Najwięksi inwestorzy z Japonii twierdzą, że jest jeszcze za wcześnie na kupowanie obligacji najbardziej zadłużonych krajów w Europie. Ale rosnące premie za hiszpańskie papiery rozniecają niepokój, że fiskalny kryzys w regionie dalej się rozpędza.
Hiszpańskich obligacji wystrzegają się wiodące japońskie fundusze: Kokusai Asset Management, Mitsubishi UFJ Asset Management i Diam Co., należący do drugiej na wyspach archipelagu firmy ubezpieczeń na życie. Według danych ministerstwa finansów w Tokio japońscy inwestorzy w ciągu dwunastu miesięcy, do końca lutego, pozbyli się obligacji denominowanych w euro na kwotę 43,8 mld euro – relacjonuje agencja Bloomberg.
Koszty pozyskiwania kredytu przez Hiszpanię, które osiągnęły najwyższy poziom w listopadzie, znowu idą w górę, gdyż zakupy papierów dłużnych przez banki regionu, dzięki pożyczkom z EBC, praktycznie dobiegły końca. W ciągu miesiąca premie za hiszpańskie „dziesięciolatki” podrożały o 1 proc. do 5,99 proc. Włoskie bony z identycznym terminem wykupu podskoczyły w tym czasie o około 77 punktów bazowych do 5,68 proc.
Yoshiyuki Suzuki z Fukoku Mutual Life Insurance unika papierów dłużnych Hiszpanii, Portugalii, Włoch i Irlandii. „One są bardzo ryzykowane” – argumentuje – „Sytuacja gospodarcza w strefie euro jest bardzo zła i jeszcze dalej się pogorszy. Koncentruję się na obligacjach francuskich i niemieckich. Będą dobrą inwestycją”. Jego zdaniem do końca roku premie za niemieckie dziesięciolatki spadną do 1,5 proc.
Różnica między premią za hiszpańskie dziesięciolatki i premią za niemieckie bundy zwiększyła się od końca listopada do 4,34 proc. Spread włosko-niemiecki wspiął się wczoraj do 4,03, a portugalski – do 10,67 proc.
Hajime Nagata z tokijskiego funduszu Diam mówi, że zacznie kupować hiszpańskie obligacje dopiero wtedy, gdy premia przekroczy poziom 6,5 proc. Bo jak ryzykować, to nie za darmo.