Zaległe płatności burzą optymistyczny obraz naszej gospodarki. Firmy mądrzejsze o doświadczenia kryzysu wystrzegają się nowych kredytów. Rozwój finansują, opóźniając płatności kontrahentom.
W samej tylko branży budowlanej nieuregulowane płatności w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosły o prawie 100 proc. W niekończącym się łańcuszku zatorów płatniczych – nie płacę, bo sam nie dostałem – coraz więcej firm bankrutuje mimo rosnącej liczby zamówień i lepszych prognoz eksportowych. W przyszłym roku liczba bankructw przekroczy dwa tysiące i będzie zbliżać się do najgorszego pod tym względem 2003 r.
Jak wynika z najnowszych danych wywiadowni gospodarczej Dun & Bradstreet, zaległości są w tym roku nawet dwa razy większe od notowanych na koniec 2008 r. W sektorze budowlanym zwiększyły się z 672,5 mln zł do 1,3 mld zł, czyli o 95 proc.
Wrosła też liczba podmiotów borykających się z problemami finansowymi. W 2008 r. miało je 21,3 tys. przedsiębiorstw w tej branży, obecnie – 32,3 tysiąca. W budownictwie dojdzie też do największego odsetka upadłości. Na stałe z rynku może zniknąć nawet 300 firm. I to mimo 5-procentowego wzrostu obrotów w ostatnich dwóch latach. Bo tu dochodzi do największych opóźnień w płatnościach – wynoszących średnio 30 dni.
Zdaniem Tomasza Starzyka, analityka Dun & Bradstreet ten rok jest jak cisza przed burzą. W ciągu trzech kwartałów upadły 982 firmy. To oznacza 7-procentowy wzrost w porównaniu z analogicznym okresem ub.r.
Jeśli czarne prognozy potwierdzą się, ostatni kwartał przyniesie niemal tyle samo bankructw, ile pierwszych 9 miesięcy. Według szacunków w tym roku może upaść 1850 podmiotów. – Zatory działają jak bomba z opóźnionym zapłonem – mówi Starzyk. Jeszcze gorzej może być w przyszłym roku. Wówczas zagrożonych upadkiem będzie 2050 firm.
Falę zatorów płatniczych zapoczątkowały duże firmy, ale nie one odczują najboleśniej jej skutki, lecz małe przedsiębiorstwa zatrudniające do 50 osób; według danych wywiadowni gospodarczych stanowią blisko 70 proc. firm borykających się z problemami finansowymi. A to one są motorem polskiej gospodarki – wytwarzają ponad 60 proc. PKB.
Na koniec października br. blisko 76 tys. firm z branż budowlanej, spożywczej, metalowej, kosmetycznej miało trudności z uregulowaniem należności na 4 mld zł, 20 procent więcej niż w roku ubiegłym.
Jak pokazują najnowsze dane firmy Dun & Bradstreet Poland, największe zatory notuje branża spożywcza. Tu 21,2 tys. firm – o 4 tysiące więcej niż w roku ubiegłym – wygenerowało w ciągu trzech kwartałów br. zaległości na ponad 1,5 mld zł. To o 200 mln zł więcej niż w tym samym okresie 2009 r., co oznacza wzrost o 18 proc.
– Na uregulowanie faktur trzeba czekać nawet ponad 90 dni – podkreśla Stanisław Lesień, prezes firmy produkcyjnej Stan.
Drugą pod względem wielkości zatorów płatniczych jest branża budowlana. Zaległości płatnicze 32,3 tys. firm wyniosły od stycznia do października tego roku 1,3 mld zł. To o prawie 500 mln zł więcej niż w tym samym okresie 2009 r.; czyli o blisko 70 proc.
– W październiku 5,4 tys. przedsiębiorców zalegało z płatnością względem swoich kontrahentów. Ogólna liczba zaległości wyniosła ponad 208 mln. W porównaniu do września tego roku stanowi to wzrost o 1075 firm i blisko 83 mln zł – mówi Tomasz Starzyk z Dun & Bradstreet.



W branży budowlanej, obok przemysłowej, na zapłatę czeka się najdłużej. To dodatkowo pogarsza sytuację firm. Zazwyczaj około 60 dni, ale zdarza się, że i 90 dni. Średnia kwota zaległości waha się od 5 do nawet 10 tys. zł. Ale dla małych firm brak kilku tysięcy oznacza często plajtę.
– W tej chwili około 30 proc. deweloperów ma problem z płynnością finansową. W związku z tym zalega z fakturami – przyznaje Kazimierz Kirejczyk, prezes REAS, jednego z czołowych polskich ekspertów rynku mieszkaniowego w Polsce.
Zatory płatnicze narastają także w innych branżach. Wartość niezapłaconych należności w firmach transportowych zwiększyła się w październiku tego roku do 995 mln zł z 898 mln zł we wrześniu. To oznacza wzrost o 10 proc.
Fatalna sytuacja panuje też w sektorach kosmetycznym, metalurgicznym i AGD/RTV, mimo że popyt wewnętrzny rośnie nieprzerwanie od kwietnia tego roku. Od października do września średni wzrost zobowiązań firm transportowych kształtuje się na poziomie 10 – 15 proc.
Tomasz Starzyk tłumaczy, że głównej przyczyny w złej sytuacji na rynku należy upatrywać w obawie przedsiębiorców przed utratą płynności finansowej. Za wszelką cenę starają się zachować gotówkę na kontach. Dodatkowo pieniądze na uregulowanie zobowiązań inwestują w kolejne projekty. W ten sposób kredytują się kosztem podwykonawców.
W branży spożywczej i produkcyjnej duży wpływ na powstawanie zatorów płatniczych ma poza tym skrócenie terminu kredytu kupieckiego na przestrzeni ostatnich trzech lat. Żelazną regułą, która obowiązywała w okresie prosperity, było przyznawanie kredytu kupieckiego na okres 30 dni. Jednak na przestrzeni ostatnich 2 – 3 lat termin ten uległ skróceniu o połowę.
– W najgorszej sytuacji są małe firmy. Konkurencja ze strony dużych przedsiębiorstw jest w tej chwili ogromna, zatem tylko współpraca z nimi gwarantuje dalszy byt mniejszym – uważa Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główny ekonomista PKPP Lewiatan.
Potwierdza to przedstawiciel firmy Erbud. Z powodu ciągłych zatorów przedsiębiorstwo postanowiło postawić tylko na wiarygodne duże firmy, których projekty są dobrze skalkulowane. Dzięki temu nie stanęła przed nim wizja upadku.