Dawno nie było tak dobrych relacji między NBP a rządem jak teraz. To dobrze. Ważne jednak, by te kontakty nie były zbyt dobre i żeby w ich efekcie bank centralny nie zamienił się w kelnera władzy.
Dawno nie było tak dobrych relacji między NBP a rządem jak teraz. To dobrze. Ważne jednak, by te kontakty nie były zbyt dobre i żeby w ich efekcie bank centralny nie zamienił się w kelnera władzy.
Nareszcie mamy pokój na linii minister finansów i szef NBP. Jacek Rostowski i Marek Belka niemal poklepują się po plecach, twierdząc, że współpraca obu instytucji jest najlepsza od kilkunastu lat. Trudno nie cieszyć się z takiego obrotu sprawy. Byle tylko dawnej patologii nie zastąpiło coś gorszego. Bank centralny nie może się stać kelnerem rządu.
O sielance świadczą kolejne wspólne działania. Kilka dni temu Rostowski i Belka ogłosili, że w ramach walki z drożyzną na rynek trafi w tym roku 13 – 14 mld euro ze środków unijnych, co podniesie kurs złotego. W efekcie potanieją paliwo i importowana żywność. Taki ruch na jakiś czas zastąpi podwyżkę stóp procentowych, która przydusiłaby gospodarkę.
Wcześniej Belka zgodził się na przedłużenie linii kredytowej z MFW w wysokości 20 mld dolarów oraz wpłacił do państwowej kasy blisko 6,5 mld złotych z tytułu ubiegłorocznego zysku NBP.
Jakiż to kontrast wobec konfliktu Rostowskiego z poprzednim prezesem NBP Sławomirem Skrzypkiem, nominatem Lecha Kaczyńskiego. Skrzypek uznał, że linia kredytowa jest niepotrzebna. O wysokość zysku za 2009 rok adwersarze stoczyli bitwę. Skrzypek wyliczył zysk, którego 95 proc. wędruje do budżetu, na 4 mld zł, drugiemu zaś wyszło 10 mld zł. Polityka wygrywała z ekonomią.
Jednak to nie była nowość. Między NBP a Ministerstwem Finansów od lat dochodziło do awantur. Za rządów Leszka Millera padały wręcz pomysły, by ograniczyć niezależność banku przez powiększenie RPP o kolejnych politycznych nominatów. Z kolei wicepremier Andrzej Lepper usiłował się dobrać do rezerw walutowych. Tradycją kolejnych premierów było krytykowanie banku za prowadzenie polityki wysokich stóp procentowych i duszenie gospodarki. Nawet sam Marek Belka na początku poprzedniej dekady nie szczędził gorzkich słów bankowi centralnemu za to, że „zamknął się w wieży z kości słoniowej”.
Konflikty rządów z instytucjami stojącymi na straży pieniądza to zresztą nie tylko polska specyfika. Premier Węgier Viktor Orban obciął właśnie pensję prezesa banku Andersa Simora o trzy czwarte. Wcześniej ograniczono mu kompetencje, a nawet zarzucano niemoralne prowadzenie się. Z kolei prezydent Nicolas Sarkozy w 2007 roku bez ogródek atakował Europejski Bank Centralny za zbyt wysoki kurs euro, który niszczy francuskich przedsiębiorców, a potem za politykę wobec kryzysu na rynkach finansowych. Długą historię mają spory z bankiem centralnym w USA. W 1836 roku prezydent Andrew Jackson doprowadził nawet do jego czasowego zamknięcia. „Jesteście gniazdem żmij i złodziei. Zamierzam wyrwać was z korzeniami i, na Boga wiecznego, wyrwę was” – mówił.
Bank centralny powinien współpracować z rządem, ale przede wszystkim dbać o wartość pieniądza. Marek Belka nie powinien o tym zapominać i ostro krytykować rząd, gdy trzeba. A niestety jest za co. Zbyt duże wydatki z państwowej kasy i zbyt powolne reformy też uderzają w kurs złotego i podsycają inflację. Jednak prezes NBP jest w krytyce wciąż bardzo powściągliwy.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama