Zabrakło tylko ustawowej gwarancji pogody i urodzaju.



Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi na spotkaniu z przedstawicielami branży 25 stycznia 2019 r. zaprezentowało założenia do nowelizacji ustawy o organizacji niektórych rynków rolnych w zakresie obowiązku zawierania umów na dostawy produktów rolnych. Ma ona uregulować rynek obrotu owocami i zapewnić opłacalność produkcji przez wprowadzenie obowiązkowych kontraktów długoterminowych w łańcuchu dostaw. Mimo krytyki ze strony przedstawicieli sadowników oraz przetwórców resort ogłosił, że przystępuje do prac legislacyjnych, aby uchwalić przepisy jeszcze przed wyborami parlamentarnymi w tym roku.
Problem w tym, że zaprezentowane założenia do nowelizacji są skrajnie nieprzemyślane i kompletnie oderwane od rzeczywistości polskiego sadownictwa, można wręcz powiedzieć, że są bliższe rynkowi obrotu instrumentami finansowymi niż obrotu owocami.
Flagową zmianą ma być wprowadzenie trzech zakazów:
■ dostarczania owoców przed upływem 180 dni od momentu podpisania umowy,
■ zawierania umów na dostawy owoców po 31 marca,
■ zawierania umów krótszych niż sześciomiesięczne.
Naruszenie każdego z zakazów ma być obwarowane karą w wysokości 10 proc. kwoty do zapłaty.
Lektura założeń do nowelizacji prowadzi do wniosku, że Ministerstwo Rolnictwa zupełnie zapomniało, iż sadownictwo jest ściśle uzależnione od pogody. Umowne uzgadnianie wolumenu, jakości, przeznaczenia, terminów dostaw i ceny owoców ze 180-dniowym wyprzedzeniem jest nierealne przy obecnym rozdrobnieniu polskiego sadownictwa.
Obowiązek odczekania 180 dni między zawarciem umowy a dostawą owoców brzmi niczym nieudany żart. Jeżeli sadownik zakontraktuje za mało w ramach obowiązkowej umowy, nadwyżka owoców nie doczeka dozwolonego terminu dostawy, bo po prostu się zepsuje. Ministerstwo zapomina również, że w przypadku większości owoców, np. jabłek, to pogoda determinuje odbiorcę. W sprzyjających warunkach pogodowych jabłko trafi do konsumpcji, w przeciwnym wypadku – do przetwórstwa albo mrożenia. Jeżeli sadownik zakontraktuje z dystrybutorem określoną ilość jabłek przeznaczonych do konsumpcji, a urodzą mu się tylko jabłka przemysłowe, to ani jedna, ani druga strona nie będzie zainteresowana realizacją umowy. Problem jednak w tym, że planowana regulacja zamknie stronom takiej umowy drogę do sprzedaży (lub zakupu) jabłek innym podmiotom, bo najprawdopodobniej będzie się to wiązało z koniecznością naruszenia zakazu dostawy przed upływem 180 dni od dnia zawarcia umowy.
Równie bulwersująca jest propozycja wprowadzenia kar za zawarcie umowy na dostawy owoców po 31 marca. Oznacza to, że jeżeli zamawiający nie wywiąże się z umowy i nie odbierze zamówionych owoców, sadownik będzie poszkodowany nie tylko przez zamawiającego, ale również przez ustawodawcę, bo żeby sprzedać komuś innemu ów nieodebrany towar po 31 marca, będzie musiał zapłacić karę w wysokości 10 proc. zapłaty. Co więcej, żeby towar się nie zepsuł, nasz sadownik nie będzie mógł czekać 180 dni, a w konsekwencji będzie musiał naruszyć kolejną regułę i zapłacić kolejną karę w wysokości 10 proc. zapłaty.
Jakby tego było mało, nabywca, który uratuje naszego sadownika, popełni dwa analogiczne naruszenia projektowanej ustawy i też będzie musiał zapłacić łącznie 20 proc. kary. W sumie daje nam to 40 proc. kary za zawarcie umowy poza cyklem tylko dlatego, że zamawiający nie wywiązał się ze swojej umowy, a sadownik był zmuszony do ratowania swoich zbiorów.
W założeniach nowelizacji jest dużo więcej tego typu absurdów. Zabrakło tylko ustawowej gwarancji pogody i urodzaju – ale kto wie, co przyniesie przedwyborcza przyszłość.