Wzrost napięcia w stosunkach międzynarodowych zwykle przekłada się na gospodarkę i rynki finansowe. Czy tak będzie i tym razem?
/>
Reakcji rynków na nalot na cele w Syrii nie było – atak miał miejsce już po zamknięciu na weekend amerykańskich giełd. Tego, czy i jak inwestorzy wycenią wzrost ryzyka politycznego, dowiemy się więc dopiero dziś. Otwarta w niedzielę giełda w Izraelu notowała wczoraj niewielkie wzrosty. Nawet gdyby na innych rynkach miało być w poniedziałek podobnie, nie oznacza to, że syryjski konflikt nie pozostawi śladu w światowych finansach, a może też w realnej gospodarce.
Większe napięcie w międzynarodowej polityce odbijało się jednak na notowaniach już w poprzednich dniach. W środę, gdy Donald Trump deklarował na Twitterze odpowiedź na użycie przez syryjskie wojsko broni chemicznej, ceny akcji poszły w dół. Prócz zwykłego lokowania środków w bezpieczne aktywa w momentach wzrostu niepewności dochodzą powody czysto finansowe: konflikt na Bliskim Wschodzie w niektórych branżach może oznaczać realne straty. Tak jest w przypadku linii lotniczych, o ile pojawiłaby się konieczność odwoływania lotów. Jeśli pojawią się problemy z dostawami ropy naftowej, mogą to odczuć firmy paliwowe.
Wzrost niepewności odbija się również na notowaniach aktywów innych niż akcje. Inwestorzy szukają tzw. bezpiecznych przystani. Środowy tweet Trumpa spowodował, że złoto podrożało do niemal 1,37 tys. dol. za uncję. Kosztowało najwięcej od sierpnia 2016 r.
Dla światowej gospodarki najważniejsza jest jednak cena ropy. Wzrost cen tego surowca to najbardziej dobitny sygnał potencjalnych konsekwencji większego napięcia w rejonie Syrii. W ubiegłym tygodniu za baryłkę ropy typu Brent płacono nawet ponad 73 dol., najwięcej od grudnia 2014 r. Surowiec jest nawet o jedną trzecią droższy niż rok wcześniej. Zwyżka zaczęła się już w pierwszej połowie ub.r. Konflikt w Syrii tylko utrwala wcześniejszą tendencję.
Droższa ropa oznacza większe koszty dla wielu sektorów, gdyby okazała się trwała, mogłaby oznaczać wyższą inflację i niższy wzrost gospodarczy. Fakt, że nie przekłada się to zbyt mocno na ceny paliw w Polsce, jest związany ze znaczącym umocnieniem złotego, które obniża rachunki płacone przez kierowców.
To, co dzieje się w Syrii, jest w dużej mierze odbiciem rywalizacji amerykańsko-rosyjskiej. Jak pokazały wydarzenia z ostatnich dni, ekonomicznie to Rosjanie mogą stracić najwięcej. Jako duży dostawca surowców korzystają ze zwyżki ich cen. Inne konsekwencje nie są jednak pozytywne.
Giełda w Moskwie była w minionym tygodniu tą, która zanotowała największe spadki – wyniosły one niemal 11 proc. Rubel stracił w tym czasie w stosunku do dolara ponad 6 proc. Tak duże ruchy walut są bardzo rzadkie. Rosyjska waluta i giełda najbardziej ucierpiały tuż po poprzednim weekendzie, gdy inwestorzy wycenili następstwa sankcji, jakimi władze amerykańskie objęły rosyjskich oligarchów i wysokich rangą urzędników. Sankcje były związane m.in. z wojskowym wsparciem Moskwy dla rządu w Damaszku.
Jednym z dotkniętych przez amerykańskie ograniczenia oligarchów jest Oleg Deripaska, właściciel m.in. firmy En+, posiadającej największą w Rosji sieć elektrowni, około połowy akcji Rusalu – największego rosyjskiego producenta aluminium, czy ponad jedną czwartą akcji Strabagu, austriackiej firmy budowlanej. Według agencji Bloomberg w ciągu kilku dni aktywa Deripaski straciły na wartości 2 mld dol. Obecnie wynoszą 5,7 mld dol.
Sankcje przeciwko Rosji miały także konsekwencje w innych krajach. Popularnym wśród Rosjan miejscem inwestowania aktywów jest Szwajcaria. Amerykańskie działania spowodowały wyprzedaż szwajcarskich aktywów i spadek notowań franka – który w okresach większej niepewności zyskuje na wartości. Ma to przełożenie na sytuację polskich kredytobiorców, którzy spłacają kredyty denominowane we frankach. Kurs szwajcarskiej waluty spadł w piątek poniżej 3,51 zł. Ostatni raz był tak nisko pod koniec 2014 r.
Rosjanie nie chcą być jednak Amerykanom dłużni. Według agencji Reuters Duma Państwowa zaczyna prace nad przepisami, które dadzą Kremlowi możliwość wprowadzenia zakazu importu określonych towarów ze Stanów Zjednoczonych. Byłyby więc odpowiedzią na sankcje nałożone niedawno przez USA. Na liście mogą się znaleźć m.in. żywność, alkohol, ale też leki czy usługi konsultingowe.