O zmianę unijnych przepisów apeluje większość państw członkowskich, w tym Polska. Informacja o źródle pozyskiwania produktu miałaby pomóc w walce z powszechnym fałszerstwem, które doprowadziło do kryzysu europejskich wytwórców złotego płynu.
Daniel Szostek, wspólnik w Centrum Prawa Żywnościowego / DGP
Coraz głośniej mówi się w UE o potrzebie zmian unijnych przepisów dotyczących znakowania miodów. Niedawno Polska wraz z 15 innymi państwami członkowskimi złożyły w tej sprawie postulat do Komisji Europejskiej. Wspólną deklarację mającą na celu wprowadzenie zmian państwa członkowskie podpisały na posiedzeniu Rady ds. Rolnictwa i Rybołówstwa Komisji Europejskiej. Proponują w niej, by wprowadzić konieczność umieszczania na etykiecie informacji o kraju pochodzenia miodu, również w przypadku tzw. mieszanek. – Wiedza o kraju pochodzenia produktu jest istotna dla konsumentów. I z racji tego, że obecnie obowiązujące regulacje są niewystarczające, Polska wnioskuje o możliwie szybkie podjęcie stosownych inicjatyw legislacyjnych w tym obszarze. Sprawa jest bardzo istotna dla rodzimych przedsiębiorców – wszak Polska z 76 tys. pszczelarzy jest (obok Niemiec i Szwecji) jednym z większych producentów miodu na świecie – mówi nam Renata Kania-Miętusiewicz z biura prasowego Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.

Producenci chcą więcej

Ale to nie jedyna inicjatywa mająca na celu zmianę europejskich regulacji w ostatnim czasie, skierowana do KE. 14 lutego 2020 r. europejscy producenci miodu zrzeszeni w organizacji rolniczej Copa Cogeca wysłali do Brukseli stanowisko na temat sytuacji na rynku miodu i propozycję planu działania względem zjawiska fałszerstwa tego produktu. Ich postulaty są idą dalej niż propozycja 16 państw. Producenci chcą m.in., aby UE sprawdzała, czy miód importowany z krajów trzecich, przede wszystkim z Chin, jest zgodny z definicją miodu obowiązującą w UE. W tym celu miałoby powstać europejskie laboratorium referencyjne ds. miodu, ściśle współpracujące ze wspólnym centrum badawczym i europejskim obserwatorium rynku miodu.
Problem zdaniem Copa Cogeca jest bowiem znacznie poważniejszy niż tylko wprowadzanie konsumentów w błąd. – Jeżeli sytuacja rynkowa nie ulegnie poprawie, europejscy pszczelarze, których znaczna część dochodów pochodzi z tej działalności, nie będą już mogli jej kontynuować, a to zagraża istnieniu ponad 10 milionów uli w UE. Co więcej, pszczelarstwo wraz z dzikimi owadami zapylającymi jest niezbędne do funkcjonowania europejskiego rolnictwa i ogrodnictwa oraz ma zasadnicze znaczenie dla różnorodności biologicznej. Sytuacja ta stanowi zagrożenie nie tylko dla naszej branży – przestrzega Copa Cogeca.

Powszechne fałszerstwo

Informacje znajdujące się na etykietach miodów reguluje obecnie dyrektywa 2001/110/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 20 grudnia 2001 r. odnosząca się do miodu (Dz.U. L 10 z 12.01.2002, s. 47). I choć przepisy dyrektywy nakładają obowiązek znakowania miodu w zakresie kraju pochodzenia, to również dopuszczają stosowanie określeń typu „mieszanka miodów z UE”, „mieszanka miodów spoza UE” lub „mieszanka miodów z UE i spoza UE”. Zdaniem sygnatariuszy wspomnianej wyżej deklaracji – to za mało. Efekt? Od kilku lat europejscy producenci miodu stawiają czoła coraz większemu importowi, głównie z Chin, produktów o niskiej cenie – średnio 1,24 euro/kg. To cena, z jaką producenci z UE nie są w stanie się konkurować – koszt produkcji oscyluje u nich bowiem wokół 3,90 euro/kg. Szacuje się, że ponad 60 proc. miodu spożywanego przez Europejczyków pochodzi spoza UE – głównie z Chin, a także z Ukrainy. Tak duża różnica w cenie może wynikać z fałszowania miodu – a dokładniej dodawania taniego syropu cukrowego do produktów, który jest trudny do wykrycia podczas kontroli na granicach UE oraz dokarmiania pszczół sacharozą.

UOKiK też dostrzega problem

Na problem z właściwym oznakowaniem miodów i jakością importowanych wyrobów zwracał uwagę Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W komunikacie z 1 lutego 2019 r. organ przypomniał konsumentom, że nawet, jeśli miód sprzedaje polski dystrybutor, nie oznacza to, że pochodzi on z Polski. Natomiast etykieta z napisem „Mieszanka miodów pochodzących z UE i niepochodzących z UE” może zwiastować, że w słoiku znajduje się duża ilość miodu z państw azjatyckich zawierającego antybiotyki czy substancje, których stosowanie jest tam dozwolone, a w krajach UE zabronione.
– Zjawisko fałszowania miodu obserwujemy w szczególności w dużych obiektach handlowych. Wielcy hurtownicy liczą tylko na zysk, a nie mają nic wspólnego z pszczelarstwem. Autorytet pszczelarza i jego godność nie pozwala mu na fałszowanie miodu – wskazuje Marek Boroski, prezes zarządu Mazowieckiego Związku Pszczelarzy.

