Gdy Facebook ogłosił plany stworzenia libry, nowej wirtualnej waluty, którą mogliby posługiwać się użytkownicy portalu, największe banki centralne zareagowały zainteresowaniem. Ale szybko to zainteresowanie przerodziło się w zaniepokojenie, by zakończyć się krytyką i próbami zablokowania projektu.
/>
Zamiar wyemitowania kryptowaluty korporacja ogłosiła w czerwcu, a już na początku lipca szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej Jerome Powell zgłaszał wątpliwości. – Libra rodzi poważne obawy, jeśli chodzi o ochronę prywatności, pranie pieniędzy, ochronę konsumenta i stabilność finansową. Te wątpliwości powinny być publicznie przedyskutowane i rozwiane – mówił szef Fed w Kongresie, dodając, że realizacja projektu powinna zostać wstrzymana do czasu, aż FB odpowie na pytania regulatorów i prawodawców.
Kilka dni później w sprawę zaangażował się Donald Trump. W swoim stylu, na Twitterze, oznajmił, że nie jest fanem kryptowalut, bo – według niego – ich wartość bierze się z niczego i jest bardzo zmienna. Do tego, pisał prezydent USA, mogą być wykorzystywane przez przestępców, ułatwiając im choćby handel narkotykami. – Jeśli Facebook i inne firmy chcą zostać bankiem, muszą szukać nowego prawa bankowego i podlegać wszystkim regulacjom bankowym, tak jak inne banki krajowe i międzynarodowe. Mamy tylko jedną prawdziwą walutę w USA, silniejszą niż kiedykolwiek, niezawodną i godną zaufania. Jak dotąd dominuje na świecie i tak już będzie. Nazywa się amerykański dolar! – uznał Trump.
Internet pieniądza
Pomijając formę, to wypowiedź przywódcy USA oddaje istotę problemu. Libra jako pierwsza mogła przełamać państwowy monopol na emisję walut. Wbrew temu, co pisał Trump, nie miał być to produkt na kształt bitcoina, który kojarzy się z zabawką dla spekulantów. Ambicje twórców libry były większe niż tylko zaproponowanie światu kolejnej cyfrowej zabawki. Swój projekt opakowali w ideę szerszego udostępnienia usług finansowych wszystkim tym, którzy dziś nie mają do nich dostępu.
„Na całym świecie ludzie o mniejszych dochodach muszą płacić relatywnie więcej za usługi finansowe. Ciężko zarobione dochody są niszczone przez opłaty od przekazów pieniężnych i kosztów przelewów przez prowizje od kredytów w rachunku bieżącym czy za korzystanie z bankomatów. Oprocentowanie roczne pożyczek chwilówek może wynosić 400 proc. lub więcej, a opłaty finansowe mogą sięgać nawet 30 dol. przy pożyczce 100 dol.” – piszą w białej księdze projektu Libra. Ich zdaniem właśnie to jest przyczyną wykluczenia finansowego prawie 1,7 mld ludzi.
Z drugiej strony miliard z wykluczonych ma smartfony, a dostęp do internetu bardzo potaniał. I to chcieli wykorzystać autorzy pomysłu waluty FB. Miał to być globalny, otwarty, natychmiastowy i tani przepływ pieniędzy, który „stworzy ogromne możliwości gospodarcze i zwiększy wymianę handlową na całym świecie”. „Świat naprawdę potrzebuje niezawodnej cyfrowej waluty i infrastruktury, które razem mogą spełnić obietnicę «internetu pieniędzy»” – pisali pomysłodawcy libry.
Można sceptycznie podchodzić do projektu, za którym stoi jedna z największych firm technologicznych świata, w dodatku nie zawsze działająca przejrzyście. Najlepszym przykładem jest historia z wykorzystywaniem danych użytkowników Facebooka przez firmę Cambridge Analytica podczas kampanii prezydenckiej w USA. Ale gdy zagłębić się w szczegóły projektu, to wniosek może być tylko jeden: jeszcze nikt nie był tak blisko uruchomienia waluty, która miałaby wszystkie cechy środka płatniczego, na dodatek międzynarodowego, a której emitentem nie byłby bank centralny.
Facebook nie zamierzał pracować nad tym przedsięwzięciem w pojedynkę. Formalnie odpowiada za to zarejestrowane w Szwajcarii stowarzyszenie non profit, do którego – w początkowej fazie – przystąpiły takie potęgi rynku płatności bezgotówkowych jak Visa, Mastercard, PayPal czy PayU. Wszyscy członkowie stowarzyszenia, w tym sam FB, mają w nim równe prawa. Co prawda z najbardziej rozpoznawalnych marek na rynku finansowym pozostał dziś w stowarzyszeniu tylko PayU, ale w połowie roku, gdy pokazywano projekt światu, sprawa z punktu widzenia bankierów centralnych wyglądała bardzo poważnie.
