Jest duże ryzyko, że w polską gospodarkę rykoszetem uderzy kryzys strefy euro. Według Ministerstwa Finansów przed tym ma nas zabezpieczać elastyczna linia kredytowa (FCL) z MFW.
Jest duże ryzyko, że w polską gospodarkę rykoszetem uderzy kryzys strefy euro. Według Ministerstwa Finansów przed tym ma nas zabezpieczać elastyczna linia kredytowa (FCL) z MFW.
MF i Narodowy Bank Polski wystąpiły o przedłużenie linii w pełnym wymiarze – czyli ponad 20 mld dolarów. Za roczny dostęp do tych pieniędzy budżet zapłaci około 60 mln dolarów. Koszty poniesie rząd – tak, jak chciał tego NBP, który przez ponad trzy miesiące prowadził spór z ministerstwem, dowodząc, że ta linia kredytowa Polsce nie jest potrzebna. Podpis pod wnioskiem złożył już nowo powołany prezes Marek Belka.
Minister finansów Jacek Rostowski przekonywał wczoraj, że porozumienie między obiema instytucjami to efekt wcześniejszych negocjacji z zarządem NBP, a nie zmiany na stanowisku szefa banku centralnego. Według niego resortowi udało się porozumieć z kierownictwem banku pod przewodnictwem wiceprezesa Piotra Wiesiołka w „80 proc. spraw”.
– Z prezesem Markiem Belką uznaliśmy, że nie warto zmieniać tych ustaleń – mówi Jacek Rostowski. Dlaczego? Bo Ministerstwu Finansów bardzo zależało na tym, aby nie przeciągać już procedury uzyskania FCL. Stąd zgoda na zmianę zasad: dysponentem linii kredytowej będzie rząd, a nie – jak w ubiegłym roku – NBP. I to właśnie rząd za nią zapłaci. Rola banku ograniczy się do funkcji agenta finansowego.
Ministerstwu się spieszyło, bo – jak mówi jego szef – sytuacja w europejskiej gospodarce jest bardzo napięta. I jest ryzyko, że nowy wstrząs w strefie euro uderzy w polskie finanse. Jacek Rostowski mówił, że zarząd NBP i niektórzy członkowie Rady Polityki Pieniężnej lekceważyli to zagrożenie. Nowy prezes banku, wedle słów Rostowskiego, zdaje sobie sprawę z ryzyka. Wstrząs z zewnątrz mógłby zachwiać kursem złotego, kondycją sektora prywatnego i finansami publicznymi.
– Wzięcie FCL zabezpiecza wszystkie te trzy sektory – mówił wczoraj Jacek Rostowski. W trakcie negocjacji z NBP ministerstwu udało się uzyskać wycofanie banku z żądania, by resort uzasadnił konieczność przedłużenia linii złym stanem finansów publicznych, co miałoby mieć negatywny wpływ na poziom rezerw walutowych.
– Domaganie się tego wcześniej przez NBP oceniam jako zabieg polityczny. Chodziło o to, żeby powiedzieć, że są problemy w finansach publicznych w czasie kampanii wyborczej – uważa Jacek Rostowski.
Jak ma działać FCL? Według MF sam fakt dostępu Polski do takich środków powinien działać stabilizująco na złotego. Resort nie wyklucza jednak, że sięgnie po pieniądze z MFW w sytuacji, gdyby jakieś tąpnięcie na rynku spowodowało gwałtowny wzrost rentowności polskich obligacji. Wyższa rentowność zwiększyłaby koszty finansowania budżetu. Według Jacka Rostowskiego w takim przypadku wzięcie pieniędzy z FCL byłoby bardziej opłacalne. Według ekonomistów, z którymi rozmawiał „DGP”, w całej tej układance o to właśnie może chodzić.
– FCL może zapewnić stabilizację finansowania budżetowego. W ten sposób należy to interpretować – mówi Mateusz Szczurek, ekonomista ING BSK. Można sobie wyobrazić sytuację, w której zaostrzenie kryzysu uniemożliwi rządowi emisję obligacji. I wówczas trzeba by było sięgnąć po finansowanie z FCL.
Piotr Kalisz z Citi Handlowego mówi jednak, że taki scenariusz jest dziś mało prawdopodobny.
– Nie należy przeceniać wagi tej linii – mówi ekonomista. Warto jednak mieć takie zabezpieczenie, bo sytuacja w Europie nie jest łatwa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama