Od dnia uchwalenia 500+ trwa zażarty spór o to, czy program będzie skuteczny. Nie rozstrzygajmy teraz o wyniku – również dlatego, że w demografii trendy nie kształtują się szybko. Zajrzyjmy raczej do miejsc, gdzie mają z interesującym nas tematem większe doświadczenia.
Takim miejscem jest Alaska – w tym amerykańskim stanie niemal 40 lat temu rozpoczęto eksperyment z powszechną dywidendą, zwaną APFD. W 1976 r. mieszkańcy uznali w referendum, że skoro na terenie Alaski wydobywana jest ropa, to zyski z jej sprzedaży powinny trafiać do wszystkich – a nie tylko do naftowej oligarchii. I tak od 1982 r. jedna czwarta dochodów z wydobycia czarnego złota trafi wprost do obywateli. I tu wprost znaczyło wprost. Bo jak demokracja to demokracja. Na całego.
Tak powstał mechanizm przypominający bezwarunkowy dochód podstawowy. Czyli stałe świadczenie pieniężne. Aby je otrzymać, nie trzeba spełniać żadnego kryterium dochodowego, nie jest ono też powiązane z obowiązkiem szukania pracy. Trzeba być jedynie legalnym mieszkańcem stanu. Wysokość świadczenia (na Alasce wolą określenie dywidenda) powiązana jest z dochodami ze sprzedaży surowca i wyliczana na podstawie wyników z pięciu ostatnich lat. Bywały lata (2000 r.), gdy roczna dywidenda wyniosła prawie 3 tys. dol., czasem (lata 2012–2013) spadała poniżej tysiąca. W 2018 r. APFD miała wynieść 2,7 tys. dol., lecz ostatecznie decyzją lokalnych polityków zmniejszono świadczenie do 1,6 tys. dol., tłumacząc to koniecznością obniżenia deficytu w budżecie stanu.
W warunkach alaskańskich nie są to małe pieniądze. Na obszarach wiejskich dla ponad połowy mieszkańców APFD stanowi jedną czwartą rocznego dochodu. Warto pamiętać też o tym, że dywidenda na żadnym etapie nie zastąpiła innych świadczeń społecznych wypłacanych przez państwo lub stan. Nie zaistniała więc sytuacja: „Bierzcie dywidendę, ale na żadne usługi publiczne nie liczcie”, którą tak często straszą przeciwnicy dochodu podstawowego.
Ostatnio ekonomiści – Nishant Yonzan, Laxman Timilsina (obaj Uniwersytet Miejski w Nowym Jorku) oraz Inas R. Kelly (Loyola Marymount University) – podjęli próbę sprawdzenia, czy zbliżający się do 40. wiosny program alaskańskiej dywidendy miał jakikolwiek wpływ na dzietność mieszkańców stanu. Z ich badań wynika, że da się go zauważyć. W interesującym nas okresie (1982–2018) współczynnik dzietności dla kobiet w wieku 15–44 lata wzrósł o 13 proc. Okazało się też, że zmniejszyła się przerwa pomiędzy kolejnymi narodzinami – to zjawisko było szczególnie widoczne wśród kobiet w przedziale wiekowym 20–44 lata. To, że decyzja o kolejnym dziecku zapada szybciej, zwiększa szansę, by kobieta zdążyła rodzić nie dwa razy, a trzy. Co dla demograficznej równowagi społecznej – odtworzenie populacji następuje przy średnim poziomie dzietności ok. 2,4 – może mieć znaczenie kluczowe.
/>
Oczywiście alaskańska dywidenda nie powstała jako program pronatalistyczny. Od początku była programem redystrybucyjnym, wpływ na dzietność jest zjawiskiem ubocznym. To zupełnie inaczej niż nasz 500+, którego pierwotnym założeniem miało być zwiększenie niskiego poziomu dzietności w Polsce. Życie pokazało jednak, że pięćsetka to również pionierski program redystrybucji dochodu narodowego. I w tym (na razie) jego największa siła. A zwiększenie dzietności? Patrząc na Alaskę, to jeszcze i na nią może przyjść czas.
500+ to pionierski program redystrybucji dochodu narodowego. I w tym (na razie) jego największa siła. A zwiększenie dzietności? Patrząc na doświadczenia Alaski z APFD, to jeszcze i na nią może przyjść czas