- Szalotkę chciałem kupić.
– Nie ma. Jest tylko polska cebula.
– Wprzepisie mam, że powinna byćszalotka.
– Chodź pan na zaplecze, sprzedam panu. Tylko niech to zostanie między nami, żeby mi kontrola nie weszła.
Absurd? Oczywiście, ale cóż poradzę, że właśnie taką scenę wyobraziłem sobie, usłyszawszy o najnowszym pomyśle ministra rolnictwa. Na spotkaniu zprzedstawicielami branży mleczarskiej Jan Krzysztof Ardanowski zapowiedział, że będzie chciał wprowadzić przepisy zmuszające sklepy do zakupu co najmniej 50 proc. towaru polskiej produkcji.
Nie będę stawiał pytań ozgodność proponowanych rozwiązań zprawem unijnym. Zchęcią natomiast dowiedziałbym się, jak pan minister sobie wyobraża takie regulacje. Chyba nie tak, że połowa asortymentu każdego zproduktów powinna pochodzić zPolski. Choć pomarańcze da się oczywiście wyhodować woranżeriach, to jednak ich ilość może nie usatysfakcjonować klientów. Może więc wprowadzić ograniczenia kwotowe?
Co miesiąc sklepikarz musiałby połowę pieniędzy przeznaczać na polskie produkty, za resztę mógłby kupować towar obcy nam kulturowo. Pozostaje wówczas mieć nadzieję, że te krajowe będą dobrze schodzić. Bo co począć, gdy cebula się nie sprzeda, atu trzeba będzie kolejną dostawę zamówić podług parytetu? Najbardziej ciekawi mnie, jak pan minister chce odróżniać polskie produkty od zagranicznych.
Otym, jakie to trudne, przekonuje przykład Rosji. Kto najbardziej zyskał po wprowadzeniu przez nią embarga na zachodnią żywność? Białoruś. Okazało się, że brak dostępu do morza nie przeszkadza jej być największym dostawcą krewetek na rosyjski rynek. Podejrzewam, że dość szybko Polska może zacząć słynąć nie tylko zuprawy pomarańczy, ale nawet duriana, oherbacie czy kawie niewspominając.
A teraz garść faktów, które znane są doskonale panu ministrowi, gdyż to zjego ust jakiś czas temu onich słyszałem. 2018 r. był rekordowy, jeśli chodzi oeksport polskiej żywności. Nadwyżka whandlu produktami rolno-spożywczymi w pierwszym półroczu była szacowana na 4,2 mld zł. Czyli polscy producenci sprzedali za granicę żywność wartą ponad 4 mld zł więcej niż ta, którą wtym czasie sprowadziliśmy do Polski. Wskali makro cel pana ministra już dawno jest więc osiągnięty, ito zdużym naddatkiem. Okres przedwyborczy sprzyja składaniu deklaracji, które być może winnym momencie nigdy by się nie padły. Zanim jednak wypowie się je na głos, warto przemyśleć ich konsekwencje. Choćby takie, co by się stało, gdyby wkrajach, do których eksportujemy żywność wprowadzono takie samoprawo.