Nie ma możliwości zbudowania nowoczesnej gospodarki bez aktywnej polityki państwowej – to wniosek z redakcyjnej debaty pt. „Wspomagana rewolucja – polska przedsiębiorczość wobec wyzwań współczesności”.
Mariusz Haładyj podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju / Dziennik Gazeta Prawna
Patrycja Klarecka prezes PARP / Dziennik Gazeta Prawna
Grzegorz Brona prezes Creotech Instruments SA / Dziennik Gazeta Prawna
Przemysław Kimla POLCOM / Dziennik Gazeta Prawna
Rafał Kalisz wiceprezes FIBRAIN sp. z o.o. / Dziennik Gazeta Prawna
Paweł Trębacki dyrektor generalny Raben Transport / Dziennik Gazeta Prawna
Michał Kanownik prezes ZIPSEE „Cyfrowa Polska” / Dziennik Gazeta Prawna
Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o tym, jakie narzędzia są w tej chwili dostępne, jakie powinny być dostępne i jakich narzędzi potrzebuje biznes, by zrobić krok do przodu.
Mariusz Haładyj: Otoczenie prawne biznesu często wskazywane jest jako jedna z barier, czy – inaczej na to patrząc – jedno z wyzwań. Moim zdaniem na jakość prawno-instytucjonalnego otoczenia biznesu wpływają trzy elementy. Po pierwsze same przepisy. Z drugiej strony – ich stosowanie. Bo nawet niedoskonałe normy można w taki sposób stosować, żeby nie było z nimi kłopotu i żeby nie trzeba było ich co trzy miesiące nowelizować. Moim zdaniem niezwykle ważne jest stworzenie dla urzędników wytycznych, w jaki sposób przepisy stosować, bo mnogość różnych sytuacji może się okazać niemożliwa do ujęcia w sztywne ramy prawne.
Od początku roku staramy się też ukierunkowywać nasze działania kontrolne. Koncentrujemy je tam, gdzie mamy podejrzenie istnienia szarej strefy, staramy się nie przeszkadzać przedsiębiorcom, którzy spokojnie prowadzą swój biznes zgodnie z prawem. I to przynosi efekty. Przy takiej samej liczbie kontroli wykrywamy więcej nadużyć i ściągamy więcej należności. Podobnie zaczyna działać ZUS.
Zmieniając otoczenie prawne, koncentrujemy się na tzw. konstytucji biznesu, która ma wprowadzić pewien kanon relacji miedzy administracją a przedsiębiorcą, ale nie zależy nam na stworzeniu jakiejś „deklaracji wolności”, która pozostanie martwa, ale czegoś na wzór kodeksu postępowania administracyjnego, zawierającego pewne ogólne zasady, które są potem podstawą zaskarżania decyzji. Chodzi o to, aby urzędnik miał wskazówkę, jak ułożyć relacje z przedsiębiorcą, przy zachowaniu wszelkich praw gwarantowanych obu stronom przez konstytucję.
Jako ministerstwo działamy w oparciu o potrzeby zgłaszane przez przedsiębiorców. Ważne tu są kwestia zmian w kodeksie postępowania administracyjnego czy pakiet wierzycielski. Ale też pojawia się problem sukcesji – potrzeba zapewnienia ciągłości funkcjonowania firm rodzinnych. Czy choćby zmiana absurdalnego przepisu, że akta pracownicze trzeba przechowywać przez 50 lat. Podobnych szczegółowych problemów mógłbym wymienić kilkadziesiąt. Zastanawiamy się, jak je rozwiązać. Na przykład przedsiębiorcy podpatrzyli na Słowacji instytucję prostej spółki akcyjnej. Być może niedługo projekt takiego rozwiązania trafi na ścieżkę legislacyjną. Podobnie z postulatami łatwiejszego rozliczania straty, zaliczania wynagrodzenia małżonka do kosztów uzyskania przychodu czy ulgą na złe długi w podatku dochodowym. Pracujemy nad wieloma podobnymi projektami, a wszystkie one zapoczątkowane zostały postulatami przedsiębiorców.
Rozumiem, że celem konstytucji biznesu jest stworzenie mechanizmu profesjonalnego działania administracji, który będzie przypominać nieco kulturę korporacyjną.
