Rozwiązania tej zagadki są co najmniej dwa. Pierwsze, łatwe. Matematyk powiedziałby: trywialne, ale obraziłby tym całą resztę społeczeństwa, a zwłaszcza bohaterów ostatnich wydarzeń. Księciem Płocka, który stracił swoje stanowisko, a wraz z nim cały dwór, był Wojciech Jasiński, były minister skarbu państwa. Z każdym dniem znanych jest coraz więcej szczegółów dotyczących tego żenującego zamieszania wokół spółki PKN Orlen.
A rozwiązanie drugie? Podpowiedzią może być tytuł felietonu, który jest jednocześnie tytułem znakomitej książki Edwarda Leara, uważanego za ojca limeryków. Był taki czas, kiedy najważniejszą osobą w Polsce był Donald Tusk. W marcu 2012 r. na stanowisko prezesa spółki Polska Grupa Energetyczna powołany został jego przyjaciel z dawnych czasów, który w przeszłości był ministrem łączności. Do PGE przyszedł z dużej spółki telekomunikacyjnej. W tej ostatniej były akurat ostre cięcia (zmienił się właściciel), więc dworzanie zaczęli znać się na energetyce.
Z ministerstwa zaczęły napływać sygnały: masz rozbudować Elektrownię Opole. A on stanowczo odpowiadał, że jest to nieopłacalna inwestycja, i robił wszystko, żeby ją opóźnić. Pracował nad „urentownieniem inwestycji w Opolu”, ale na rynku wprost mówiono, że próbuje ochronić spółkę. W opinii ówczesnego zarządu PGE ta warta 11 mld zł inwestycja nie miała ekonomicznego sensu. Przepychanki trwały kilka miesięcy. Pod koniec października 2013 r. odwołano najbliższą współpracowniczkę prezesa, a on sam złożył dymisję trzy tygodnie później.
Podobieństw pomiędzy historiami nagłego odwołania prezesa PKN, pana Wojciecha Jasińskiego, a oczekiwanej rezygnacji prezesa PGE, pana Krzysztofa Kiliana, jest więcej. Może z tą różnicą, że obecny rząd robi wszystko szybko i zdecydowanie, a ówczesny szukał kompromisów. Jeden prezes nie chciał wydać 11 mld zł na rozbudowę elektrowni Opole, a drugi nie chciał wydać 11 mld euro na budowę elektrowni jądrowej. A co należy zrobić, gdy nie chce się inwestować? Na inwestycje potrzebne są pieniądze, gdy się je zainwestuje w coś innego, można już nie mieć na inwestycję rządową.
ikona lupy />
Artur Sierant / Dziennik Gazeta Prawna
W PGE w lutym 2013 r. prezes Krzysztof Kilian z panią wiceprezes podpisali porozumienie w sprawie nabycia od duńskiej firmy Dong Energy Wind Power „portfela farm wiatrowych Dong w Polsce”. Transakcję sfinalizowano w czerwcu. Później jeszcze dokupiono farmy wiatrowe od hiszpańskiej grupy Iberdrola Renovables Energia. Na te dwie inwestycje wydano łącznie 860 mln zł. Od tego czasu spółki łączono, dzielono, nazwy im zmieniano i aktywa rozpuściły się w skonsolidowanym sprawozdaniu z sytuacji finansowej. Nie wiemy więc, czy Dong ma tylko świecący nos, czy może jeszcze mu się on wydłuża.
W PKN Orlen „demonetyzację” przeprowadzono poprzez Giełdę Papierów Wartościowych w Pradze. W grudniu ubiegłego roku ogłoszono wezwanie do sprzedaży akcji czeskiej spółki Unipetrol, w której Orlen posiadał 63 proc. akcji. A teraz postanowił zwiększyć swoje zaangażowanie i wycofać spółkę z giełdy i przeznaczył na to... 4,2 mld zł. Notowania Unipetrolu w przededniu ogłoszenia wezwania wynosiły 370 czeskich koron (CZK), a zaproponowana cena to 380 CZK. Największym akcjonariuszem Unipetrolu była czeska spółka Paulinino Ltd., która odpowiedziała na wezwanie, a która za swoje 36,3 mln akcji otrzyma blisko 2,3 mld zł.
Ale uwaga! Rok wcześniej akcje kosztowały 177 CZK, a dwa lata wcześniej 144 CZK. Od października 2010 r. notowania Unipetrolu nie przekroczyły 200 CZK. Wyniki za 2017 r. były dobre, ale zbliżony poziom zysków spółka osiągnęła już w poprzednich dwóch latach. Przez cały 2017 r. cena akcji systematycznie wzrastała i na miesiąc przed ogłoszeniem opisanego wezwania osiągnęła „poziom docelowy”. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się w Polsce, Komisja Nadzoru Finansowego wszczęłaby śledztwo dotyczące wykorzystania poufnych informacji. Jak działa komisja nad Wełtawą, nie wiem, ale próbuję sobie wyobrazić, jak pewnego dnia jej pracownicy próbują odbyć rozmowę z zarządem płockiej spółki. Dyrektywa MAR, a prezes zarządu Orlenu. Były lub obecny.