Oto gigant technologiczny wespół z liczącymi się firmami obrotu bezgotówkowego tworzy nowy ekosystem – inne kryptowaluty nie miały i nie mają takiego wsparcia. Na dodatek librą „od zaraz” mogłoby płacić ponad 2,4 mld użytkowników Facebooka na całym świecie. I to kolejna specyficzna cecha tej waluty. Żadna inna kryptowaluta nie może się pochwalić aż tak wielkim zasięgiem. I żadna nie byłaby tak dostępna jak libra. Co więcej, globalny zasięg postawiłby ją w jednym szeregu z dolarem czy euro. Takie było założenie: umożliwić użytkownikom bezpośrednie rozliczenia transakcji ponad granicami krajów na takiej samej zasadzie, na jakiej odbywa się bezpośrednia komunikacja między nimi za pośrednictwem aplikacji.
Najważniejsze było to, że librę zaprojektowano tak, by była nośnikiem rzeczywistej wartości. W tym celu miałaby powstać Libra Reserve, czyli zabezpieczenie w postaci obligacji, depozytów oraz najsilniejszych walut w określonych proporcjach: jedna libra miała być warta jedną taką „paczkę”. Autorzy projektu tłumaczyli, że rezerwy będą tworzyły depozyty bankowe i rządowe oraz papiery wartościowe emitowane przez stabilne oraz renomowane banki centralne. Skład koszyka miał być dobrany tak, by prawdopodobieństwo gwałtownych wahań wartości było jak najmniejsze. Musiały to być jednocześnie aktywa płynne, bo „wykopanie” jednej libry oznaczałoby konieczność zakupu „paczki”. Stowarzyszenie miało też ściśle pilnować wielkości emisji, by na rynku było dokładnie tyle libr, ile jest potrzebne – co oznacza także konieczność wycofywania części z nich z obiegu. A więc sprzedaży rezerw. Stąd warunek dużej płynności.
Taki mechanizm przypomina bardziej system waluty złotej niż powszechny dziś na świecie pieniądz fiducjarny (od łacińskiego „fides”, czyli „wiara”). W tym pierwszym przypadku waluta miała określony parytet złota, np. w latach 30. XX w. ustalono, że 35 dol. jest wymienialne na jedną uncję kruszcu. W tym celu Fed musiał posiadać odpowiednio duże rezerwy złota, odpowiadające wartości dolarów w obiegu. Przy każdym zwiększaniu bazy monetarnej bank musiał kupować złoto, by miała ona pokrycie. W przypadku walut fiducjarnych, zwanych też papierowymi, ich wartość zależy jedynie od wiarygodności emitenta i jest ustalana płynnie na rynku. Dolar od 1971 r. też jest już takim pieniądzem, co ma swoje zalety, np. taką, że Rezerwa Federalna może go emitować w dowolnej ilości bez większych konsekwencji. Z czego zresztą skorzystała w czasie pierwszej fazy ostatniego kryzysu finansowego.
Zabezpieczenie libry rezerwami miało zapewniać jej stabilność oraz wiarygodność. Zmiany jej wartości wobec innych walut nie brałyby się bowiem z powietrza, tylko zależałyby od wyceny koszyka aktywów w tych walutach. Mówiąc obrazowo, gdyby np. cena obligacji niemieckiego rządu (które zapewne znalazłyby się w koszyku) wyrażona w złotych wzrosła, to i kurs jednej libry w złotych też by wzrósł. I nie ma tu znaczenia, czy obligacje te drożałyby dlatego, że wzrósł na nie popyt, czy też z powodu osłabienia złotego wobec euro.
„Wartość jednej libry w dowolnej lokalnej walucie może się zmieniać. Jednak aktywa rezerwowe są wybierane tak, by zminimalizować ich zmienność, więc posiadacze libry mogą być pewni, że waluta będzie miała zdolność zachowania wartości w czasie” – oceniali autorzy projektu w jego założeniach.
Bankom już dziękujemy
Libra jest też nieźle pomyślana od strony organizacyjnej. W systemie waluty złotej jednym z problemów była konieczność magazynowania kruszcu. Dolar dość długo, bo do początku lat 70. XX w., działał w tym standardzie, więc nic dziwnego, że największe światowe rezerwy złota ma Fed – obecnie to ponad 8,1 tys. ton.
