Awaria elektrowni atomowej w Fukushimie przywróciła kopalniom znad Ruhry nadzieję na przetrwanie i dostatnią przyszłość.
Awaria elektrowni atomowej w Fukushimie przywróciła kopalniom znad Ruhry nadzieję na przetrwanie i dostatnią przyszłość.
Rosnące ceny węgla na świecie i antyatomowa histeria po awarii w japońskiej elektrowni jądrowej w Fukushimie sprawiają, że Niemcy przychylniejszym okiem patrzą na przyszłość własnych kopalni węglowych. Po 2018 roku Berlin straci prawo do dotowania branży. Jeśli cena węgla do tego czasu drastycznie nie spadnie, kopalnie będą mogły się utrzymać bez pomocy państwa.
Według ostatnich dostępnych danych za 2008 rok aż 43,2 proc. prądu w Niemczech powstaje w wyniku spalania węgla kamiennego i brunatnego. Atom odpowiada za kolejne 23,3 proc., jednak po Fukushimie wzrosła presja ekologów i socjalistów, ale także części polityków rządzącej koalicji (zwłaszcza ministra ochrony środowiska Norberta Roettgena) na szybką rezygnację z atomu.
Za natychmiastowym zamknięciem 17 działających obecnie elektrowni nuklearnych w marcu opowiadało się aż 70 proc. społeczeństwa. Tracąca poparcie koalicja CDU/CSU/FDP nie może zignorować tak zdecydowanego głosu elektoratu. Kanclerz Angela Merkel natychmiast po japońskiej awarii wstrzymała pracę siedmiu najstarszych reaktorów. Większość z nich nie zostanie już prawdopodobnie uruchomiona.
Choć zbyt szybkie odejście od atomu może kosztować niemiecką gospodarkę 20 mld euro (koszty przestawienia fabryk na inne źródła energii i czasowego importu prądu), przedstawiciele branży węglowej zacierają ręce: wielu ma nadzieję, że węgiel – mimo obiekcji ekologów, dla których czarny surowiec wydziela podczas spalania zbyt duże ilości CO2 – częściowo zastąpi atom.
– W krótkim okresie nie poradzimy sobie bez energii konwencjonalnej – przewiduje w rozmowie z rozgłośnią Deutsche Welle Franz-Josef Wodopia ze Stowarzyszenia Węgla Kamiennego (GVSt) z siedzibą w Herne w Zagłębiu Ruhry. A skoro w ciągu zaledwie kilku lat cena importowanego węgla w porcie w Amsterdamie wzrosła z 40 do 100 euro za tonę, rośnie opłacalność wydobycia na miejscu.
– Węgiel na całym świecie wraca do łask – w USA, w Azji. Amerykanie zaczęli nawet eksportować surowiec do Chin. Nie widzę powodu, dla którego tego samego nie mieliby robić Niemcy. Realia są takie, że póki co nie ma go czym zastąpić – komentuje w rozmowie z „DGP” amerykański analityk Matt Letourneau z Instytutu na rzecz Energii w Waszyngtonie.
W 2018 roku wskutek presji Unii Europejskiej kopalnie stracą prawo do państwowych dotacji. Do tej pory wydawało się, że będzie to równoznaczne z ich likwidacją. Teraz niemieccy przemysłowcy spodziewają się, że węgiel przetrwa.
Języczkiem u wagi w przypadku podejmowania konkretnych decyzji mogą się okazać także producenci zaawansowanego technologicznie sprzętu stosowanego w górnictwie. Obecnie firmy zarabiają na kopalnianej produkcji spod znaku hi-tech i metki „made in Germany” 4 mld dol. rocznie. 90 proc. zysku to zasługa eksportu, jednak by nadal rozwijać technologie, kompanie potrzebują na miejscu poletka doświadczalnego do testowania swoich pomysłów.
Jest tylko pewien problem. W 2013 roku rozpocznie się tzw. trzecia faza systemu limitów emisji CO2 w UE, co będzie się wiązać ze znacznie bardziej restrykcyjną polityką wobec trucicieli. Do tego czasu należałoby zatem opracować metodę na znaczne zwiększenie efektywności energetycznej elektrowni węglowych. Obecnie stosowane w Niemczech technologie pozwalają osiągnąć poziom 46 proc. Ten wskaźnik powinien wzrosnąć znacznie powyżej 50 proc., jednak nie obejdzie się bez wsparcia budżetu RFN. Tak czy inaczej władze w Berlinie czekają więc wydatki.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama