Jeśli będzie taka potrzeba to wydłużymy instrumenty pomocowe dla przedsiębiorców i pracowników o kolejne trzy miesiące – mówi w wywiadzie dla DGP wiceminister finansów Leszek Skiba.

Czy rząd zakłada obecnie recesję w Polsce?

Aktualnie taki scenariusz nie jest podstawowym z rozpatrywanych. Główny scenariusz zakłada, że w II kwartale wzrost PKB spadnie kwartał do kwartału. Głęboki spadek oznaczałby, że PKB skurczy się także w ujęciu rok do roku i tego obecnie wykluczyć się nie da. W sytuacji takiej jak obecna trudno jest odpowiedzialnie prognozować, wszystko jest raczej zgadywaniem. Tym bardziej, że rozwój sytuacji zależy od tego jak długo gospodarka będzie stała przez kwarantannę, brak popytu ze strony konsumentów i pozrywane globalne łańcuchy dostaw. Naszym zdaniem należy spodziewać się odbicia w gospodarce w III i IV kwartale. Jeśli do tego dojdzie to cały rok będzie na plusie.

Rządowy Polski Instytut Ekonomiczny nie wyklucza recesji w tym roku, a wachlarz prognoz jest od 1,1 proc. do minus 4,7 proc. Bank inwestycyjny Morgan Stanley w scenariuszu optymistycznym widzi spadek PKB w Polsce na poziomie 3,6 proc. Recesja szykuje się w strefie euro, m.in. w Niemczech. Mówienie, że u nas jej nie będzie to zaklinanie rzeczywistości.

Wszystko zależy od tego czy negatywny wpływ epidemii skoncentruje się na II kwartale. Dzisiaj wiele wskazuje, że w przypadku Polski tak może być. Dlatego działania antykryzysowe kumulujemy właśnie na najbliższe trzy miesiące. Jeśli spowolnienie będzie głębsze, to wsparciem obejmiemy większą liczbę pracowników i pracodawców. Rząd ma oczy szeroko otwarte i jesteśmy gotowi stosować kolejne potrzebne instrumenty dla ochrony płynności firm i miejsc pracy. Jeśli będzie trzeba to wsparcie potrwa dłużej. Można sobie wyobrazić, że w razie konieczności wydłużymy wszystkie instrumenty o kolejne trzy miesiące.

Wszystkie kraje stosują bardzo podobne instrumenty antykryzysowe jak te zawarte w tzw. tarczy. Po pierwsze trzeba dawać płynność firmom i wspierać gwarancjami sektor bankowy, aby nie zatrzymał akcji kredytowej. Państwo musi dopłacać do wynagrodzeń, aby jak najmniej firm zbankrutowało, bo to będzie duży kłopot dla wzrostu gospodarczego w kolejnych latach. Jeśli raz więzi pomiędzy przedsiębiorcami zostaną rozszarpane, uruchomi się lawina bankructw, utracone zostaną kompetencje biznesowe przedsiębiorców i kompetencje zawodowe pracowników, to problemy będą widoczne przez bardzo długi czas.

Czy rozważane jest czasowe zawieszenie poboru podatków czy składek?

Taki mechanizm, na wniosek podatnika istnieje w przepisach, jest też możliwość rozłożenia podatków na raty. Decyzja należy do naczelników urzędów skarbowych, teraz jednak w związku z sytuacją kryzysową ich skłonność będzie znacznie większa. Zakładamy też wprowadzenie przesunięcia zaliczek na podatek dochodowy.

Przedsiębiorcy i organizacje ich zrzeszające krytykują tarczę antykryzysową m.in. za to, że chociaż wiele rozwiązań jest słusznych to warunki, aby dostać wsparcie mogą być trudne do spełnienia, a co za tym idzie z pomocy nikt nie skorzysta, chodzi m.in. o to, że dopłaty do wynagrodzeń są obwarowane tym, że nie będzie żadnych zwolnień. Czy instrumenty wsparcia mogą jeszcze ulec modyfikacji?

