Dawno temu o bankierach centralnych mówiło się, że to ci, co zabierają wazę z ponczem w momencie, gdy zaczyna się najlepsza zabawa. Bo zwykli podnosić stopy procentowe, gdy koniunktura była najbardziej rozkręcona. Ale to było w czasach, gdy kryzysy – choć się zdarzały – nie groziły załamaniem na całym świecie w ciągu kilku tygodni. Teraz rola szefów banków centralnych znacząco się zmieniła. Dawniej decydowali przede wszystkim o wysokości stóp procentowych. A teraz...
Dziennik Gazeta Prawna
O tym, jak jest teraz, świadczą dane. Bilans amerykańskiej Rezerwy Federalnej, najważniejszego banku centralnego na świecie, urósł w ciągu kilku ostatnich tygodni z nieco ponad 4 bln dol. do ponad 7 bln. W przypadku Europejskiego Banku Centralnego, a dokładniej Eurosystemu – czyli EBC i banków państw-członków unii walutowej, zanotowano wzrost o bilion i została przekroczona granica 6 bln dol. Europejczycy o włos wyprzedzają Bank Japonii, który doszedł do poziomu 5,9 bln dol. W sumie te trzy instytucje kontrolują aktywa o wartości 19 bln dol. Brakuje mniej niż 3 bln, żeby to była kwota odpowiadająca rocznemu produktowi brutto Stanów Zjednoczonych, największej światowej gospodarki (biorąc pod uwagę oczekiwaną skalę recesji w Ameryce, może się okazać, że bilanse banków nie są wiele mniejsze).
To trzy banki. A są jeszcze Chińczycy, Brytyjczycy, Szwajcarzy – żeby wymienić najbardziej aktywnych. U tych ostatnich aktywa banku centralnego to jakieś 120 proc. ich PKB, choć głównie dlatego, że frank jest uznawany za bezpieczną przystań i wielu po prostu chce go mieć.
Dlaczego bilanse banków centralnych spuchły? Bo walczą z kryzysami. Teraz zaangażowały się w przeciwdziałanie negatywnym efektom zamrożenia dużej części gospodarek.

Pożyczki dla każdego

W sektorach, gdzie lockdown był całkowity, z dnia na dzień zabrakło wpływów do kas i na konta firm – nie było jak zapłacić pracownikom ani kontrahentom. Jedni i drudzy musieli ograniczyć wydatki, przenosząc „efekt mrożący” dalej. Trzeba więc zapewnić im dostęp do gotówki. Odpowiedzialność za to musiały wziąć rządy – pieniądze trzeba pożyczać.
W czasach, gdy bankierów centralnych łączono złośliwie z ponczem, święcie wierzono w zasadę, że mogą zabierać wazę, kiedy uznają za stosowne, ale pod żadnym pozorem nie powinni podtykać jej pod nos rządom (banki centralne nie powinny finansować deficytu budżetowego). Dziś podkreśla się, że nie wolno bezpośrednio wrzucać pieniędzy z banku centralnego do budżetu. Ale jeśli minister finansów zdoła sprzedać obligacje jakiemuś bankowi, a ten za kilka minut odsprzeda je bankowi centralnemu – to już jest OK.
Aktywność bankierów centralnych jest potrzebna z jeszcze jednego powodu. Gdy z dnia na dzień sytuacja staje się mocno niepewna, na rynkach finansowych robi się zamieszanie. Nagle pojawia się wielu sprzedających, którzy nie wierzą, że posiadane akcje czy obligacje dadzą zarobić. To zazwyczaj fundusze zarządzające pieniędzmi klientów. Ci zaś w takich momentach przychodzą i chcą wypłacić oszczędności. Żeby im oddać, zarządzający funduszem musi pozbyć się części aktywów. Której? Niekoniecznie tej słabszej, bo na tę może po prostu nie być chętnych. Żeby zdobyć środki szybko, może być zmuszony sprzedawać bardziej perspektywiczne aktywa – po prostu dlatego, że te da się zamienić na gotówkę. Ale może przyjść też moment, w którym z płynnością na rynku jest krucho. I wtedy właśnie mogą wkroczyć banki centralne – np. pożyczając gotówkę i przyjmując w zastaw obligacje skarbowe. Albo po prostu je skupując.
I z tym właśnie mamy do czynienia w tej chwili. Nie, żeby w bankach centralnych wymyślono te sposoby pomagania rynkom i rządom w ostatnich tygodniach. Upowszechnił je kryzys finansowy z końcówki poprzedniej dekady. Gdy stopy procentowe (waza z ponczem) były już tak nisko, że dalej zmniejszyć się ich nie dawało (choć nie brak krajów, w których „udało się” zejść poniżej zera), a gospodarkę wciąż trzeba było pobudzać. Teraz – po doświadczeniach poprzedniego krachu – wiadomo już, że jak pomagać, to natychmiast, bez hamletyzowania. Bo każdy tydzień zwłoki może być kosztowny.
