Gdyby Apple został włączony do indeksu Dow w czerwcu 2009 roku, kiedy po raz ostatni poważnie rozważano taką możliwość, wtedy wartość indeksu byłaby o 2500 punktów wyższa niż dzisiaj i znacznie powyżej historycznego maksimum – podkreśla autor analizy.
Paul Hickey z firmy Bespoke Investment Group twierdzi, że Dow znajdowałby sie w takiej sytuacji na poziomie 15 360 pkt., czyli 1200 pkt. powyżej swego rekordowego odczytu na wysokości 14164 pkt z października 2007 roku. A na wczorajszym, środowym zamknięciu Dow wyniósł 12835 pkt.
Wtedy – snuje rozważania agencja - nie tylko inwestorzy byliby bardziej pokrzepieni, ale także przeciętni Amerykanie obserwujący notowania indeksu być może poczuliby się bogatsi. To z kolei mogłoby ich skłonić do większych wydatków przyczyniając się w ten sposób do przyspieszenia wzrostu gospodarczego.
Ale – podkreśla AP – najwyraźniej nie nadszedł właściwy moment na „małżeństwo” Apple i Dow. Kiedy w 2009 roku zbankrutowany koncern GM i sponiewierany bank Citigroup zostały relegowane z indeksu Dow Jones Industrial Average, za akcje Apple płacono około 144 dolarów. Na środowym zamknięciu trzeba już było dać za nie 569 dolarów. Ze względu na sposób kalkulowania indeksu Dow, Apple doprowadziłby do skarłowacenia innych akcji notowanym w tym indeksie oraz zniekształciłoby cel Dow, którego zadaniem jest odzwierciedlanie ogólnego stanu amerykańskiej gospodarki, a nie najbardziej „gorących”, najbardziej chodliwych akcji.
Jednodniowy skok Apple o około 50 dolarów po ogłoszeniu zysków firmy, jak to miało miejsce w zeszłym miesiącu, wywindowałby wtedy indeks Dow o kilkaset punktów w górę. Podobnie wielki spadek akcji firmy mógłby sugerować, że rynek kapitałowy jest w znacznie większych kłopotach niż to miałoby miejsce w rzeczywistości – argumentuje AP.