Duży spadek przychodów wywołany zamrożeniem gospodarki spowodował, że przedsiębiorcy zaczęli uważnie oglądać każdą złotówkę. Potwierdzają to zgodnie przedstawiciele firm windykacyjnych, z którymi rozmawialiśmy. W rozliczeniach między firmami zapanowała duża nieufność, która przekłada się na duży wzrost liczby i wartości należności kierowanych do windykacji.
‒ Obserwujemy zarówno wzrost liczby zleceń, jak i szybszą reakcję wierzycieli z sektora MŚP w przypadku braku płatności. W porównaniu z lutym 2020 r., czyli ostatnim pełnym miesiącem sprzed epidemii, liczba zleconych nam spraw do windykacji wzrosła o blisko 50 proc., a ich wartość o prawie 30 proc. ‒ mówi Jakub Kostecki, prezes zarządu Kaczmarski Inkasso.
‒ W marcu mały i średni biznes, zaniepokojony o swoją przyszłość, ruszył odzyskać stare długi, liczba przyjętych przez nas wniosków o windykację zobowiązań była o 375 proc. wyższa niż w lutym. W kwietniu takich wniosków było o 21 proc. mniej niż w marcu, wzrosła za to łączna wartość przedmiotu sporu, czyli kwota zlecona do windykacji – wtóruje mu Piotr Maciągowski, prezes firmy e-Kancelaria.
Według Piotra Krupy, prezesa Kruka, wzrost zainteresowania usługami windykacji w sektorze B2B (czyli w obrocie firma-firma), dotyczy szczególnie takich branż jak: hotelarska, chemiczna, transportowa, energetyczna, budowlana i produkcyjna. ‒ Zapytania dotyczą zazwyczaj pojedynczych zleceń związanych z odzyskaniem zaległych należności od małych i średnich przedsiębiorstw. Kruk w sektorze B2B współpracuje głównie z dużymi podmiotami, dla których odzyskuje należności na skalę masową – dodaje Krupa.
I zwraca uwagę na jeszcze jedno zjawisko: obrót wtórny wierzytelnościami zastygł. Kruk, który działa na kilku rynkach w Europie i specjalizuje się w kupowaniu długów, raportuje, że obecnie na każdym z nich zdarzają się tylko pojedyncze przetargi na wierzytelności. Sam deklaruje dużą ostrożność w inwestowaniu w nowe portfele.
W rozliczeniach między firmami zapanowała duża nieufność
Marcin Nakielski, członek rady Polskiego Związku Zarządzania Wierzytelnościami i dyrektor działu sprzedaży w firmie Alektum, mówi, że jeszcze w marcu‒kwietniu silnie wzrosła podaż portfeli wierzytelności. Prawdopodobny powód: wierzyciele chcieli jak najszybciej je sprzedać na względnie dobrych warunkach.
‒ Spora część z tych portfeli została wygenerowana przez sektor pożyczkowy, w tym przez firmy, które w związku ze zmianami w prawie zamykały działalność operacyjną i chciały się pozbyć aktywów. Ale w maju i czerwcu jest zdecydowany spadek oferowanych portfeli – ze względu na mały popyt na rynku, obniżenie stawek oraz utrudniony dostęp do kapitału ‒ mówi Marcin Nakielski.
Dużego popytu na dług nie ma, bo windykatorzy zdają sobie sprawę ze wzrostu ryzyka braku spłat. Mierzą się dziś dwie siły: tzw. wierzyciele pierwotni nie chcą sprzedawać swoich należności po dużo niższych cenach, niż te sprzed pandemii, a firmy windykacyjne nie zamierzają dużo płacić. Bo, jak mówią, kryzys wyraźnie pogorszył jakość tych należności.
‒ Zamrożenie gospodarki krótkoterminowo pogorszyło spłacalność, głównie w sektorze długów osób fizycznych – mówi Piotr Maciągowski z e-Kancelarii. Jego zdaniem konsumenci często kalkulują jak przedsiębiorcy. W obawie przed utratą dochodów – np. w wyniku zwolnienia z pracy – zbierają pieniądze na czarną godzinę kosztem regulowania bieżących zobowiązań.
Potwierdza to Jakub Kostecki z Kaczmarski Inkasso. ‒ Szacuję, że zdolność do spłaty w ich przypadku zmniejszyła się o ok. 10 proc., nie jest więc to jakieś znacząca obniżka. Część osób straciła pracę albo otrzymuje niższe wynagrodzenie, ewentualnie pracodawca przestał wypłacać premie, które w kalkulacjach przy braniu kredytu miały być źródłem jego spłaty – mówi.
Pogorszenia na razie jeszcze nie widać w danych, np. w kwocie kredytów z tzw. utratą wartości (czyli opóźnionych). Według danych NBP na koniec kwietnia suma takich kredytów wynosiła 44,7 mld zł i była o ponad 4 proc. większa niż przed rokiem.