowadzą do wzrostu bezrobocia, spadku popytu i inwestycji, a przychody państwa z podatków maleją tak radykalnie, że deficyt - zamiast spadać - rośnie" - tłumaczy gazeta. Grecja, Irlandia i Portugalia zrealizowały właśnie taki scenariusz.
Co ma zrobić kraj, który musi wybierać między niewypłacalnością a recesją? ""Washington Post" cytuje głównego ekonomistę MFW Oliviera Blancharda, który na pytanie o to, czy stawiać na politykę oszczędności, czy wzrostu odpowiedział: "Tak źle i tak niedobrze".
Ortodoksyjni zwolennicy Keynesa uważają, że podczas kryzysu rząd zawsze powinien pożyczać i inwestować, by ożywić wzrost. Przeciwnicy interwencji państwa twierdzą, że wszelkie pozytywne efekty takiej polityki są niwelowane przez utratę zaufania inwestorów.
Uczniowie Hayeka najbardziej obawiają się bowiem reakcji siły, którą jeden z najbardziej efektywnych inwestorów świata, Warren Buffet, nazywa "Mr Market" (Pan Rynek). Obawiają się, że zwiększenie inwestycji i wspieranie popytu sprawi, że Mr Market wpadnie w panikę i załamie się - pisze "Financial Times".
"Telegraph" wyjaśnia reakcje inwestorów: "Posiadacze obligacji zagranicznych rządów zachowują się jak owce, a nie jak dzikie bestie. Stado pasie się spokojnie na swoich odsetkach, aż coś je zaniepokoi. A jak się przestraszą - uciekają". Zwolennicy Hayeka uważają, że spłoszenie tego stada powoduje ucieczkę kapitałów, niebezpieczny wzrost rentowności obligacji i prowadzi do niewypłacalności państw pogrążonych w kryzysie zadłużenia, jak Grecja, Hiszpania, Portugalia czy Irlandia.
Ale kierowanie się opiniami tego stada i zaciskanie pasa w krajach, którym nie grozi natychmiastowa niewypłacalność, prowadzi do trwałego spadku produkcji, "nie wspominając o dramacie całego pokolenia, które jest bezrobotne" - pisze "Financial Times". Rząd, jak "każda zdrowa na umyśle instytucja (...), nie może podejmować decyzji w oparciu o przepływy pieniężne, zadłużanie roczne i poziom długu". "(Taka polityka) nie jest nawet prymitywna. Jest po prostu żałosna" - konkluduje dziennik finansowy.
Ani drastyczne oszczędności, ani stymulowanie wzrostu nie rozwiążą jednak problemów Europy - pisze ""Washington Post".
Kraje przesadnie zadłużone muszą odchudzić sektor państwowy i zmniejszyć wydatki. Ale muszą też nadal pożyczać i inwestować. A jednocześnie państwa w lepszej kondycji gospodarczej muszą "zrezygnować z fiksacji na punkcie zaciskania pasa i zacząć wydawać pieniądze w taki sposób, by ożywić wzrost własny, jak i dynamikę całego kontynentu" - proponuje "Washington Post".