Branża odpadowa szykuje się na prawdziwą parlamentarną batalię o zmiany w zasadach in-house. Znamy pierwsze propozycje, które mają przywrócić zachwianą konkurencję.
Czas najwyższy skorygować wypaczony rynek, na którym zlecenia z wolnej ręki – zamiast pozostać wyjątkiem stosowanym w uzasadnionych ekonomicznie przypadkach – stały się preferowaną przez samorządy normą. Pod takim bojowym zawołaniem podpisują się dziś firmy z branży odpadowej, dla których projekt nowych przepisów o zamówieniach publicznych okazał się dużym rozczarowaniem.
Skąd tak ostre sądy? Przygotowany przez Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii dokument nie spełnił pokładanych w nim nadziei i zamiast przywrócić zachwianą na rynku komunalnym konkurencyjność, cementuje zastane, niekorzystne dla prywatnych firm status quo – przekonują.
Niewykluczone jednak, że nie wszystko stracone. Jak już pisaliśmy we wczorajszym DGP, projektodawca zapowiedział ostatnio, że wsłucha się w głos branży i czeka na jej opinie. – Liczymy, że wspólnie uda się wypracować konsensus w sprawie in-house – odpowiedziało na interpelację poselską MPiT, dopuszczając, że podczas konsultacji mogą pojawić się propozycje zmian.

Realne prognozy

Rządzący nie musieli długo czekać, bo swoje uwagi do projektu przedstawiły już dwie największe organizacje zrzeszające prywatne firmy z branży odpadowej (Związek Pracodawców Gospodarki Odpadami – ZPGO i Polska Izba Gospodarki Odpadami – PIGO). Przedsiębiorcy podkreślają przy tym, że wychodzą z propozycjami zmian, które nie zmierzają do całkowitego wykluczenia spółek gminnych z udziału w rynku. Chodzi im wyłącznie o przywrócenie równowagi i doprowadzenie do sytuacji, gdy o powierzeniu spółce zamówienia in-house decyduje jednoznacznie korzystny warunek ekonomiczny.
A z tym właśnie problem był od samego początku – zaznaczają. Bo dziś – zdaniem branży – regulacje zapewniają zamawiającym (konkretnie samorządom) zbyt dużo swobody, przez co te mogą tak reorganizować działalność podległych im spółek, że zastosowania in-house nie można de facto zakwestionować. I to nawet w skrajnych przypadkach, gdy podmiot nie dysponuje odpowiednim zapleczem technicznym, by wywiązać się z zadań, które mają mu zostać powierzone z wolnej ręki. Realne możliwości schodzą bowiem na dalszy plan tak długo, jak spółka jest w stanie wykazać na podstawie wiarygodnych prognoz finansowych, że sprosta stawianym jej wymaganiom.
Dlatego branża proponuje dziś, by owe prognozy sporządzał zewnętrzny, niezależny od spółek i gmin podmiot. Wszelkie dokumenty niezbędne do sporządzenia takiej analizy powinny być też powszechnie dostępne (tak jak sama prognoza finansowa). Zdaniem ZPGO taki audytor miałby zapewnić większy obiektywizm.
Przedsiębiorcy chcą też wprowadzić zmiany w przepisach, które wymuszą na podmiotach in-house, by te skupiły się na swojej głównej działalności, a resztę zadań wygasiły do minimum. – Wzorem z fińskiej ustawy o zamówieniach publicznych proponujemy rozwiązanie, które zakłada ograniczenie działalności wykonywanej poza zamówieniem publicznym udzielonym w trybie in-house do maksymalnie 5 proc. przychodów – wskazuje Sławomir Rudowicz, przewodniczący ZPGO.

Bez pączkowania spółek

Branża postuluje też wprowadzić zasadę, że zamówienia in-house mogą być udzielane jedynie wtedy, gdy zamawiający sprawuje całkowitą kontrolę nad podmiotem, któremu ma powierzyć zadanie. Co więcej, owa spółka musiałaby też osobiście wykonywać dane zamówienie lub jego główną część, a w związku z tym posiadać – już na etapie wstępnym udzielania zamówienia – wszystkie niezbędne do tego zasoby.
Chodzi o to, by nie dopuścić do sytuacji, gdy taka spółka jest jedynie pośrednikiem wykonującym usługi dla spółki matki.
– Praktyka pokazuje, że zamawiający lub podległe mu spółki tworzą kolejne podmioty (spółki córki, a nawet spółki wnuczki), tylko po to, by mogły one wywiązać się z wymogu uzyskiwania 90 proc. przychodów z działalności, której się podejmą na zasadach in-house – mówi Michał Dąbrowski, przewodniczący rady PIGO.
Taki manewr wynika zaś z prostej kalkulacji. Gdyby bowiem uwzględniać realne dane historyczne spółki matki, która zazwyczaj prowadzi działalność na wielu frontach (często też komercyjnie), a nie uzależniać in-house od prognoz przygotowanych przez nowo powołane spółki, owych 90 proc. wielu podmiotom nie udałoby się nigdy osiągnąć. A zatem przesłanka umożliwiająca stosowanie in-house nie byłaby spełniona.
15 tys. co najmniej tyle firm, według danych GUS, zajmuje się w Polsce zbieraniem lub przetwarzaniem (m.in. recyklingiem) odpadów