Licząca 17 krajów strefa euro może wyłonić się z kryzysu zadłużeniowego bez udziału mniej odpowiedzialnych finansowo członków – uważa prezydent Estonii Toomas Ilves.

Państwa zabiegające o finansową dyscyplinę są zbyt zainteresowane w utrzymaniu wspólnej waluty, aby dopuścić do jej rozpadu na 17 oddzielnych walut narodowych – powiedział Ilves w wywiadzie dla Bloomberga na kilka dni przed pierwsza rundą wyborów prezydenckich w Estonii, gdzie ubiega się on o reelekcję na kolejną kadencję.
„Strefa euro nie rozpadnie się. To jest również w interesie mniej odpowiedzialnych krajów, chociaż wtedy nie znajdą się one w luksusowej sytuacji” – podkreślił Toomas Ilves.

Estonia jest pierwszą byłą republiką radziecką, która przyjęła euro - od stycznia tego roku. Jej zadłużenie jej najmniejsze w całym Eurolandzie i wynosi tylko 6,6 proc. PKB. Jest ona także jedynym krajem regionu, który w zeszłym roku zanotował nadwyżkę budżetową.

Gospodarka Estonii, szacowana na 19 mld dolarów, powróciła do wzrostu od drugiego kwartału 2010 roku po najdłuższej recesji od prawie 20 lat. Koniunktura bałtyckiej republiki bezpośrednio zależy od jej dwóch skandynawskich sąsiadów – Szwecji i Finlandii – a pośrednio, także od Niemiec.

Prezydent Ilves uważa, że dla przyspieszenia integracji ekonomicznej w regionie kluczowe znacznie ma połączenie kolejowe Baltica z Tallina do Warszawy, przez Łotwę i Litwę.