– Gdy w połowie marca wzrosły napięcia i niepewność, inwestorzy przerzucili się na gotówkę i krótkoterminowe rządowe papiery wartościowe, a na rynkach skarbowych papierów wartościowych i papierów zabezpieczonych hipoteką pojawiły się napięcia. Rynki te mają zasadnicze znaczenie dla ogólnego funkcjonowania systemu finansowego i transmisji polityki pieniężnej do gospodarki. W odpowiedzi Federalny Komitet Otwartego Rynku podjął się zakupu papierów skarbowych i hipotecznych w kwotach potrzebnych do zapewnienia sprawnego funkcjonowania rynku – tłumaczył w połowie maja Jerome Powell, prezes Rezerwy Federalnej.
Z 7 bln dol., jakie liczy sobie bilans amerykańskiej Rezerwy Federalnej, 4 bln to dług amerykańskiego rządu. Kwota, jaką Ameryka jest winna swojemu bankowi centralnemu, w ciągu ostatnich 12 miesięcy podwoiła się. Kolejne 1,8 bln dol. to papiery zabezpieczone hipotecznie. W USA kredyty hipoteczne są wykorzystywane przez banki do emisji długu skupowanego przez wspierane przez rząd agencje, które same wypuszczają na rynek swoje papiery (ponieważ mogą liczyć na wsparcie rządu, to mają wysoki rating, a więc niewiele płacą za zadłużanie się). I właśnie one siedzą w bilansie Fedu.
Amerykanie mają nie tylko „programy płynnościowe” dla rynków finansowych, czyli dla banków z Wall Street (akcji nie kupują), ale też na wsparcie Main Street, czyli po naszemu dla Kowalskiego (i firmy, w której pracuje). Rezerwa Federalna wprost pracuje nad uruchomieniem pożyczek dla małych i średnich firm. Ale jest już możliwość sprzedania Fedowi nowych kredytów samochodowych, należności z tytułu kart kredytowych, pożyczek konsumenckich czy dla małych firm (pieniądze dostarcza Fed, ale ryzyko bierze na siebie państwo). Albo obligacji dużych firm (choć musiały one mieć odpowiednio wysoką ocenę wiarygodności kredytowej przed wybuchem pandemii).
W przypadku strefy euro papiery dłużne wypuszczone przez podmioty z eurolandu to ponad połowa bilansu. Kolejna duża pozycja to „dłuższe operacje refinansujące”. Pierwsze to obligacje, nie tylko rządów czy władz lokalnych, ale również firm. Drugie to darmowe kredyty udzielane bankom, żeby skłonić je do pożyczania pieniędzy klientom. Programy zakupu aktywów (APP) były prowadzone od 2014 r. do 2018 r. Wznowiono je pod koniec ubiegłego roku – przed koronawirusem. Gdy pojawiła się pandemia – a na naszym kontynencie najmocniej uderzyła początkowo w najsłabsze ogniwa Eurolandu, czyli Włochy i Hiszpanię – trzeba było pomyśleć o dodatkowej pomocy. I pojawił się „program waryjnych zakupów pandemicznych” – PEPP (Pandemic Emergency Purchase Programme) o wartości 750 mld euro. Obejmuje wszystkie typy aktywów, jakich zakupy EBC już przetestował. Oraz obligacje rządu Grecji, które ze względu na śmieciowy rating, nie kwalifikowały się dotychczas do zakupów.
Można pójść jeszcze dalej – jak Japończycy. Tam ogromna większość bilansu banku centralnego to także obligacje rządowe. Ale już od 10 lat kupuje on również fundusze odwzorowujące notowania indeksów giełdowych, czyli ETF, oraz papiery wartościowe emitowane przez REIT-y – fundusze nieruchomości. Stanowią one w sumie ok. 5 proc. aktywów. Ale znaczące jest już to, że takie zakupy mają miejsce.

Medale albo…

O bankach centralnych mówi się, że są pożyczkodawcami ostatniej instancji dla banków komercyjnych – gdy te potrzebują środków do rozliczeń, zawsze mogą przyjść po krótkoterminowy kredyt do banku centralnego. Teraz stają się pożyczkodawcami ostatniej instancji dla całych (no, może nie całych, ale sporej części) gospodarek. Ponieważ kwoty idą w biliony, będzie to miało swoje konsekwencje.
