W Niemczech jest 4,5 tysiąca biogazowni. Polska ma ich niewiele ponad 100, ale w budowie i na różnych etapach przygotowań jest kolejnych 200.
Większość już działających w naszym kraju biogazowni to dość niestandardowe jak na tę branżę instalacje. Instalowane są na wysypiskach śmieci, a wykorzystują tzw. gaz składowiskowy i osady ściekowe.
Typowych biogazowni, przerabiających odpady rolne i z zakładów, zajmujących się produkcją spożywczą, jest na razie ledwie kilka. Nie mamy ani jednej instalacji biogazowej wykorzystującej rośliny energetyczne, a dopiero rozwój takich obiektów mógłby ulokować Polskę w europejskiej czołówce tej branży.
Na szczęście, stopniowo zaczyna się to zmieniać, bo inwestowaniem w biogazownie w Polsce interesują się już dziesiątki firm. Wśród nich są duże koncerny, m.in. Polska Grupa Energetyczna, Energa, Enea, PGNiG, Krajowa Spółka Cukrowa. Ale i znaczący inwestorzy prywatni: Polski Koncern Mięsny Duda, BBI Zeneris, Biopower (kontrolowany przez izraelskiego biznesmena, Aleksandra Rechtera) czy Agrogaz, której współwłaścicielem jest spółka Jana Kulczyka.

Kto ile zbuduje

Enea już ma w Liszkowie biogazownię o mocy 2,3 MW, którą kupiła właśnie od Agrogazu. Teraz poznański koncern chce nabywać kolejne instalacje tego typu, a niezależnie od tego zbudować 25 biogazowych rolniczych elektrowni we współpracy z Agencją Nieruchomości Rolnych.
Dużo ambitniejsze plany ma gdańska Energia, która do 2020 roku chce mieć kilkaset biogazowni o łącznej mocy 300 MW. Zamierza je budować, tworząc spółki z rolnikami, gminami i zakładami zajmującymi się produkcją spożywczą.
Energę powinna jednak przebić dużo większa od niej Polska Grupa Energetyczna, która w swym giełdowym prospekcie emisyjnym z zeszłego roku zapowiedziała, że tylko do 2012 roku zainwestuje w biogazownie ponad 0,5 mld zł. Na razie wybrała wykonawcę pierwszej instalacji biogazowej w Wojnowie koło Bydgoszczy.

Trzy w jednym

Instalacja biogazowa powstanie przy dużym gospodarstwie rolnym spółki Ziemiopłody. Będzie wykorzystywać gnojowicę, kiszonki z traw i kukurydzy z tego gospodarstwa, a także odpady z należącej do niego gorzelni. Dzięki temu farma będzie miała z głowy problem utylizacji gnojowicy i odpadów z gorzelni, dostanie tanią energię cieplną i dobry nawóz, powstający jako produkt uboczny przy wytwarzaniu biogazu. Zapewni też sobie dodatkowe miejsce zbytu swoich produktów.
Biogazowni opartych na takim modelu współpracy z gospodarstwami rolnymi spółka Bio-Energia ESP – należąca do PGE – chce mieć jak najwięcej. Na początku mają powstać 2–3 instalacje pilotażowe, które posłużą spółce do opracowania własnej technologii. Bio-Energia ESP zamierza też budować większe instalacje. Problemem jest jednak finansowanie. Władze spółki matki, grupy PGE, chciałyby, żeby jej biogazownie miały parametry ekonomiczne nie gorsze niż inwestycje w bloki węglowe i od tego uzależniają zgodę na finansowanie kolejnych biogazowych projektów spółki córki.



Nowa, więc droga

Z osiągnięciem tych parametrów jest jednak na razie problem. Biogazownie to wciąż nowa technologia i jako taka jeszcze droga, a konkretnie dwa razy droższa w przeliczeniu na 1 MW zainstalowanej mocy niż elektrownie węglowe. To zaś sprawia, że na razie bez dotacji dość trudno uczynić je opłacalnymi inwestycjami. A o dotacje nie jest łatwo.
Biogazownie to małe instalacje, a mimo tego w wielu przypadkach formalności budowlane są w naszym kraju takie same, jak dla wielkich elektrowni węglowych. Co oznacza, że ich załatwienie może trwać nawet pięć lat. Na dodatek polscy urzędnicy na ogół niechętnym okiem patrzą na biogazownie.

Hodowca z ekspertami

Grzegorz Pojda, hodowca kur i trzody chlewnej ze Studzionki koło Pszczyny, już wybudował swą biogazownię, i to korzystając ze zwykłego kredytu. Pewnie jednak nie przebrnąłby przez gąszcz procedur, gdyby nie fachowa i organizacyjna pomoc dr. Jana Cebuli z Politechniki Śląskiej i Ludwika Latochy z Polish Green Ecological Energy.
– Moja instalacja jest malutka i dlatego traktuje się ją jako normalną budowę, do której nie potrzeba decyzji środowiskowej – twierdzi Pojda. – Mimo to samo załatwienie pozwolenia na budowę trwało dwa lata, bo przepisy nie są dostosowane do takich inwestycji. Gdy buduje się chlewnię czy oborę, zbiornik na gnojowicę można zbudować tuż przy nich, a biogazownię, która jest połączeniem takiego zbiornika z instalacją energetyczną, urzędnicy kazali mi budować 30 metrów od chlewni. To bardzo podnosiło koszty inwestycji i eksploatacji, bo gnojowicę trzeba na tę odległość przetransportować. Interweniowaliśmy w tej sprawie nawet w Ministerstwie Infrastruktury, ale ono zajęło takie samo stanowisko, co urzędnicy na dole.
Teraz z kolei Pojda ma problem z odbiorcą prądu, którym w tym przypadku jest szwedzki Vattenfall, kreujący się na bardzo proekologiczną firmę. W praktyce, jak pokazuje przypadek Pojdy, bywa z tym różnie. Bo choć biogazownia to ekologiczna inwestycja, Vattenfall postawił sprawę tak: „Będziemy od pana odbierać prąd, jeśli zainstaluje pan monitoring silnika instalacji”. W tym przypadku nie jest to konieczne. Pojda ma zgryz, bo taki monitoring kosztuje 100 tys. zł.
– Na biogazownię wydałem 400 tys. zł. Jeśli mam dołożyć do tego kolejne sto, przestanie mi się to opłacać – ocenia hodowca inwestor.