Projekt ustawy, który je wprowadza będzie przedmiotem dyskusji z partnerami w ramach Rady Dialogu Społecznego. Chcemy nasze rozwiązania maksymalnie dopasować do potrzeb, a to oznacza, że będziemy otwarci na uwagi.

Czyli dzisiaj nikt w rządzie nie przejmuje się limitami deficytu i długu publicznego?

Polityka budżetowa musi wziąć na siebie największy ciężar. Stąd wzrost deficytu będzie istotny, a ustawa budżetowa będzie nowelizowana. Na ten duży wzrost deficytu możemy sobie pozwolić, bo przyjmowany właśnie budżet jest zbilansowany, a więc nie zakłada deficytu. Nie jest jednak tak, że nikt nie przejmuje się limitem deficytu i zadłużenia, bo trzeba wesprzeć pracowników i przedsiębiorców, ale należy robić to w sposób racjonalny. Tak została skonstruowana tarcza antykryzysowa, którą przedstawił premier Morawiecki.

Jak będzie wyglądała w takim razie nowelizacja budżetu, jakiego ubytku po stronie dochodów należy się spodziewać, a jakiego wzrostu wydatków?

Jeśli chodzi o wzrost wydatków to mówimy o około 60 mld zł, które są już zaplanowane w ramach tarczy antykryzysowej. Jak trudna jest i będzie sytuacja w dochodach jeszcze nie wiemy, a dowiemy się 25 kwietnia, bo wtedy mija termin płatności VAT za marzec. Dopiero wtedy będziemy mieli jakąś wiedzę, która pozwoli nam znowelizować budżet i ocenić skalę ubytku w dochodach. Dzisiaj nie ma problemu z wydawaniem pieniędzy z budżetu na walkę z pandemią i spowolnieniem, można je też przesuwać pomiędzy poszczególnymi częściami czy korzystać z rezerw. Wiadomo, że wzrost niższy o 1 pkt. proc. - a budżet robiliśmy przy założeniu, że PKB realnie zwiększy się o 3,7 proc. - to około 10 mld zł mniej w dochodach sektora finansów publicznych. Warto pamiętać, że wielkość dochodów została zaprognozowana ostrożnie, więc to też jest pewien bufor.

Czy będą też robione jakieś oszczędności, racjonalizowanie wydatków?

Naturalne oszczędności jakie powinny wystąpić w budżecie to ok. 10 mld zł. Do tego być może niektóre wydatki nie zostaną poniesione, bo nie da się tego zrobić w obecnej sytuacji albo będzie to nieuzasadnione. Nikt jednak nie będzie ciął wydatków na siłę, żeby nie pogłębiać problemów gospodarczych. Premier Morawiecki mówił niedawno, że programy społeczne takie jak 500+, wyprawka szkolna czy 13 emerytura to druga tarcza antykryzysowa, bo wspierają dochody gospodarstw domowych w tak trudnym momencie.

Wzrost deficytu oznacza, że trzeba będzie sprzedać więcej obligacji, aby go sfinansować? Dzisiaj ten rynek jest sparaliżowany i nie da się tego zrobić. Czy już wiadomo o ile wzrosną potrzeby pożyczkowe?

Trudno mówić o konkretnym poziomie gdy nie wiemy jak będzie wyglądała nowelizacja budżetu. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę wzrost bezpośrednich wydatków o 60 mld zł, niższe dochody, niższy wzrost PKB, to mówienie, że kilkadziesiąt miliardów złotych ponadto co i tak musimy pożyczyć czy zrolować w ramach wyemitowanego długu, wydaje się być prawidłowym szacunkiem na chwilę obecną.

Żeby zwiększyć deficyt konieczne jest zrobienie czegoś z regułą wydatkową, która obecnie nie pozwala na taki ruch. Czy będzie zawieszona?

Część ekonomistów, komentatorów wskazuje, że być może do ustawy należy wpisać stan zagrożenia epidemicznego czy epidemii jako te, kiedy reguła ulega automatycznemu zawieszeniu. Dzisiaj jest to możliwe m.in. przy stanie klęski żywiołowej czy stanie wyjątkowym. Reguła musi wrócić, gdy sytuacja kryzysowa się skończy, bo ona spełnia swoją rolę stabilizującą finanse publiczne.

