Przyznam, że do niedawna nie rozumiałem unijnej polityki energetycznej i ekologicznej. Trudno było dopatrzeć się sensu w narzucaniu kolejnych, coraz bardziej wyśrubowanych norm, za którymi szły ogromne inwestycje i nie mniejszy wzrost cen energii.
Przyznam, że do niedawna nie rozumiałem unijnej polityki energetycznej i ekologicznej. Trudno było dopatrzeć się sensu w narzucaniu kolejnych, coraz bardziej wyśrubowanych norm, za którymi szły ogromne inwestycje i nie mniejszy wzrost cen energii. Z punktu widzenia przemysłu nie miało to sensu, gdyż mocno ogranicza konkurencyjność europejskich firm w stosunku do przedsiębiorstw z krajów, które mają tanią siłę roboczą i nie dbają specjalnie o poziom emisji CO2.
Na dodatek kraje europejskie robią wszystko, aby ceny były wysokie. Europa korzysta z gazu dostarczanego przez Rosję, który jest obecnie bardzo drogi. Wydawałoby się, że każdy sposób pozwalający na obniżkę ceny jest dobry. Tymczasem Francuzi zakazali u siebie poszukiwania gazu łupkowego. Innymi słowy, z własnej woli zrezygnowali z argumentu, który pozwalałby choć trochę zaszantażować Rosjan przy okazji negocjacji cenowych.
W rezultacie gaz w Europie kosztuje ponad 400 dol. za 1 tys. metrów sześć. (w Polsce ponad 500 dol., co pokazuje, jak dobrym negocjatorem jest wicepremier Waldemar Pawlak).
Ta cena jest chyba najlepszym dowodem na to, że polityka energetyczna UE nadaje się do kosza. W USA, które zezwoliły na poszukiwanie i wydobywanie gazu z łupków, paliwo to kosztuje poniżej 80 dol. za 1 tys. metrów sześc. W tej chwili firmy przestawiają się na poszukiwanie i wydobywanie ropy z łupków. Trzymam kciuki, aby się im udało, wtedy może wreszcie olej, którego używam do swojego diesela, zacznie tanieć.
Ostatnio jednak przejrzałem na oczy i zrozumiałem, że ta idiotyczna na pierwszy rzut oka polityka ma głęboki sens.
Otóż, jak wiadomo, państwa UE wydały setki miliardów euro na dotowanie Grecji. Kraj, który praktycznie zbankrutował – bo czymże innym jest redukcja wartości nominalnej obligacji o ponad połowę (a praktycznie o 3) – w żaden sposób nie będzie w stanie oddać tych pieniędzy. Zwłaszcza że Grecy nie słyną z upodobania do wytężonej pracy. Wszyscy już od dawna się zastanawiali, co ten kraj będzie eksportował. I teraz już wiadomo – będą sprzedawać słońce. A dokładnie prąd wytworzony w elektrowniach słonecznych.
Przyznam, że plan jest genialny. Wiadomo, że same elektrownie postawią Niemcy, bo oni się specjalizują w ekologicznej energetyce. Dzięki temu Grecy będą się mogli odwdzięczyć za pomoc. Wystarczy jeszcze kabel, którym prąd popłynie na północ, i konta Greków spuchną dzięki energii słonecznej.

Elektrownie słoneczne mają dać prąd całej Europie. Piękny sen

Tego, że rynek zbytu na ten prąd będzie, możemy być pewni. Nie tak dawno Polska zablokowała nowe wytyczne dla energetyki. Ich wprowadzenie oznaczałoby zamknięcie sporej części elektrowni w naszym kraju albo jeszcze większe wydatki na dostosowanie się do nowych norm i prąd w takich cenach, że wieczorem strach byłoby włączyć światło. Nacisk jednak jest tak silny, że Unia w końcu przeforsuje zaostrzenie norm.
W tej sytuacji tańszy prąd od Greków będzie niczym ręka wyciągnięta do tonącego. Skorzystamy z niego, bo nie będziemy mieli innego wyjścia. Zapłacimy więc Grekom za tani prąd i nie będziemy narzekać na pewne niedogodności.
Bo w końcu słońce nawet w Grecji nie świeci przez 24 godziny na dobę. Przez kilka godzin więc energia nie będzie płynąć, a my nie będziemy mogli uruchomić własnych siłowni węglowych, bo strach, i gazowych, bo cena. Trzeba się będzie przyzwyczaić, wręcz nauczyć się dostrzegać dobre strony. Ot, choćby głośny kilka miesięcy temu spór o to, czy za oświetlenie autostrad powinny płacić samorządy, czy państwo, sam się rozwiąże. Będzie ciemno, i tyle. Telewizji wieczorem nie ma sensu oglądać, bo program zszedł na psy, a wydarzenia kulturalne w typie teatr czy opera nabiorą nowego blasku w świetle świec. Poza tym, jak to zostało udowodnione w czasie stanu wojennego, kiedy 13. i 14. stopień zasilania zaowocowały baby boomem, my, Polacy, w niektórych rzeczach lubimy ciemności. Pojawi się więc jeszcze szansa na poprawę sytuacji demograficznej. Zwłaszcza że już nikt w żadnej firmie nie będzie musiał chodzić na trzecią zmianę, a możliwe, że pierwsza i druga zostaną skrócone i dostosowane do wschodów i zachodów greckiego słońca.
Nie zdziwiłbym się, gdyby wkrótce doszło do rozszerzenia Unii Europejskiej, tym razem o Białoruś. Oczywiście, po odejściu Aleksandra Łukaszenki. W końcu oni także z ekologią są na bakier. A w kolejce po pieniądze od Brukseli już się ponoć ustawiają Portugalia i Hiszpania. One także mają dużo słońca, które trzeba będzie wyeksportować.