Największym problemem jest brak wiedzy, co realnie dzieje się dzisiaj w naszym kraju - mówi w wywiadzie dla DGP Tadeusz Kościński, podsekretarz stanu w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii.



Jesteśmy na izraelskiej konferencji biznesowej w San Francisco Israel Dealmakers Summit. Wśród partnerów, obok międzynarodowych start-upów, Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii. Często zamiast od interesów rozmowa zaczyna się tu od polityki?
Ani razu tak się nie zaczęła. W takich miejscach widać, że sfera emocjonalna i polityka to jedno, a biznes i pragmatyka to drugie. Rozmawiałem już z kilkudziesięcioma przedsiębiorcami i nikt nie pytał o ustawę o IPN, a prędzej czy później okazywało się, że większość z nich ma polskie korzenie. W środowisku start-upów i firm technologicznych zaczyna się jednak od tego, co można razem zrobić, a nie od tego, co dzieli.
Tylko czy rząd ten potencjał wykorzystuje?
Na pewno nie wykorzystujemy pełnego potencjału tych kontaktów. Jesteśmy na początku drogi i dużo pracy przed Polską. Przede wszystkim musimy lepiej pokazywać swoją konkurencyjność – w końcu jesteśmy największą gospodarką Europy Środkowej. Znajdujemy się w NATO i w Unii Europejskiej, mamy ok. 1,4 mln utalentowanych studentów, który często świetnie sprawdzają się w sektorze IT. To są nasze atuty, a jeżeli przekonamy Izrael do połączenia sił, np. w sektorze cyberbezpieczeństwa, w którym się specjalizują – korzyści będą obopólne.
Ten obszar – wspólnych interesów – to pana zdaniem sposób na przezwyciężenie uprzedzeń historyczno-politycznych? Obserwując skalę napięć, mam wrażenie, że to za mało.
Być może, ale takie wydarzenia są potrzebne. Jakkolwiek byśmy oceniali skalę problemu, moje wrażenia z podobnych spotkań są zawsze takie same. Nie ma biznesu – są emocje. Jest biznes – emocje są drugorzędne i można się dogadać. To właśnie chcemy robić, zmienić priorytety naszych relacji i mówić więcej o przyszłości.
Co ministerstwo robi w tym zakresie?
Nie pytamy, kto ma jakie poglądy na dany temat, ale wychodzimy z konkretnymi propozycjami inwestowania w Polsce. Wymieniamy się kontaktami z największymi izraelskimi start-upami na świecie. Spotykam się z ogromnym zainteresowaniem otwieraniem filii w naszym kraju oraz zatrudnianiem polskich inżynierów.
Wśród uczestników oraz organizatorów spotkania nie ma izraelskich polityków. Może i my, zamiast ministrów, powinniśmy wysyłać delegacje przedsiębiorców?
To, co robimy, stanowi część filozofii Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii. Chcemy wychodzić aktywnie do przedsiębiorców, pokazywać im perspektywy rozwoju, korzystając z potencjału polskiej gospodarki, a nie tylko czekać na to, aż ktoś sam przyjedzie do Warszawy i złoży nam propozycję. Uciekamy od „Polski resortowej”. Jesteśmy dla przedsiębiorców partnerami – wprowadzamy zasadę, by to administracja była dla biznesu, a nie biznes dla administracji.
Mówi pan tekstem wyjętym z modernizacyjnych koncepcji premiera Morawieckiego.
Trudno, żebym mówił inaczej, skoro realizujemy ten sam plan unowocześnienia gospodarki. Gdyby skończyło się tylko na słowach, można by machnąć na podobne wyjazdy ręką, ale zaręczam, że mamy mocne argumenty. Nasz sektor IT to strategiczny element naszego potencjału ekonomicznego, dominujący w tej części Europy. Coraz częściej eksportujemy już nie tylko jabłka, ale specjalistyczne usługi w branży wysokich technologii.
Nie ma pan wrażenia, że tym szczytnym ideom i zapowiedziom merytorycznej ofensywy biznesowej kij w szprychy wkłada doraźna krajowa polityka Prawa i Sprawiedliwości?
Może nie do końca wykorzystujemy potencjał i nie wszystko układa się po myśli. Im częściej ktoś twierdzi, że np. współpraca z Izraelem jest słaba, tym więcej i chętniej pokazujemy, że rzeczywistość jest nieco bardziej złożona, a Polska, choćby w dyplomacji gospodarczej, nie znajduje się w defensywie.
Czy możemy liczyć, że podobne spotkania przedsiębiorców będą się odbywać również w Polsce?
Następnym krokiem rządu powinna być nie tyle konferencja, co otwarcie misji handlowej w Izraelu. Za kilka miesięcy polecimy na miejsce właśnie w tym celu, wysondować możliwości i ocenić potencjał podobnej placówki.
Gdy rozmawia pan z izraelskimi przedsiębiorcami, na co przede wszystkim narzekają przy współpracy z Polską?
Największym problemem jest brak wiedzy o tym, co dzieje się w Polsce. W jaki sposób nasz kraj przechodzi transformację, a właściwie nową rewolucję przemysłową.
I czyja to wina? Może polskich polityków?
Na pewno musimy się jeszcze bardziej starać. Większość izraelskich przedsiębiorców, z którymi rozmawiałem w San Francisco, ma polskie korzenie. Ale często idzie za tym zły obraz kraju, z którego nie zawsze z własnej woli musieli wyjechać. Trzeba zrobić wszystko, by pokazać, że nie jesteśmy tym samym państwem, co 50, a nawet pięć lat temu.
Co chwalą inwestorzy z Tel Awiwu w naszym kraju?
Naszą marką są nasi pracownicy. Byłem dziś na spotkaniu w Google’u. Powiedziano nam, że znaczna część inżynierów, których zatrudniają w Dolinie Krzemowej, to Polacy. Izraelscy inwestorzy widzą ten potencjał.