Z badań przeprowadzonych przez GUS na początku ubiegłego roku wynika, że w pierwszych trzech kwartałach 2017 r. pracę nierejestrowaną wykonywało 773 tys. mieszkańców naszego kraju – o 8,7 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2014 r. To pierwszy wzrost od co najmniej kilkunastu lat. Jeszcze w 2004 r. w szarej gospodarce pracowało 1,3 mln osób, ale w 2009 r. już o ponad 40 proc. mniej. Wiązało się to z wejściem Polski do Unii Europejskiej i strefy Schengen.
DGP
Wtedy zamiast pracy w gospodarce ukrytej przed fiskusem dużo Polaków wybrało emigrację zarobkową, bo zniknęły związane z nią wcześniejsze ograniczenia. Podobnie było w następnych latach, choć spadek liczby pracujących w gospodarce ukrytej przed fiskusem był już mniejszy.
– To zadziwiające, że zwiększyła się ostatnio liczba zarabiających w szarej strefie, bo praktycznie od ponad dwóch lat w ofertach legalnej pracy można przebierać – ocenia prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jego zdaniem ponowna kariera pracy na czarno może wiązać się z tym, że choć pracodawcy powszechnie narzekają na brak pracowników, to oferują często minimalne wynagrodzenie. Nieprzypadkowo więc, jak wynika z badań, głównym powodem podejmowania pracy na czarno są obecnie najczęściej niewystarczające dochody, a w 2014 r. był brak możliwości znalezienia legalnej pracy.
Pracę na czarno wykonują najczęściej osoby o niskich kwalifikacjach, które na legalnych etatach zarabiają zazwyczaj mało, bo 52 proc. ma co najwyżej wykształcenie zasadnicze zawodowe. 17,7 proc. – wyższe i policealne, a 30,3 proc. – średnie zawodowe i ogólnokształcące.
Część osób podejmuje ją także dlatego, że obawia się utraty niektórych świadczeń, np. z programu 500 plus, w sytuacji, gdyby wzrosły ich zarobki w legalnej pracy.
Według GUS w całym 2017 r. w szarej strefie pracowało 880 tys. osób. Zjawisko to jest jednak szersze, ponieważ badania nie obejmują w pełni cudzoziemców podejmujących nierejestrowane zatrudnienie.