Brytyjska waluta zastąpiła franka szwajcarskiego w roli najlepszej i najbezpieczniejszej lokaty kapitału dla inwestorów szukających ucieczki przed problemami strefy euro. Od początku roku funt zyskał do euro 3,6 proc.
Na kryzysie strefy euro zyskuje funt szterling, który stał się ostatnio najpopularniejszą bezpieczną przystanią na rynku walutowym. I to mimo że brytyjska gospodarka jest w recesji, a Bank Anglii prowadzi luźną politykę monetarną. Ale to zarazem zła wiadomość dla rządu Davida Camerona, któremu silny funt utrudnia wyprowadzanie kraju z kryzysu.
Od początku roku funt zyskał w stosunku do euro 3,6 proc., czyli najwięcej spośród 10 głównych walut państw rozwiniętych, zaś od października 7,5 proc. Wczoraj za jednego funta trzeba było zapłacić prawie 1,25 euro, co jest najwyższym poziomem od ponad roku.
– Wyniki brytyjskiej gospodarki nie są może oszałamiające, ale cieszy się ona opinią bezpiecznej przystani ze względu na polityczną niepewność w strefie euro. Przewaga funta nad tradycyjnymi schronami jak frank szwajcarski polega na tym, że jego rynek jest znacznie bardziej płynny. Ale z drugiej strony silny funt uderza w eksporterów – mówi Bloombergowi Ian Stannard, strateg walutowy z Morgan Stanley.
Frank szwajcarski był do niedawna najpopularniejszym wyborem dla inwestorów, którzy w czasach kryzysu szukali bezpiecznej lokaty dla kapitału. W efekcie szwajcarska waluta niemal zrównała się z euro – podczas gdy w przedkryzysowym roku 2007 za jednostkę unijnej waluty trzeba było płacić ponad 1,68 franka, w sierpniu zeszłego roku było to już tylko 1,0080. Ale we wrześniu bank centralny Szwajcarii zdecydował, że nie pozwoli frankowi rosnąć powyżej 1,2 za euro. To spowodowało, że funt szterling stał się najlepszą alternatywą, szczególnie że dzienne obroty nim są dwukrotnie większe niż w przypadku franka, nie mówiąc już o walutach skandynawskich, które też zyskują na wartości.
Według analityków funt przynajmniej do końca roku będzie się umacniał, zarówno w stosunku do euro, jak i dolara. Ale zbyt duża aprecjacja jest niedobra dla brytyjskiej gospodarki. Mocny funt oznacza, że eksportowane brytyjskie towary są drogie, a do strefy euro trafia 47 proc. całego eksportu Zjednoczonego Królestwa. To z kolei utrudni wychodzenie z kryzysu.
Rządzący od dwóch lat konserwatywno-liberalny gabinet Camerona przeprowadza program oszczędnościowy, którego celem jest zlikwidowanie do 2017 r. deficytu budżetowego, obecnie wynoszącego 8 proc. PKB. W wyniku cięć na sumę co najmniej 80 miliardów funtów zmniejszone zostaną m.in. zatrudnienie w sektorze publicznym o 700 tys. osób i praktycznie wszystkie wydatki socjalne – na edukację, służbę zdrowia, pomoc społeczną.
W efekcie cięć brytyjska gospodarka wpadła w pierwszym kwartale tego roku w recesję – zresztą już drugą od początku kryzysu. Nawet jednak to nie zmniejszyło wiary inwestorów w funta, bo zdają sobie oni sprawę, że Wielka Brytania ma nowoczesną i zdywersyfikowaną gospodarkę, dobrze wykształconą siłę roboczą i stabilną sytuację polityczną, więc spowolnienie będzie tylko chwilowe. A strefie euro nie dość, że też grozi recesja, to coraz bardziej także rozpad.
– Silny funt, w czasie gdy program oszczędnościowy zmniejsza popyt wewnętrzny, jest problemem. Nie osiągnął jeszcze poziomu, który wymaga interwencji, ale ze względu na wpływ, jaki ma na eksporterów, trzeba obserwować sytuację – powiedział David Kern, główny ekonomista Brytyjskiej Izby Handlowej.

Nawet recesja w Wielkiej Brytanii nie odstrasza inwestorów