„Paczki” aktywów będących zabezpieczeniem libry też ktoś musi przechowywać. Projekt zakładał, że formalnie ich właścicielem będzie stowarzyszenie. W zamian za każdą „wykopaną” librę trzeba mu będzie dostarczyć „paczkę”. Przechowywanie byłoby zadaniem rozproszonej geograficznie sieci powierników o wysokim ratingu kredytowym. Ma to zapewnić decentralizację i bezpieczeństwo przechowywanych aktywów. Użytkownicy Facebooka, Messengera czy WhatsAppa nie mieliby dostępu do rezerw.
I na koniec: nieodłącznym elementem projektu miało być powstanie Libra Blockchain. Blockchain – w skrócie – to rozproszony rejestr transakcji, swego rodzaju baza danych. Zapisy transakcji nie są przechowywane na jednym serwerze, lecz na wielu (węzłach), sama zaś transakcja prezentowana jest jako blok, który dołączany do poprzednio przeprowadzonych operacji (bloków) tworzy z nimi nierozerwalny i niezmienialny łańcuch. Skoro nie ma jednego serwera, to i kopii takiego łańcucha może być wiele – co minimalizuje ryzyko utraty danych. To, czy transakcja została przeprowadzona prawidłowo, jest weryfikowane przez całą sieć węzłów poprzez sprawdzenie poprawności bloku. To zapobiega nieprawidłowościom, bo nowy blok przesłany do akceptacji musi zawierać element poprzedniego, czyli dane znane pozostałym uczestnikom sieci. Technologia powstała dzięki pierwszej generacji kryptowalut, w tym najsłynniejszej z nich – bitcoinowi. Fundamentem do jej powstania była próba wyeliminowana zaufanej trzeciej strony – czyli pośrednika w przeprowadzaniu transakcji, np. banku. To była czerwona kartka dla instytucji finansowych po kryzysie z 2008 r.
Blockchain Libra byłby nieco inny niż ten bitcoina. Przede wszystkim węzłami w sieci mogliby być jedynie członkowie stowarzyszenia. Ale cel jego powstania byłby podobny. Blockchain miałby być bazą dla powstania całego ekosystemu, w którym libra byłaby środkiem płatniczym dla palety usług finansowych oferowanych jednej trzeciej ludzkości, która ma dostęp do Facebooka. I nie tylko nie byłoby w nim miejsca na pośrednictwo banków komercyjnych, lecz także poważnie zagroziłoby monopolowi największych banków centralnych świata. W tym właśnie znaczeniu wypowiedź Donalda Trumpa ma sens. Prezydent USA wyraźnie daje w niej wyraz swoim obawom o pozycję dolara.
Ale to właśnie blockchain stał się najsłabszym punktem przedsięwzięcia. Żeby działał, przepustowość transakcji musiałaby być bardzo duża ze względu na gigantyczną skalę. Tymczasem Facebook, co sam przyznawał w raporcie za II kwartał, nie ma zbyt dużego doświadczenia w tym temacie.
Poza tym problemem jest sam FB, za którym ciągnie się historia udostępniania danych swoich użytkowników innym podmiotom, co podważyło zaufanie do niego. Jego szef Mark Zuckerberg zrobił wiele, by firma nie była bezpośrednio kojarzona z librą. W tym celu została powołana Calibra, spółka zależna Facebooka, i to ona jest członkiem stowarzyszenia. Pod koniec października Zuckerberg starał się przekonać członków komisji do spraw usług finansowych Izby Reprezentantów, że to nie on będzie kontrolował nową walutę. – Wierzę, że to coś, co należy stworzyć, ale też rozumiem, że nie jestem teraz idealnym posłańcem przekazującym taką informację. W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy do czynienia z wieloma problemami. Jestem pewien, że wiele osób chciałoby, aby takie rozwiązanie nie zostało zaproponowane przez FB – mówił Zuckerberg.
To wszystko wskazuje na to, że projekt się opóźni. Facebook ogłosił w połowie listopada uruchomienie platformy transakcyjnej Facebook Pay, która działa na podobnej zasadzie jak Apple Pay czy Google Pay i nie ma z librą nic wspólnego. Jednak dał on do myślenia bankierom centralnym.