Mariusz Haładyj: Jest to zestaw praw, ale i obowiązków. Jednak nie może to być tylko zestaw deklaracji, ale ubierając je w szatę prawa powszechnie obowiązującego na pierwszym miejscu stawiamy obowiązek, a przedsiębiorcy dajemy uprawnienie, by w przyszłości na konkretne klauzule mógł się powoływać.
Patrycja Klarecka: W ubiegłym roku diagnozowaliśmy wyzwania jakie stoją przed polskimi małymi i średnimi firmami, których rozwój wymaga wsparcia instytucji publicznych, takich jak PARP. Pierwszym z nich jest wdrażanie innowacji. W Polsce tylko 21 proc. firm prowadzi działalność innowacyjną, a na zachodzie Europy – ponad połowa. To jest bariera, którą w najbliższych latach musimy pokonać zwiększając zarówno nakłady na działalność badawczo-rozwojową, jak i rozwijając w tym zakresie kompetencje pracowników. Uważam, że dziś jeśli ktoś ma dobry, innowacyjny pomysł, na który będzie zapotrzebowanie na rynku, to znajdzie źródło jego sfinansowania. Chociażby z pomocą funduszy dostępnych w PARP. Większym wyzwaniem jest zbudowanie kompetencji pracowników do wdrażania tych innowacji. Brakuje ich zarówno w małych, jak i w dużych firmach. Dlatego koncentrujemy się obecnie, jako PARP, na programach, które dostarczą firmom taką wiedzę ekspercką m.in. na temat zarządzania projektami czy wdrażania innowacji. Programy te ruszą już w przyszłym roku.
Kolejnym obszarem wymagającym wsparcia jest kapitał ludzki. 75 proc. przedsiębiorców deklaruje, że trudno im znaleźć pracowników o określonych kompetencjach. Ostatnio powołaliśmy pilotażowo rady sektorowe ds. kompetencji, gdzie toczy się dyskusja oraz przygotowywane są odpowiednie ramy prawne w zakresie efektywnego kształcenia specjalistów dla wybranej branży.
Trzecią kwestią wymagającą wsparcia instytucji publicznych jest ekspansja zagraniczna. Tylko jedna piąta polskich firm jest aktywna za granicą. W tej dziedzinie wspieramy przedsiębiorców głównie w zakresie promocji i usług doradczych związanych z ekspansją na wybrane rynki.
Czy biznes ma potrzebę wychodzenia za granicę, czy trzeba go do tego popychać?
Patrycja Klarecka: Jest pewna bariera, ale obserwujemy też dużo pozytywnych przykładów, zwłaszcza wśród start-upów. Wiele z nich ma model biznesowy ukierunkowany od razu na ekspansję globalną. Ta grupa ma mniej ograniczeń od tradycyjnych firm. Tu znów wracamy do problemu kompetencji menedżerów. Będąca w Grupie PFR - Polska Agencja Inwestycji i Handlu – wypełnia dodatkowo tą lukę. W organizowanej obecnie w wielu krajach sieci biur handlowych tzw. trade-office, prowadzi działalność doradczą, udostępnia miejsce do pracy i sieć kontaktów.
Grzegorz Brona: Innowacyjności nie da się zadekretować. To jest przede wszystkim rola małych przedsiębiorców, start-upów, które muszą się wykazać innowacyjnością, żeby w ogóle przetrwać na rynku. Brakuje jednak wskazania pewnej drogi i zapotrzebowania na tę innowacyjność w Polsce. Małe start-upy działały do tej pory w oderwaniu od struktur państwa i w kompletnym oderwaniu od dużych firm, od zapotrzebowania na konkretne rozwiązania. Tutaj polecam program PARP Scale UP, który pojawił się w zeszłym roku. Pomaga on przełamać tę barierę, i pozwala wykazać się zarówno małym jak i dużym przedsiębiorcom, którzy mało ryzykują, bo pieniądze na rozwój, czy na rozwiązanie konkretnego problemu pochodzą, tak naprawdę, z funduszy PARP. Drugim sposobem zasypania przepaści między potrzebami państwa, a potrzebami start-upów jest plan definiujący pewne obszary, które będą kluczowe dla państwa: dla przykładu drony, samochody elektryczne... Założyciele start-upów nie wiedzieli do tej pory, czy będzie zapotrzebowanie na konkretne rozwiązania. A z drugiej strony uważam, że za tymi planami powinny pójść pieniądze.
