Na przykład przedstawiać osobę w sklepie, która patrzy z tęsknotą na napój, liczy drobniaki i w myślach planuje drugi etat, by pozwolić sobie na zakup ulubionej butelki. Czy to jeszcze fikcja? Oby!
Aktualny projekt podniesienia stawek tzw. opłaty cukrowej („tak zwanej”, bo to zwykły podatek) budzi głębokie zaniepokojenie, ponieważ jest niezwykle radykalny. Polska posiada już jedną z bardziej złożonych konstrukcji tego podatku w Europie, a planowane podwyżki uczynią polski system jednym z najbardziej restrykcyjnych. Nie wchodząc w szczegóły warto odnotować, że oprócz podniesienia podatku cukrowego, projekt przewiduje również znaczące zmiany w przypadku napojów energetycznych. W tym wypadku opłata za zawartość kofeiny lub tauryny wzrośnie radykalnie, bo aż dziesięciokrotnie.
W mojej opinii proponowana podwyżka może pogłębić negatywne zjawiska gospodarcze i uderzyć przede wszystkim w rodzimych przedsiębiorców oraz rolnictwo.
Cukrowe podziemie
Paradoksalnie są i pozytywne strony tej całej sytuacji. Wydaje się, że domowy kompot wróci do łask, a domowe lemoniady staną się symbolem klasy średniej. Nadto niektórzy koneserzy napojów gazowanych zapewne już knują, jak tu ominąć ów podatek albo czy uda się samodzielnie wyprodukować energetyka z wody, cukru i resztek kawy? A może niczym jogurt z płatkami owsianymi w osobnym pudełeczku, na sklepowe półki trafią napoje z cukrem w saszetce do samodzielnego dodania? Oczami wyobraźni już widzę tajne „cukrowe speluny”, gdzie spod lady sprzedawać będą np. litrową oranżadę po znośnej dla portfela cenie.
Ale jakoś mimo wszystko nie jest do śmiechu, a człowiek podskórnie czuje, że sprawa zasługuje na więcej powagi.
Przymusowa opieka państwa
Rząd tłumaczy projektowane rozwiązania elementem troski o zdrowie Polaków i jako sposób na ograniczenie spożycia cukru. Idea jest słuszna. Jednakże jak zaznaczono w uzasadnieniu projektu zmiany te „powinny umożliwić bardziej skuteczną realizację celu, jaki przyświecał wprowadzeniu opłaty”. Użyte słowo „powinny” wydaje się wskazywać, że tenże cel nie jest taki pewny do osiągnięcia. Ale przyznacie Państwo, że teza mówiąca, że wyższa opłata od małego wycinka produktów z cukrem ma redukować ryzyko chorób cywilizacyjnych, jest delikatnie mówiąc naciągana. Tym bardziej, że tak naprawdę pod płaszczykiem prozdrowotnych intencji kryje się nic innego, jej czysto fiskalny aspekt. Nie da się bowiem odeprzeć wrażenia, że przy tym, nazwijmy go prozdrowotnym, zabiegu polegającym na znaczącym wzroście cen napojów słodzonych, chodzi wyłącznie o większy wpływ dochodów do budżetu. Mając na uwadze założenia projektu, opłata cukrowa jest niczym innym jak podatkiem uderzającym mocniej w gospodarstwa domowe o niższych dochodach, które przeznaczają wyższy odsetek wydatków na żywność i napoje. A zatem wzrost cen może być szczególnie dotkliwy dla Polaków, w porównaniu z mieszkańcami innych krajów Europy, gdyż siła nabywcza w Polsce jest niższa niż średnia w UE.
Zadałem sobie więc pytanie: czy nie można poszukać innych rozwiązań niż de facto fiskalne, aby osiągnąć cel prozdrowotny wprowadzenia tej opłaty, jak np. promować tzw. napoje „zero cukru”. Szukać innych rozwiązań niż przerzucanie na konsumentów kosztów zapełnienia dziury budżetowej. Aż prosi się zawołać, czy konsument może jeszcze sam wybierać? Przeczytać etykietę i zdecydować, czy chce nabyć ten lub tamten produkt? Czy może, a tym bardziej czy powinien kupić i wypić ten lub tamten napój? Przecież rzetelna i jasna informacja o produkcie jest gwarantem realizacji praw konsumenta do informacji, bezpieczeństwa czy też ochrony jego interesów ekonomicznych.
Ponad 20 lat doświadczenia pracy w ochronie praw konsumentów pozwoliło mi stwierdzić, że konsumenci są zdolni - dając im stosowny zasób informacji - dokonać świadomego aktu zakupu. Że powinni oni wziąć udział w debacie opartej na transparentnych i rzetelnych informacjach i potrafić zrozumieć oraz dowiedzieć się czy np. dotychczasowe stosowanie tego podatku przyniosło efekt, tzn. czy został on przeznaczona wyłącznie na profilaktykę i leczenie chorób związanych z otyłością czy cukrzycą? Jaki był skutek tych działań? Jakie cele i założenia zrealizowano? Czy jej dotychczasowe wpływy do budżetu były takie jak zakładano i czy też mają tendencję spadkową czy wzrostową? A zatem, co wydaje się istotne, czy także cel fiskalny został zrealizowany?