Chińczycy stają do wyścigu
Libra, choć jej nie ma, stała się przełomem. Wcześniej kryptowaluty były traktowane bardziej jak nowinka technologiczna niż konkurencja dla tradycyjnego pieniądza. Ale już reakcja chińskich władz na librę była pełna respektu. Świat bacznie przyglądał się temu, co powie Pekin, z którym Waszyngton prowadzi wojny handlowe i który nie pała miłością do kryptowalut (ostatnio nakazano zamknięcie wszystkich giełd kryptowalut w Państwie Środka).
Już kilka tygodni po ogłoszeniu projektu Libra były szef Ludowego Banku Chin (LBCh) Zhou Xiaochuan ostrzegł, że wprowadzenie do obiegu facebookowego pieniądza będzie oznaczało mocne przyspieszenie procesu powstawania globalnej waluty, która mogłaby wręcz zastąpić dotychczasowe. Zhou zaznaczał, że libra będzie też w stanie obsłużyć płatności transgraniczne między rozwijającymi się gospodarkami, co często jest kosztownym, powolnym i niewygodnym procesem. – Musimy wzmocnić juana, by znalazł się on na korzystnej pozycji w procesie przyszłej internacjonalizacji i globalizacji, by wspierać rozwój gospodarczy Chin (…), a także utrzymać stabilność gospodarczą i zapobiegać kryzysowi gospodarczemu – mówił podczas Chinese Foreign Exchange Management and Reform Forum.
Co miałoby być tym wzmocnieniem? W sierpniu rąbka tajemnicy uchylił Mu Changchun, wiceszef departamentu płatności Ludowego Banku Chin, który na China Finance 40 Forum, opowiadał o planach zastąpienia gotówki przez wirtualną walutę. Wysłannikom Reutersa i Bloomberga mówił, że do uruchomienia jej jest już bardzo blisko. Chińczycy ponoć pracują nad nią już od pięciu lat, ale zapowiedzi Facebooka wstrząsnęły nimi na tyle, że postanowili przyspieszyć.
System miałby być dwupoziomowy, co oznacza, że między bankiem centralnym a rynkiem byłby pośrednik – to na jego rzecz Ludowy Bank Chin emitowałby cyfrową walutę i to od niego by ją skupował. Media donosiły, że pośrednikiem ma być grupa banków komercyjnych, ale też tacy potentaci technologiczni jak Alibaba czy Tencent. Może dlatego, że obie firmy są właścicielami platform płatniczych AliPay i WeChat Pay, bardzo popularnych w Azji.
Jednak skłonność Chińczyków do ujawniania dalszych szczegółów malała wraz ze słabnącym tempem rozwoju projektu Libra. Temat odżył, gdy w połowie października chiński prezydent Xi Jinping wezwał do zwiększenia nakładów na badania i inwestycje w blockchain. – Główne kraje wzmagają wysiłki w zakresie planowania rozwoju tej technologii. Należy dołożyć większych starań, aby wzmocnić podstawowe badania i zwiększyć potencjał innowacyjny, aby pomóc Chinom uzyskać przewagę w teoretycznych, innowacyjnych i przemysłowych aspektach tej rozwijającej się dziedziny – powiedział Xi.
A skoro blockchain to fundament kryptowalut, analitycy połączyli fakty i o cyfrowej walucie Ludowego Banku Chin ponownie zrobiło się głośno. Na początku grudnia gruchnęła wieść, że będzie ona niebawem testowana w dwóch miastach – Shenzhen i Suzhou. Serwis internetowy magazynu „Caijing”, powołując się na źródła w LBCh, podał, że bank centralny nawiązał współpracę z siedmioma przedsiębiorstwami państwowymi – czterema bankami i trzema firmami telekomunikacyjnymi – w celu przeprowadzenia testu. DC/EP (Digital Currency Electronic Payment), jak nazywa się nową walutę, będzie testowana przede wszystkim w płatnościach w transporcie, edukacji, handlu i opiece medycznej. Bank centralny traktuje test jak poligon doświadczalny dla banków komercyjnych, zostawiając im opracowanie szczegółów technicznych dostępu do nowego środka płatniczego. Jak donosi „Caijing”, ma to mieć różne formy – od opracowania specjalnych kart SIM z wbudowanym portfelem cyfrowym po stworzenie aplikacji portfelowych.
E-gotówka w cyfrowej skarpecie
LBCh może jest najbliżej wprowadzenia własnej waluty cyfrowej, ale nie jest jedyny. Prace nad podobnymi rozwiązania rozpoczęli też inni, choć ich motywacją na pewno nie były plany Facebooka, a tym bardziej pojawianie się kolejnych kryptowalut.
