KNF przyznaje, że już w grudniu 2017 r. nabrała podejrzeń co do spółki , weryfikowała ją, ale niewiele zdziałała – ustalił DGP
Śledczy z Prokuratury Regionalnej w Warszawie od kwietnia ubiegłego roku badają aferę z udziałem GetBacku. Udało im się postawić zarzuty już 38 osobom. Ich liczba do takich rozmiarów urosła w środę, kiedy dołączyła pokaźna grupa byłych prezesów, członków zarządu, dyrektorów i pracowników Idea Banku. Zdaniem prokuratorów podejrzani doprowadzili do powstania szkody majątkowej na ponad pół miliarda złotych. Śledztwo trwa i organy ścigania nie wykluczają kolejnych zatrzymań.
Od początku ściśle z prokuraturą współpracuje Komisja Nadzoru Finansowego. Złożyła ona w tej sprawie pierwsze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Później uzupełniała je niemal pięćdziesięciokrotnie o kolejne wątki, które były przedmiotem stawianych zarzutów. Nadzór od początku wybuchu afery jest w ogniu krytyki, że nie dostrzegł odpowiednio wcześnie niepokojących sygnałów w działalności GetBacku, co doprowadziło do utraty znacznej części pieniędzy – ponad 2 mld zł – przez obligatariuszy i akcjonariuszy spółki. O wyjaśnienia do KNF zwrócili się 22 stycznia tego roku także posłowie z sejmowej komisji finansów publicznych. W połowie lutego na ręce szefa komisji posła Andrzeja Szlachty trafił raport nadzoru na temat sytuacji GetBacku i działań, jakie podejmowali wobec niego urzędnicy.
KNF nabrała podejrzeń
DGP udało się dotrzeć do dokumentu. W zdecydowanej większości jest on opisem historii spółki od czasu, kiedy przeszła z kontrolowanej przez Leszka Czarneckiego grupy Idea Banku w ręce dzisiejszego głównego akcjonariusza, czyli funduszu Abris.
Ale KNF przyznaje też oficjalnie, że wątpliwości co do działalności GetBacku nabrała w grudniu 2017 r., czyli na pięć miesięcy przed wybuchem całej afery. Urzędnicy podjęli nawet działania nadzorcze pod kątem tego, czy wrocławski windykator prawidłowo wypełnia obowiązki informacyjne i sprawozdawcze.
„Wystosowano pismo do rady nadzorczej spółki żądające wyjaśnień (wskazania procedur, czynności i działań podjętych i przeprowadzonych przez komitet audytu w celu zapewnienia prawidłowości wyceny portfeli wierzytelności oraz certyfikatów inwestycyjnych funduszy inwestycyjnych zamkniętych posiadanych przez spółkę i podmioty z jej grupy kapitałowej w sprawozdaniach finansowych za lata 2016 i 2017)” – czytamy w raporcie dla posłów.
‒ Równocześnie wystosowano pismo do biegłego rewidenta Deloitte Polska, które zalecało zwrócenie szczególnej uwagi podczas badania sprawozdań finansowych za 2017 r. na prawidłowość wycen aktywów w sprawozdaniach finansowych za 2017 r. – dodają autorzy opracowania.
Ostatecznie kilka miesięcy później – gdy afera stała się już faktem – Deloitte odstąpił od wydania opinii do sprawozdania. Jednocześnie audytor wielokrotnie zapewniał, że dochował wszystkich standardów w swojej pracy, a odpowiedzialność za sprawozdanie spoczywa na zarządzie spółki.
– Gdyby wówczas znaleziono coś w papierach, być może nie doszłoby do takiej katastrofy, która odbiła się nie tylko na inwestorach indywidualnych, ale także całym rynku kapitałowym w Polsce – mówi nam osoba zbliżona do GetBacku.
KNF w piśmie do posłów przyznaje, że też prowadziła analizę dokumentacji finansowej windykatora oraz informacji od Deloitte.
– Z zebranej dokumentacji nie wynikało, że spółka będzie mieć problemy z regulowaniem zobowiązań wobec obligatariuszy – czytamy w raporcie. Jednak kilka miesięcy później GetBack przestał obsługiwać obligacje i poszkodowanych jest przez to prawie 10 tys. osób.
Nadzór tłumaczy, że oglądał oraz weryfikował każdy raport bieżący spółki, wzywał do składania wyjaśnień i przekazania informacji, a nawet wydał specjalne zalecenia dla GetBacku.
Jednak dopiero pierwsze tygodnie po wybuchu afery pozwoliły kontroli urzędników Komisji wykazać, że osoby z kierownictwa windykatora przeprowadzały operacje, których celem było fałszowanie wartości aktywów, podawanie nieprawdy w sprawozdaniach finansowych i kreatywnej księgowości. Nie zauważył tego także audytor czy współpracujące z GetBackiem TFI (jest prowadzone wobec nich postępowanie administracyjne, które w najczarniejszym scenariuszu może się skończyć odebraniem licencji, oraz zawiadomiona została prokuratura).
Wierzyciele proszą o wyrozumiałość
Pokłosiem działań osób z poprzedniego zarządu Get Backu (prócz jednej wszystkie mają postawione zarzuty) mogą być kary administracyjne od KNF nałożone na spółkę. DGP dotarł do pisma, które do szefa nadzoru Jacka Jastrzębskiego wysłał przewodniczący rady wierzycieli spółki Radosław Barczyński. Apeluje w nim, żeby Komisja odstąpiła od ewentualnego nałożenia kar, bo to skomplikuje sytuację i możliwość zaspokojenia wierzycieli. Ci zaś już dzisiaj mają szansę na odzyskanie zaledwie 25 proc. zainwestowanych w obligacje środków. Z naszych ustaleń wynika, że jeśli spółka wdrożyła odpowiednie zmiany, to może uniknąć kar. Barczyński zapewnia KNF, że tak się właśnie stało.