Dopóki wszystko idzie dobrze, na wzmożoną aktywność banków centralnych możemy nie zwracać specjalnej uwagi. A nawet jej przyklaskiwać. Gdy w 2012 r. Mario Draghi, poprzedni szef EBC, wyszedł ze swoją słynną deklaracją, że zrobi „whatever it takes” (wszystko, co trzeba), żeby utrzymać euro – zadziałało. Wspólna waluta przetrwała, choć nie zabrakło głosów, że jej dni są policzone (Draghi nie tylko mówił, zaczął też stosować „niestandardowe instrumenty polityki pieniężnej” i to w dużej mierze dzięki niemu bilans Eurosystemu jest dziś tak nadęty). Jeśli dzisiejsze działania banków centralnych okażą się skuteczne – będą przeciwdziałać problemom na rynkach finansowych (giełdy w Ameryce nie są tak znów daleko od szczytów z lutego – chociaż perspektywy firm wyglądają dużo słabiej), przyczynią się do utrzymania płynności przedsiębiorstw i konsumentów i pomogą szybko wyjść z recesji – kilku prezesów będzie miało moment chwały, dostaną medale i będą się uśmiechać z okładek międzynarodowych magazynów.
Niech tylko jednak pójdzie coś nie tak. Giełdy mogą jednak spadać. Może się okazać, że z recesji nie da się wyjść tak szybko, jak dziś się na to liczy. Albo też da się wyjść i dzisiejsze pompowanie pieniądza do gospodarek za jakiś czas odbije się wyższą inflacją (niezależnie od tego, że choć konsumentom ona się może nie podobać, to z punktu widzenia rządów będzie całkiem pożądana – zapewni wyższe wpływy z podatków, bo te liczy się od wartości nominalnych, a jednocześnie zmniejszy zadłużenie liczone jako procent PKB).
Nie zapominajmy też, że oceny bankierów centralnych mogą się mocno zmieniać. Alan Greenspan, szef Rezerwy Federalnej od 1987 r., gdy w 2006 r. odchodził ze stanowiska, był uważany za człowieka, bez którego światowy system finansowy nie przeszedłby tak gładko przez liczne kryzysy (od „czarnego poniedziałku” z października 1987 r. po pęknięcie bańki internetowej z początku nowego stulecia). Ale kilkanaście miesięcy później system finansowy USA zaczynał zgrzytać, a we wrześniu 2008 r. mieliśmy kryzys ogólnoświatowy. Powód? Zbyt łagodna polityka prowadzona przez Greenspana. Dziś legendą już nie jest.
Ale co z tego? Jaka jest odpowiedzialność bankierów centralnych? Z punktu widzenia opinii publicznej w normalnych warunkach nie różnią się specjalnie od innych urzędników państwowych. Premiera kojarzymy, niektórych ministrów też, ale szefów urzędów – niekoniecznie. Nie muszą się specjalnie tłumaczyć z tego, co robią – a jeśli już to czynią, to na ogół tak hermetycznym językiem, że mało kto ich rozumie. Ich wybór nie budzi wielkich emocji – raz, dlatego że to urzędnicy, dwa, dlatego że są raczej powoływani, niż wybierani. Jasne, trudno sobie wyobrazić wybory powszechne, kampanię, banery i reklamy („ja wpompuję bilion!”; „ja dwa biliony!”), ale marsz w stronę „rozliczalności” działań banków centralnych? Dlaczego nie.
Na początek warto baczniej przyglądać się temu, co robią. Kwoty, jakimi obracają, mogą wydawać się abstrakcyjne, działania tak skomplikowane i w sumie odległe od codziennego życia, że nie warto poświęcać temu uwagi. W rzeczywistości jest inaczej – biliony wpompowane w globalną gospodarkę mają wpływ na to, czy na nasze konta wpływają pensje, ile zapłacimy za zakupy czy jaka jest wartość naszych oszczędności emerytalnych. Na pełne rozliczenie z działań banków centralnych będziemy musieli poczekać pewnie parę lat – kiedy już będzie wiadomo, czy i jak poradzą sobie z pęczniejącymi dziś w szybkim tempie bilansami.
Miliardy i zero
NBP też nie stroni od finansowania działań państwa w walce z koronakryzysem. Skupił obligacje skarbowe Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego o wartości kilkudziesięciu miliardów złotych (te aktywa wciąż stanowią jednak niewielką część bilansu NBP, jego podstawa to rezerwy walutowe).
NBP coraz śmielej wkracza w obszar zerowych stóp procentowych. W czwartek Rada Polityki Pieniężnej obniżyła główną stopę z 0,5 do 0,1 proc. (stopa, po której banki lokują wolne środki w NBP już wcześniej była zerowa).
„Poluzowanie polityki pieniężnej NBP łagodzi negatywne skutki pandemii, ograniczając skalę spadku aktywności gospodarczej oraz wspierając dochody gospodarstw domowych i firm” – uważa RPP.
Duża część ekonomistów jest zdania, że tak niskie stopy mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Nie skłaniają banków komercyjnych do udzielania kredytu, a nawet ograniczają jego podaż, bo zmniejszają rentowność banków. RPP ocenia jednak, że działania NBP mają pozytywny wpływ na stabilność systemu finansowego „poprzez pozytywny wpływ na sytuację finansową kredytobiorców”.