Tylko, że jej powrót w momencie ożywienia gospodarczego i rozpędzania się wzrostu, może doprowadzić znów do zaciśnięcia pasa w budżecie i pogłębienia problemów. Prezes GPW Marek Dietl proponuje trwałą modyfikację reguły i powołanie Rady Polityki Fiskalnej, która będzie miała ostateczny głos w sprawie tego ile możemy wydać.

Są dwa podstawowe podejścia do reguł fiskalnych. Pierwszy zakłada większą rolę czynnika ludzkiego, bo wierzy się, że ludzie potrafią w skomplikowanej sytuacji podjąć trafną decyzję, drugi podejście, w którym decyduje wzór matematyczny. Wydaje się, że nie ma potrzeby trwałej zmiany reguły wydatkowej.

Pojawiają się też głosy, że należy zawiesić konstytucyjny próg długu publicznego w relacji do PKB, aby nie wiązał działań antykryzysowych. Czy jest to rozważane?

W ostatnich latach stale redukowaliśmy zadłużenie i dzisiaj dług w relacji do PKB jest relatywnie niski. Według unijnej metodologii liczenia to ok. 47 proc., ale według naszej krajowej 44 proc. W konstytucji czy ustawie o finansach publicznych korzystamy z metodologii państwowego długu publicznego, czyli tej krajowej. Mamy więc wciąż bardzo dużą przestrzeń jeśli chodzi o wzrost zadłużenia i jesteśmy daleko od limitów. Nasze analizy wskazują, że nawet przy zerowym nominalnym wzroście i deficycie na poziomie 3 proc. PKB państwowy dług publiczny nie przekroczy 50 proc. PKB.

Ochronę dla finansowania pakietu antykryzysowego miał dać Narodowy Bank Polski i jego program skupu obligacji z rynku wtórnego. Na pierwszej aukcji bank centralny chciał odkupić od banków papiery za 10 mld zł, a udało się jedynie za 2,66 mld zł. To chyba nie napawa optymizmem.

Program NBP jest pionierski, bo nigdy wcześniej nie musieliśmy stosować takich nadzwyczajnych działań. Bank centralny chce zapewnić bankom komercyjnym płynność, wspierać ich akcję kredytową, kupować obligacje rządowe, które są w tych czasach najpewniejszym aktywem. To będzie działanie, które powinno doprowadzić do stopniowego przywrócenia normalnej pracy tego rynku, aby minister finansów mógł przeprowadzać emisje obligacji. Banki potrzebują trochę czasu, aby wdrożyć się w działania NBP. Do kolejnej aukcji jest kilka dni, ale możemy być pewni, że będzie się cieszyła większym powodzeniem.

Ubytek dochodów to nie tylko problem budżetu państwa, ale wpływy z PIT i CIT stracą także samorządy. Czy rząd zakłada dla nich jakąś rekompensatę? Jeśli samorządy będą ograniczały inwestycje to pogorszy sytuację gospodarczą. Może należy im poluzować możliwości zadłużania się?

Sytuacja samorządów jest analizowana, ale jest za wcześnie na wnioski, a tym bardziej na jakiekolwiek decyzje.

Co dalej z podatkiem bankowym? Nie będzie ograniczał sektora we wspieraniu przedsiębiorców kredytem w kryzysowej sytuacji?

Nie ma powodu aby zwalniać banki czy ubezpieczycieli z podatku. Sektor jest w dobrej sytuacji finansowej, wymogi kapitałowe są spełnione z naddatkiem. Kapitały w wysokości 30 mld zł zostały uwolnione dzięki zniesieniu 3 proc. bufora ryzyka systemowego, obniżony został poziom rezerwy obowiązkowej, a NBP dostarcza bankom płynność. To wszystko powinno wystarczyć, ale oczywiście na bieżąco instytucje sieci bezpieczeństwa (MF, NBP, BFG, KNF) analizują sytuację.