Małe firmy muszą wychodzić za granicę. Naturalnie problemy pojawiają się z dotarciem do tych rynków. Chodzi o rozpoznanie rynku. Istnieją projekty Go Global, Go to Brand i inne tego typu działania. Reasumując: potrzebny jest plan, ale też wykonanie tego planu, żeby przedsiębiorcy wiedzieli, w jaką stronę zmierzamy.
A na ile istotny jest problem, który żartobliwie bywa określany jako „grantoza”, czyli tworzenie podmiotów, które zajmują się zdobywaniem wsparcia na projekty innowacyjne i żyją z tego?
Grzegorz Brona: Mam wrażenie, że nie ma możliwości wyeliminowania takich działań. Zawsze będą przedsięwzięcia szukające tylko możliwości skoku na kasę. Jednak coraz częściej, na etapie przygotowywania wniosku grantowego, trzeba się wykazać biznesplanem, przebadać zapotrzebowanie na rynku. Coraz częściej okazuje się, że po drugiej stronie nie siedzą już tylko urzędnicy, ale eksperci w poszczególnych dziedzinach.
Patrycja Klarecka: Na bazie programu PARP ScaleUp, w którym łączymy potencjał początkujących, innowacyjnych przedsiębiorców z infrastrukturą, doświadczeniem oraz zasobami dużych korporacji, w tym spółek skarbu państwa, uruchomiliśmy niedawno konkurs na akcelerator dla branży elektromobilnej. Do 7 listopada czekamy na zgłoszenia firm. Ten projekt był szeroko konsultowany w różnych środowiskach. Co optymistyczne – duże i średnie firmy zadeklarowały, że chętnie dołożą się do niego finansowo, bo widzą korzyści, jakie mogą mieć ze współpracy ze start-upami. To dobry kierunek w kontekście przyszłych lat, gdy wolumen środków unijnych będzie się zmniejszał. Finansowanie innowacji powinny przejąć podmioty, które będą widziały w tym dla siebie korzyść.
Grzegorz Brona: To ważny problem. Istotne jest, by ryzyko rozkładało się i po stronie państwa, i biznesu. Jeszcze kilka lat temu uczelnie dostawały dofinansowanie i kładły wynalazki na półkę. Teraz często to przedsiębiorca zatrudnia uczelnię, płaci, ale także wymaga rezultatów.
Przemysław Kimla: Reprezentuję takie firmy, które zbudowały swój potencjał od zera. Teraz jesteśmy rozpoznawalni na świecie, zajmujemy się produkcją obrabiarek. To bardzo nowoczesne rozwiązania, a przy tym nie bazujemy na technologii zagranicznej, ale najbardziej zaawansowane komponenty tworzymy u nas. I nie potrzebujemy dotacji! Jednak chciałbym spojrzeć na problem oczami naszych klientów. Oni oczekują, że państwo czy Unia Europejska, ich wspomogą. Chcą kupić maszyny, urządzenia, wyposażenie, infrastrukturę, która umożliwi mu produkowanie lepiej, szybciej, dokładniej, umożliwi wprowadzenie produktów innowacyjnych. Problem polega na tym, że muszą przechodzić przez czasochłonne procedury, by stworzyć program badań, który uzasadni konieczność zakupu konkretnej maszyny, która potrzebna jest bardziej do bieżącej produkcji niż do samych badań. Tak bardzo trzeba się nakombinować, że wielu przedsiębiorców mówi – nie, ja już mam dosyć...
Moi kontrahenci zwracają uwagę na nadmiar biurokracji przy staraniach o pomoc państwa czy dotacje. Bywa, że projekty oceniają osoby, które nie mają o branży pojęcia.
Rafał Kalisz: Poważnym problemem są kompetencje pracowników. I chodzi nie tylko o szkolenie osób będących już na rynku, ale o szkolnictwo. My nawet nie szukamy pracowników z dużą wiedzą teoretyczną – tego jesteśmy w stanie ich nauczyć, ale problem jest z myśleniem. Jesteśmy dużą firmą, współpracujemy z uczelniami, mamy nawet w szkołach klasy patronackie elektroniczne, teleinformatyczne, w których szkolimy już 12–13-latków.