Już na początku 2017 r. prace nad wyemitowaniem e-korony zapowiedział Riksbank – bank centralny Szwecji. Szwedzi zauważyli spadek popularności gotówki w obiegu, odsetek płatności gotówkowych w sektorze detalicznym spadł z blisko 40 proc. w 2010 r. do ok. 15 proc. w 2016 r. W badaniach, jakie prowadził Riksbank, dwie trzecie konsumentów twierdziło, że może się spokojnie obejść bez gotówki. I to bankierów ze Sztokholmu zaniepokoiło. „W niedalekiej przyszłości Szwecja może stać się społeczeństwem, w którym gotówka nie jest już ogólnie akceptowana. Rozwój szwedzkiego rynku płatniczego jest wyjątkowy w skali międzynarodowej” – głosi jeden z raportów Riksbanku, poświęconych projektowi e-korona.
To ryzykowne, stwierdzał raport, bo rynek płatności bezgotówkowych jest dziś dość mocno skonsolidowany. Gdyby Szwedzi porzucili gotówkę, to pierwsze skrzypce w systemie finansowym zaczęliby odgrywać prywatni dostawcy usług i infrastruktury płatniczej (karty, terminale). A skoro tak, to trzeba zadać sobie pytanie, kto zadba o bezpieczeństwo obrotu i będzie za nie odpowiadał oraz czy tak skonstruowany rynek będzie wystarczająco wydajny.
Czym miałaby być e-korona? Cyfrową alternatywą dla gotówki i jej uzupełnieniem jednocześnie. „Działając niezależnie od infrastruktury wykorzystywanej przez banki komercyjne, system e-korona mógłby również uczynić system płatności bardziej niezawodnym w przypadku zakłóceń, np. systemu płatności kartą” – podaje Riksbank w jednym z raportów poświęconych projektowi.
To, nad czym Szwedzi pracują od trzech lat, w świecie finansów określane jest jako CBDC (Central Bank Digital Currency). Swoje badania w tej dziedzinie prowadzą też inni. Z raportu Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BRM), nazywanego bankiem centralnym banków centralnych, wynika, że CBDC jest zainteresowane już 70 proc. takich instytucji na całym świecie. Raport został opublikowany w styczniu 2019 r., a więc jeszcze przed ogłoszeniem libry. Przepytywane na jego potrzeby banki centralne raczej nie dostrzegały wtedy zagrożenia ze strony kryptowalut, zwracając uwagę, że ich używanie w transakcjach, zwłaszcza transgranicznych, jest marginalne. Choć intensywnie badały możliwość uruchomienia CBDC, jednak nikomu szczególnie się nie spieszyło. BRM konkludował, że na wyemitowanie pierwszej cyfrowej państwowej waluty trzeba będzie jeszcze poczekać.
Tym bardziej że ze szczątkowych analiz wynikało, że nie ma pewności, czy emitowanie CBDC nie przyniesie przykrych skutków ubocznych. Na przykład Michael Kumhof i Clare Noone, autorzy raportu „Central bank digital currencies – design principles and balance sheet implications” wydanego przez Bank Anglii, zadawali pytanie, czy waluta cyfrowa oferowana bezpośrednio przez bank centralny nie stanie się alternatywą dla depozytów banków komercyjnych. Czymś na kształt cyfrowej wersji skarpety, w której dziś trzyma się gotówkę. Dlatego niezwykle ważne jest, pisali autorzy raportu, zrozumienie wpływu CBDC na finansowanie banków, co z kolei pośrednio może wpływać na wielkość udzielanych przez nie kredytów.
Ale czasu na zastanawianie się jest coraz mniej. Grégory Claeys i Maria Demertzis z think tanku Bruegel w opublikowanym przed kilkunastoma dniami raporcie „The next generation of digital currencies: in search of stability” stawiają tezę, że projekt Facebooka był sygnałem alarmowym dla banków centralnych i rządów. Widać to już w wypowiedziach oficjeli, np. prezesa Banku Anglii Marka Carneya, który mówił o konieczności ścisłej regulacji „rozwiązania, które z miejsca stałoby się systemowe”.
„W obawie przed utratą suwerenności monetarnej banki centralne ponownie zainteresowały się CBDC jako potencjalnym rozwiązaniem. To one mogą sprawić, że prywatne waluty cyfrowe będą mniej atrakcyjne, co spowolniłoby ich wdrażanie w gospodarce” – piszą eksperci. Ich zdaniem dyskusja o tym, jak będzie wyglądał pieniądz przyszłości, tak naprawdę zaczyna się właśnie teraz. A projekt Libra jest jednym z jej katalizatorów.