Tu przychodzi nam z pomocą uzasadnienie projektu. Otóż minister finansów wskazuje w nim, że: „Obowiązująca wysokość opłaty została przyjęta w 2021 r. i znacząco odbiega od aktualnych cen napojów. Tym samym, jest niewystarczająca, aby wpłynąć na zachowania konsumentów oraz realizować cele zdrowotne przyjęte przy wprowadzaniu opłaty. Według danych dotyczących sprzedaży napojów, w pierwszym roku obowiązywania opłaty nastąpił spadek sprzedaży napojów gazowanych o 19 proc., jednakże w kolejnych latach wielkość sprzedaży tych napojów powróciła do poziomu sprzed wprowadzenia opłaty.”.
Zatem mamy jasno napisane - opłata ta „jest niewystarczająca, aby wpłynąć na zachowania konsumentów oraz realizować cele zdrowotne przyjęte przy wprowadzaniu opłaty”. To jak ją zwiększymy, to już będzie? Skąd taka pewność? A może wręcz przeciwnie, znowu okaże się niewystarczająca i co wtedy? Ponownie zostanie zwiększona?
Tylko sadów szkoda
Doświadczamy swego rodzaju paradoksu, w którym troska państwa o nasze zdrowie kończy się pogorszeniem naszej sytuacji finansowej, co może w konsekwencji prowadzić także do pogorszenia się naszego zdrowia. Na tym całym działaniu ucierpieć może nie tylko konsument, ale także cała polska branża napojowa, która jest w dużej mierze oparta na krajowym kapitale. Przecież w najczarniejszym scenariuszu wzrost obciążeń podatkowych może doprowadzić nawet do spadku popytu na napoje owocowe, a w konsekwencji także do zmniejszenia zapotrzebowania na krajowe owoce i warzywa. To bezpośrednie uderzenie w polskich sadowników i przetwórców, którzy już dziś zmagają się z ograniczonym eksportem na rynki wschodnie. W tej sytuacji dodatkowa presja fiskalna może być dla wielu z nich barierą nie do udźwignięcia.
Oczywiście, już słyszę zdania typu „przecież oni tego nie płacą, to my płacimy - konsumenci”. Fakt, płacimy my, ale w przyszłości możemy nie mieć już od kogo w Polsce kupować jabłek czy innych owoców. Problem może pogłębić planowana liberalizacja handlu w ramach umowy Mercosur, która otworzy europejski rynek na produkty rolno-spożywcze z Ameryki Południowej. Polskie napoje i koncentraty owocowe będą zapewne musiały konkurować z tańszymi produktami z Ameryki Południowej, wytwarzanymi przy niższych kosztach i, co gorsze, być może i niższych standardach środowiskowych.
Jest tyle ważnych kwestii do rozpatrzenia, a ustawodawca sprowadza je w zasadzie do dwóch zdań o lakonicznym brzemieniu: „Należy liczyć się ze zwiększeniem obciążeń, w tym dla mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw. Przewiduje się zwiększenie obciążeń w zakresie opłaty od środków spożywczych z uwagi na wzrost wysokości opłaty od napojów słodzonych.”.
Niemniej jednak jedno się samo nasuwa. Na pewno potrzebna jest rzetelna debata nad realną polityką prozdrowotną, opartą na edukacji żywieniowej i wspieraniu działań profilaktycznych, zamiast dalszego fiskalizowania wybranych segmentów rynku i wprowadzania ich w pośpiechu, oraz wyłączne przeznaczenie środków uzyskanych w ten sposób na rozwiązywanie problemów, w związku z których zaistnieniem zostały one wprowadzone.
Pozostanie turystyka
Debaty ma jednak nie być, bo podwyżki potrzebujemy na już. Rozbawiło mnie uzasadnienie bardzo krótkiego vacatio legis. Otóż jak czytamy w uzasadnieniu do projektu: „Projekt ustawy przewiduje skrócone vacatio legis z uwagi na konieczność niezwłocznego przeciwdziałania narastającym zjawiskom społecznym związanym z dynamicznym wzrostem otyłości wśród dzieci, młodzieży oraz dorosłych obywateli. Zjawisko to niesie za sobą poważne konsekwencje zdrowotne i społeczne, a także generuje rosnące obciążenia dla systemu ochrony zdrowia.” Ale już kolejne zdanie obnaża prawdziwe intencje projektodawcy: „Ponadto, w związku ze zwiększającymi się potrzebami w zakresie finansowania bezpieczeństwa i obronności państwa, konieczne jest zapewnienie stabilności finansów publicznych.” Zatem czy to, aby o zdrowie Polaków chodzi?
Dziwna to sytuacja. Z jednej strony konieczność walki z otyłością i poprawa nawyków żywieniowych Polaków. I słusznie, trzeba ten problem traktować poważnie oraz szukać jego rozwiązań. Z drugiej strony koszty tej walki ponieść mogą nie tylko konsumenci, ale i polscy plantatorzy oraz producenci, którzy ostatecznie mogą zaprzestać produkcji wobec tańszej „konkurencji” zagranicznej. Zatem co nam pozostanie? Widmo zakupów w krajach sąsiednich? Bo, aby kupić swój ulubiony napój, w niższej cenie, wystarczy będzie pojechać np. na wycieczkę do Czech albo Niemiec, gdzie zakupimy go bez patrzenia na zawartość portfela i wtedy dopiero krzykniemy: „A co! Piję, bo mnie stać!”
*Autor jest prezesem Stowarzyszenia Rzeczników Konsumentów, pełnił funkcję Miejskiego Rzecznika Konsumentów w Tarnowie.