Mateusz Morawiecki przedstawił swój plan, według którego Polska ma się przemienić w nową Japonię i Koreę. Jarosław Kaczyński dodał swoje pragnienie, aby na Podkarpaciu powstała „polska Bawaria”. Oba marzenia są zrozumiale i zasadne: Polacy mają ambicję doszlusować do klubu Pierwszego Świata. Jak realistyczne są te postulaty? Pobieżnie analizując składniki sukcesu tych trzech krajów, Polska wydaje się być na dobrej drodze. Ale dotarcie do celu jest odległe.
Przyjrzyjmy się faktom. Ekonomiści są w zasadzie zgodni co do kilku podstawowych warunków, jakich spełnienie jest niezbędne, by kraj awansował do grona wysoko rozwiniętych. Aby utrzymać trwałe tempo wzrostu dochodu, wymagane są dostępność siły roboczej, przyrost kapitału ludzkiego, zasoby krajowych oszczędności, obecność rodzimych firm na rynkach światowych oraz nieprzerwany wzrost wydajności pracy i kapitału. Wszystkie bogate kraje świata w swojej historii spełniały te warunki.
Na wrześniowym Forum Ekonomicznym w Krynicy z tymi zagadnieniami zmagali się eksperci na kilku panelach. Zgoda panowała co do pozytywnych aspektów polskiej gospodarki. Pracownicy są coraz lepiej wykształceni, a proces uczenia (podstawowy i średni) stoi na poziomie światowym. Firmy i gospodarstwa domowe generują dużą pulę oszczędności. To ważne, bo wszystkie kraje dziś wysoko rozwinięte finansują wzrost przede wszystkim w oparciu o rodzimy kapitał. Eksperci pozostają też zgodni co do tego, że polska gospodarka jest wydajna. W ostatnich 20 latach tempo wzrostu tzw. wydajności wieloczynnikowej kształtowało się na poziomie zbliżonym do tempa Japonii i Korei w porównywalnym okresie transformacji tych krajów.
Jak jest tak dobrze, to gdzie tkwią problemy?
Nie jest pewne, że za 10–20 lat firmy znajdą pracowników o odpowiednich kwalifikacjach. Z jednej strony przewidywana dzietność kobiet nie zapewni nawet utrzymania obecnego poziomu siły roboczej. Imigracja pozostaje jedynym źródłem dodatkowej podaży przyszłych pracowników. Z drugiej strony nadal słabo ma się wykształcenie wyższe.
Umiejętności techniczne są wypadkową poziomu wiedzy, ale też wydatków na badania oraz poziomu infrastruktury technicznej. W każdej z tych kategorii wskaźniki polskie są dalekie od światowych. Rodzime uniwersytety już od dziesięcioleci są nisko w międzynarodowych rankingach. Polski sektor prywatny i publiczny wydaje na badania i rozwój około 30 proc. tego, co Niemcy w przeliczeniu na pracownika. W pierwszych 20 latach skokowego wzrostu Korei i Japonii wyposażenie przeciętnego pracownika w kapitał kompetencyjny i rzeczowy było 3–4 razy wyższe niż w okresie 20 lat transformacji w Polsce. Również liczba rejestrowanych patentów rośnie powoli. Ich liczba na mieszkańca pozostaje niższa niż w Czechach i na Słowacji, nie mówiąc o Japonii czy Korei.
Jeśli kapitał wzbogacony w umięjętności menedżerskie i know-how jest absolutnie niezbędny, to polityka polonizacji propagowana przez obecny rząd – preferencja dla kontroli firm przez podmioty rodzime – nie jest krokiem w dobrym kierunku. Znowu historia dostarcza tutaj przekonujących argumentów. Na przykład Tajwan otworzył gospodarkę na konkurencję z kapitałem i dobrami importowanymi, co poskutkowało szybszą adopcją nowych technologii, większą konkurencją i w ostatecznym rachunku szybkim przyrostem wydajności kapitału i pracy. W tym samych czasie, w latach 60. i 70., wiele rządów krajów Ameryki Łacińskiej zdecydowało się na protekcjonizm i ochronę rodzimych firm przed konkurencją z zewnątrz. Tak zwana substytucja importu przez dobra krajowe nie wyszła tym krajom na dobre. Do dzisiaj pozostają w tyle za prężną gospodarką Formozy.
Wszystkie wysokorozwinięte kraje – bez wyjątku – zawdzięczają swoje bogactwo rodzimym firmom. Ale nie wystarczy, aby przedsiębiorstwa były polskie. Rodzime korporacje muszą stać się międzynarodowe. Integracja z resztą świata oznacza zarówno eksport, jak i import kapitału na dużą skalę. Sony, Samsung czy BMW są obecne na większości rynków świata. Również przyszłą „polską Bawarię” będą tworzyć międzynarodowe giganty rozsiane po całym świecie. Kiedy PKN Orlen będzie skutecznie konkurował z BP w Wielkiej Brytanii i USA, PZU z Allianzem w Niemczech i Japonii, a PKO z Citibankiem w USA i HSBC w Chinach, to będziemy wiedzieć, że Polska dołączyła do Pierwszego Świata.