Tylko co dziesiąta gmina ma sprecyzowaną strategię dotyczącą wspierania lokalnych przedsiębiorstw. Reszta tłumaczy, że nie ma na to pieniędzy, albo po prostu boi się podejrzeń o powiązania z firmami.
W komedii „Chłopaki nie płaczą” Olafa Lubaszenki dziekan jednej z uczelni karci nauczycielkę: „Droga koleżanko, taka pobłażliwość wobec studentów jest niedopuszczalna. Gotowi pomyśleć, że my tu jesteśmy dla nich!”. Ten cytat śmiało można przenieść na grunt relacji samorządowo-biznesowych. Jak pokazują i doświadczenia, i badania, większość samorządów wychodzi z założenia, że to przedsiębiorcy są dla nich, a nie odwrotnie. Objawia się to najczęściej w braku jakichkolwiek mechanizmów ułatwiających i wspierających działalność lokalnego biznesu.

Wsparcie? A po co?

Z badań przeprowadzonych w 300 gminach miejskich i wiejskich na zlecenie Makro Cash & Carry wynika, że zaledwie w co dziesiątej z nich istnieje sprecyzowana strategia określająca sposób wspierania lokalnego handlu. Zresztą same lokalne władze mówią wprost, że nie zapewniają biznesowi wystarczająco korzystnych warunków do rozwoju – przyznaje to aż jedna trzecia przedstawicieli gmin.
Efekty widać jak na dłoni – z wyliczeń Krajowej Organizacja Handlu i Usług wynika, że m.in. przez brak zrozumienia i wsparcia ze strony lokalnych władz aż 97 proc. przedsiębiorstw kończy życie przed upływem 2 lat od momentu powstania.
Tłumacząc swoją niechęć do wspierania jakichkolwiek objawów przedsiębiorczości, lokalne władze najczęściej jak mantrę powtarzają: „nie mamy pieniędzy”. Albo twierdzą, że nie chcą być oskarżani o tzw. powiązania z biznesem. Są jednak przykłady samorządów, które bez dużych nakładów i trzymając się z dala od biznesu, jednocześnie pomagają mu się rozwijać.
Gdynia od kilku lat realizuje Program Wspierania Przedsiębiorczości – niebawem w jego ramach ma zostać powołana instytucja doradztwa internetowego dla sektora MSP. Jej zadaniem będzie pokazanie lokalnym firmom, jak mogą wykorzystać internet w swojej działalności. Z kolei w Zduńskiej Woli istnieje Lokalne Okienko Przedsiębiorczości – punkt konsultacyjny w urzędzie miasta, w którym lokalni przedsiębiorcy mogą uzyskać informacje prawne na temat prowadzonej działalności, dowiedzieć się, jak zdobyć środki unijne, czy nawet przyjść na bezpłatne szkolenia.
To jednak chlubne wyjątki. Przedsiębiorcy w większości gmin i miast skarżą się, że władza traktuje ich jak „dojną krowę”. – Zauważają nas tylko przed wyborami albo gdy zbliżają się dni promocji miasta. A tak jesteśmy tylko od płacenia podatków, zatrudniania ludzi i inwestowania w drogi dojazdowe do sklepów – mówi Wojciech Śliwa, właściciel sieci delikatesów Paleo na południu Polski.

Trudne relacje

Wspomina, jak przed wyborami samorządowymi przyszedł do niego urzędujący wówczas burmistrz z prośbą o wywieszenie plakatów wyborczych na sklepach. – Gdy spytałem go: „A co pan takiego dla mnie zrobił?”, usłyszałem odpowiedź: „Nie przeszkadzałem”. To chyba najlepiej podsumowuje nastawienie samorządowców do biznesu – kwituje Śliwa.
– Samorządy nie są w stanie się wszystkim zająć. Tyle zadań już na nas nałożono, że i tak nie wszystko jesteśmy w stanie zrealizować – mówi Sławomir Bykowski, burmistrz Radziejowa (woj. kujawsko-pomorskie).

Lepiej nie będzie

Jego zdaniem w Polsce i tak jest zdecydowany przesyt lokalnych sklepów w porównaniu do wysokości pensji i tym samym możliwości nabywczych mieszkańców małych miejscowości.
– Rynek zaczyna tę sytuację weryfikować i to on odpowiada za sukces lub porażkę lokalnego handlu – dodaje.
Podobnego zdania jest ekspert od finansów publicznych Instytutu Sobieskiego Maciej Rapkiewicz.
– Samorząd nie może przeszkadzać, ale nie może też prowadzić za rękę. Wszelka forma efektywnego wsparcia kosztuje, bo trzeba przecież opłacić urzędników czy zewnętrzną firmę doradczą – twierdzi.
Dodaje również, że w sytuacji, w której samorządy starają się oszczędzać, gdzie tylko mogą, by podreperować swoje budżety i ograniczyć zadłużenie, nie należy się spodziewać radykalnej zmiany podejścia lokalnych władz w stosunku do małych i średnich przedsiębiorstw.