Warszawski parkiet od wczoraj należy do rynków rozwiniętych. To oznacza mniejszą zmienność , ale fundamentalnych problemów nie rozwiązuje
Zmiany naszego statusu z rynku wschodzącego na rozwinięty dokonała właśnie firma FTSE Russell – dostawca indeksów giełdowych. Dla warszawskiej giełdy i naszego rynku kapitałowego to sprawa prestiżowa, bo znaleźliśmy się w gronie 25 najbardziej rozwiniętych światowych gospodarek. Polska to pierwszy kraj od niemal dekady, który awansował do najwyższej ligi. Jesteśmy też pierwszą gospodarką regionu Europy Środkowo-Wschodniej, która się w tym gronie znalazła.
Indeksy FTSE Russell to benchmarki wykorzystywane przez największe światowe fundusze inwestycyjne. Nasz awans sprawi, że spółki z warszawskiego parkietu znajdą się na celowniku globalnych inwestorów. Szczególnie tych, którzy przyjmują pasywne strategie, to znaczy, że w swoim portfelu próbują odwzorować skład danego indeksu.
Teoretycznie zmiana klasyfikacji warszawskiej giełdy powinna ją otworzyć na nowych inwestorów, którzy do tej pory omijali Polskę. Jednak zagrożeniem jest to, że w indeksie FTSE Russell rynków rozwiniętych będziemy stanowili zaledwie 0,154 proc., a w koszyku krajów rozwijających się było to 1,33 proc. Szefa giełdy to nie martwi. – Już wkrótce do indeksów rynków wschodzących będą mocniej zaliczane Chiny. Pozostając na niższym poziomie, tracilibyśmy nasze udziały, teraz więc uciekamy do przodu – uważa Marek Dietl, prezes Giełdy Papierów Wartościowych.
Zdaniem Pawła Borysa, prezesa Polskiego Funduszu Rozwoju, awans to przede wszystkim szansa na większą stabilność dla naszego rynku, a ta staje się dużą wartością, gdy przychodzi spowolnienie gospodarcze lub kryzys.
– Żebyśmy jednak wykorzystali szansę, jaką daje nowa klasyfikacja w FTSE Russell, musimy stworzyć stabilną bazę inwestorów lokalnych, czemu – jestem przekonany – przysłużą się pracownicze plany kapitałowe. Musimy też transformować naszą gospodarkę w kierunku bardziej nowoczesnym i innowacyjnym. Dlatego dobrą wiadomością jest, że CD Projekt ma na giełdzie większą kapitalizację niż KGHM – podkreśla Borys.
Żeby wykorzystać w pełni nowe możliwości, GPW musi uporać się z trapiącymi ją od lat problemami. Część z nich obnażyła afera GetBacku, ale wiele ma podłoże fundamentalne związane z tym, że giełda nie jest dla wielu firm miejscem, o którym myślą jak o źródle pozyskiwania kapitału na rozwój. Do tego spadają obroty, w indeksie największych spółek rządzi państwo z nadreprezentacją podmiotów z branży energetyczno-paliwowej i banków.
Maleje także liczba debiutów. Z analizy przeprowadzonej przez portal Bankier.pl wynika, że w ubiegłym roku na rynku głównym IPO przeprowadziło jednie 15 spółek. Gorzej było tylko w 2009 r., czyli w środku kryzysu gospodarczego, i w 2003 r. W tym roku jest ryzyko, że wyniki będą jeszcze słabsze niż w ubiegłym. Na GPW pojawiło się do tej pory jedynie siedem nowych spółek. Rośnie za to liczba podmiotów, które żegnają się z warszawskim parkietem. W 2017 r. na delisting zdecydowało się 20 firm – najwięcej w historii. Do pobicia tego niechlubnego rekordu brakuje w tej chwili trzech spółek, które zdecydują się na ucieczkę z giełdy.
Do tego po zmianach w OFE i mocnym okrojeniu ich roli GPW wciąż boryka się problemem braku kapitału. Nie wiadomo, czy sztandarowy projekt rządu, czyli PPK, ani tym bardziej kiedy będą w stanie pomóc go rozwiązać. Wejście do klubu rynków rozwiniętych może zaś w krótkim terminie jeszcze pogłębić odpływ kapitału. Na początku ze względu na zmiany w portfelach inwestorów musimy się liczyć nawet z tym, że część kapitału zagranicznego odpłynie z Polski. Zdaniem Marka Dietla najpóźniej za rok, półtora proces transformacji powinien się zakończyć.