Myślę, że po 2022 r. będzie duży problem z ekspansją zagraniczną firm. Przyzwyczaiły się do dotacji, do łatwych pieniędzy. W tej chwili nasze PKB napędza konsumpcja, ale firmy nie inwestują – robi to tylko niewielka grupa. Nasza gospodarka ma zaledwie 30 lat. A my konkurujemy z firmą, która ma np. 305 lat. 10 pokoleń. Radzimy sobie, ale dzięki temu, że pracujemy nie 8 godzin, a 16, próbujemy się rozwijać, myślimy...
Co do współpracy z rządem, to uważam, że dobrym przykładem jest tu działanie BGK, który wspiera start-upy i małe firmy.
Paweł Trębicki: My, przedsiębiorcy jesteśmy gotowi, by angażować się we współpracę ze szkolnictwem, ale nie mamy mocy sprawczej do zmian strukturalnych. A czas na zmiany, bo gdy spoglądam na naszych uczniów, dochodzę do wniosku, że kształcimy urzędników, którzy oczekują spokoju i stałej pensji. Szkoły amerykańskie kształcą przedsiębiorców, pokazują, że można i należy prowadzić biznes, a niepowodzenie czy upadek są naturalnym zdarzeniem. Powinniśmy się zastanowić, jakich pracowników należy kształcić. Kogo potrzebują zmieniający się przemysł, zmieniająca się gospodarka.
I kolejna sprawa: mamy doskonałe położenie na skrzyżowaniu szlaków handlowych z północy na południe i ze wschodu na zachód. Mamy teraz swoje pięć minut, by doinwestować infrastrukturę i czerpać z tego położenia zyski, stać się centrum transportowym na skalę światową. Polski transport już dziś stanowi jedną czwartą transportu w Europie. Jesteśmy liderem ilościowym, czas, byśmy stali się liderem jakościowym. Wiele projektów mogłoby wesprzeć państwo.
Michał Kanownik: Coraz częściej zauważam, że biznes i administracja traktują się po partnersku. Ale im bardziej partnerski układ, tym większe oczekiwania. I ten balans między partnerstwem a roszczeniowością jest bardzo trudny do zachowania. Komunikacja między biznesem a administracją nie jest łatwa i nigdy łatwa nie będzie. Może warto by się pokusić o stworzenie stałego ciała, rady konsultacyjnej złożonej z przedstawicieli przedsiębiorców, która podpowiadałaby rządowi, jakie rozwiązania sprzyjałyby rozwojowi biznesu. Unikniemy w ten sposób pewnych wpadek, bo niejednokrotnie biznes wie lepiej, jak pewne rozwiązania będą działały w praktyce.
Urzędnicy muszą zmienić podejście do kontrolowanych. Dziś idą do firm, to z przekonaniem, że muszą coś znaleźć. Trochę już się to zmienia. Fakt, że to urzędnik musi udowodnić podatnikowi błąd, a nie odwrotnie, to krok w dobra stronę. Ale zanim dyrektywa ogólna dotrze do urzędnika, minie co najmniej jedno pokolenie urzędnicze. I to jest chyba największa bolączka Polski, jeśli chodzi o wspomaganą rewolucję. Mentalność urzędnicza, która jest bardzo trudna do pokonania.
W sprawie kształcenia popadamy ze skrajności w skrajność. Kiedyś nawoływaliśmy – kształćmy przedsiębiorców. Ale teraz mamy niedobór pracowników, nie przedsiębiorców. Ludzi brakuje w wielu dziedzinach i nawet bardziej należy się zastanowić, skąd sprowadzić pracowników do Polski, niż nad szkoleniem uczniów szkół zawodowych. Trzeba tworzyć rozwiązania ułatwiające procedury zatrudniania cudzoziemców, gdyż bariery są bardzo wyczuwalne.
Wsparcie eksportu ze strony rządu jest dostrzegalne, dobrym rozwiązaniem są trade office, o których już była mowa, ale brakuje działań, które przekonywałyby małe przedsiębiorstwa, by w ogóle rozważyły eksport. Na pewno państwo może się włączyć w sterowanie innowacyjnością. Mówię tu na przykład o zamówieniach publicznych. Państwo również powinno wspierać zwłaszcza małych i średnich przedsiębiorców w dostosowaniu ich działalności do coraz większych wymogów w dziedzinie cyfryzacji, jakie stawia i stawiać będzie przed nami Unia.