Tuż przy chlewniach

Nieco lepsze doświadczenia ma Poldanor, duńska spółka, która ma w Polsce liczne fermy trzody chlewnej i wybudowała przy nich pierwsze w naszym kraju biogazownie rolnicze. I to wybudowała z własnych środków. Dziś ma już cztery instalacje biogazowe, buduje kolejne trzy, przymierza się do następnych sześciu.
– Procedury administracyjne związane z budową biogazowni mogą, ale nie muszą być długotrwałe i uciążliwe – uważa Grzegorz Brodziak, prezes Poldanoru. – Zależy to od charakteru inwestycji, jej lokalizacji oraz sposobu interpretacji przepisów.
W przypadku istniejących już instalacji biogazowych tej firmy procedury przebiegały sprawnie. Na przykład: na największą biogazownię o mocy 2,1 MW w gminie Koczała Poldanor uzyskał pozwolenie na budowę w ciągu 11 miesięcy od złożenia w gminie wniosku o decyzję o warunkach zabudowy. W przypadku trzech pozostałych biogazowni zlokalizowanych w powiecie człuchowskim, gdzie nie było konieczności sporządzania raportu oddziaływania na środowisko, procedura trwała po ok. osiem miesięcy.
– Problemem może być szybkie uzyskanie warunków przyłączenia biogazowni do sieci. W przypadku jednej z biogazowni mieliśmy kłopot. Musieliśmy poświęcić kilkanaście tygodni na przezwyciężenie barier – wspomina prezes Brodziak. – Problemem są wydane już siłowniom wiatrowym tzw. warunki na przyłączenie ogromnych mocy. Sporo siłowni nie jest budowanych, ale „blokują” one wydawanie zgód m.in. dla biogazowni.
Zdaniem Brodziaka jego firma nie ma już większych kłopotów z przygotowaniem raportów oddziaływania inwestycji na środowisko. W jednym tylko przypadku procedurę opóźnia trwający właśnie proces sporządzania lokalnego planu zagospodarowania przestrzennego.

Skomplikowane i niejasne

Grzegorz Brodziak przyznaje jednak, że przepisy dotyczące budowy biogazowni są skomplikowane. To zaś powoduje, że czasem urzędnicy stają się zbyt ostrożni i domagają się od inwestora nieistotnych dla przedsięwzięcia dokumentów i informacji.
Biogazownie Poldanoru są rentowne. Dzięki nim spółka produkuje tanio energię elektryczną, którą w dużej części przeznacza na własne potrzeby. Ciepłem „odpadowym” ze schładzania silnika w instalacjach biogazowych ogrzewa swe budynki produkcyjne i socjalne. Nawóz organiczny (czyli ten o lepszych parametrach), będący produktem ubocznym przy przetwarzaniu gnojowicy na biogaz, wykorzystuje na swych polach.



Korzyści z gospodarstwa

– Niebagatelne znaczenie mają korzyści wynikające z faktu, że biogazownie są tak blisko powiązane z prowadzonymi przez nas gospodarstwami rolnymi – twierdzi prezes Brodziak.
Zdaniem prezesa funkcjonowanie biogazowni jako osobnych instalacji bazujących na dostawach surowców z zewnątrz oraz sprzedaży całej wyprodukowanej energii na zewnątrz też ma sens ekonomiczny. Pod warunkiem jednak dobrego przygotowania inwestycji i sprawnego zarządzania kluczowymi obszarami.
Możemy korzystać z doświadczeń Niemców
Prof. Jan Popczyk z Politechniki Śląskiej postuluje, by biogazownie, które oprócz prądu produkują ciepło, dostawały zielone certyfikaty także za energię cieplną. Wtedy mielibyśmy równie atrakcyjny system wspierania takich inwestycji, jak w Niemczech. Choć nie ma dotacji inwestycyjnych na ten cel, biogazowni przybywa jak grzybów po deszczu. Za naszą zachodnią granicą państwo przez wiele lat daje bowiem ich właścicielom dopłaty do produkowanej z biogazu energii. Dzięki temu są to atrakcyjne inwestycje, na które łatwo dostać kredyt w banku.
Za Odrą łatwiej i szybciej niż u nas dostaje się też pozwolenie na budowę biogazowni. A to właśnie trudności z uzyskaniem takiego pozwolenia są kolejną poważną barierą w rozwoju energetyki biogazowej w Polsce.
11 miesięcy trwa w gminie przygotowanie decyzji o warunkach zabudowy