Zmiany możliwe już

Jak się jednak okazuje, nie jest wykluczone, że działania mające eliminować zafałszowane, a przez to psujące konkurencyjny rynek produkty, będą możliwe dużo szybciej. A to za sprawą wchodzącego w życie 1 kwietnia 2020 r. rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 1169/2011 w sprawie przekazywania konsumentom informacji na temat żywności – w odniesieniu do reguł dotyczących wskazywania kraju lub miejsca pochodzenia podstawowego składnika środka spożywczego. Wprowadzi ono obowiązek deklaracji pochodzenia podstawowego składnika produktu. Daniel Szostek, wspólnik w Centrum Prawa Żywnościowego, uważa, że być może część problemów wskazanych we wzmiankowanej deklaracji uda się rozwiązać przez odpowiednie stosowanie i interpretację nadchodzącej regulacji. Na zmiany legislacyjne w oparciu o deklarację państw członkowskim przyszłoby zapewne czekać znacznie dłużej (więcej: pytania do Dariusza Szostka).

pytania do eksperta

Precyzyjna regulacja jest potrzebna

Daniel Szostek, wspólnik w Centrum Prawa Żywnościowego
Czy deklaracja ponad połowy państw członkowskich odnośnie do wprowadzenia obowiązku informowania o kraju pochodzenia miodu oznacza, że możemy się wkrótce spodziewać oczekiwanych przez polskich pszczelarzy regulacji w tym zakresie?
Deklaracja ma – póki co – charakter postulatu do Komisji Europejskiej, by ta wprowadziła takie rozwiązanie do systemu prawnego UE. Nie wydaje się, że nastąpi to szybko. Na pewno do rozstrzygnięcia pozostanie kwestia dostosowania postulowanej zmiany do obecnie obowiązujących przepisów, w tym rozporządzenia ministra rolnictwa i rozwoju wsi w sprawie szczegółowych wymagań w zakresie jakości handlowej miodu z 3 października 2003 r. (Dz.U. nr 181, poz. 1773), oraz do dość istotnej zmiany w systemie znakowania produktów spożywczych w UE, jaka czeka nas od 1 kwietnia 2020 r. Mianowicie tego dnia wchodzi obowiązek deklarowania pochodzenia podstawowego składnika produktu, który to wprowadzony będzie rozporządzeniem wykonawczym Komisji (UE) 2018/775 z 28 maja 2018 r. Nie jest wykluczone, że część problemów wskazanych we wzmiankowanej deklaracji uda się rozwiązać przez odpowiednie stosowanie i interpretację wyżej wskazanej regulacji.
Europejscy producenci nie są w stanie zaspokoić potrzeb UE w zakresie spożycia miodu. A zatem chiński wyrób musi gościć na półkach. Czy sprzedawcy stracą z tego powodu, że ludzie przestaną kupować importowany produkt?
Świadomość konsumencka rośnie, a miód spoza UE, np. z Chin, nie cieszy się dobrą prasą. I nie jest to zupełnie nieuzasadnione, biorąc pod uwagę różne problemy, w tym z jakość handlową czy nawet bezpieczeństwo żywnościowe tego produktu. Pozytywny aspekt zmian dla producentów i sprzedawców miodu z UE może być więc taki, że część świadomych konsumentów może uzyskać większą pewność co do pochodzenia produktu, który faktycznie wybierają, co oczywiście może przełożyć się na sprzedaż miodu z krajów UE. Zresztą wydaje się, że to jest podstawowa intencja omawianej deklaracji i postulowanej zmiany przepisów.
Natomiast sprzedawcy oraz importerzy miodów spoza UE, m.in. z Chin, z pewnością staną przed niełatwym wyzwaniem sprostania niekorzystnemu klimatowi towarzyszącemu często tym produktom, lecz sądzę, że znajdą rozwiązanie – czy to poprzez zmianę kategorii dla produktów detalicznych, kierując je do mniej wymagających konsumentów, czy też przesuwając części importu do zastosowań przemysłowych, np. jako składnik produktów złożonych. Z dużym prawdopodobieństwem ruchy te będą miały odzwierciedlenie w cenach miodów pochodzących z UE i spoza UE.
Czy konieczność odpowiedniego znakowania produktów byłaby kolejną uciążliwością dla sprzedawców? Wszak za brak spełnienia wymogów inspekcja handlowa mogłaby sięgnąć po kary.
Nie sądzę, by nowe obowiązki dotyczące znakowania miałyby być istotnym obciążeniem dla sprzedawców, producentów czy importerów – obszar ten jest silnie uregulowany. Są oni więc przyzwyczajeni do obowiązków w tym zakresie, a bardziej precyzyjna regulacja i wyeliminowanie niedomówień co do pochodzenia produktów może tylko pomóc tej kategorii produktu. Sądzę więc, że wielu z nich przyjmie te zmiany z przychylnością.