Nie ma najmniejszych wątpliwości, że ustawa nakazująca ujawnienie dyrektorskich zarobków w banku centralnym narobi więcej szkody niż pożytku. Wątpliwe, by nawet poszczególni dyrektorzy mieli dotąd orientację, jak duże są dysproporcje w wynagrodzeniach osób na tym samym poziomie w służbowej hierarchii NBP. Teraz już mają. Czy to służy atmosferze pracy w budynku przy Świętokrzyskiej? Niekoniecznie.
Ale nie służyły temu także informacje, że najlepiej wynagradzanym dyrektorem był ten od komunikacji i promocji.
W błędzie są ci, którzy uważają, że to mało ważny departament. W dużej mierze to właśnie od niego zależy postrzeganie banku centralnego oraz zaufanie opinii publicznej – i do banku, i do tego, czym się zajmuje. A zajmuje się, przypomnijmy, dbaniem o stabilność cen, złotego i sektora finansowego. Narzędzia, jakimi dysponuje bank – stopy procentowe, rezerwa obowiązkowa – są dość skomplikowane. Klarowne objaśnianie zadań banku, tłumaczenie tego, co robi – zasługuje i na uznanie, i na odpowiednie wynagrodzenie.
Ale jeśli dyrektor komunikacji doprowadza do wybuchu kryzysu PR-owego i nie robi nic, by go szybko zażegnać (a wręcz przeciwnie), to kończy się tak, jak skończyć się musiało. Oberwali wszyscy.