Planowany zakaz handlu w niedziele ma zagwarantować odpoczynek zatrudnionym. Paradoksalnie tylko uwidocznił to, że coraz więcej osób będzie w ten dzień pracować.
/>
Kwiaciarnie i zakłady pogrzebowe, porty oraz szpitale, kioski i stacje paliw, piekarnie oraz sklepy z upominkami – to tylko przykładowe placówki, które będą wyłączone z projektowanego zakazu handlu w niedziele. Teoretycznie miał on objąć jak największą grupę obiektów, aby żaden przedsiębiorca z branży nie poczuł się gorzej potraktowany i możliwie jak najszersza grupa pracowników miała zyskać prawo do niedzielnego odpoczynku, najstarszego pracowniczego przywileju. I jedynego gwarantowanego zarówno przez prawo pracy, jak i boskie.
Początkowo wydawało się, że cel może być osiągnięty. Dyskusja nad projektem ustawy skupiła się na kwestiach światopoglądowych – obrońcy pracowników podkreślali, że kasjerka lub sprzedawca też mają prawo do uczestniczenia w obrzędach religijnych i spędzenia niedzieli z rodziną, a pracodawcy powoływali się na swobodę działalności gospodarczej.
Ale od początku było jasne, że nie da się na niedziele zamknąć wszystkich obiektów handlowych. Już w pierwszej wersji obywatelskiego projektu w tej sprawie znalazły się wyjątki – stacje paliw, bo przecież Polak w niedzielę jeździ samochodem, kwiaciarnie i sklepy z pamiątkami lub upominkami – bo obchodzi w tym dniu imieniny lub udaje się na groby bliskich, apteki – bo choruje w dzień święty tak samo jak w pozostałe, piekarnie i cukiernie – bo właśnie w niedzielę najchętniej pójdzie z rodziną na kawę lub coś słodkiego. W miarę upływu czasu i postępów prac legislacyjnych lista zaczęła pęcznieć. Dziś zawiera już ponad 30 pozycji. Okazało się, że otwarte muszą być też porty, bo statki pływają również w niedziele i jeśli Gdańsk lub Gdynia ich nie przyjmie, to następnym razem popłyną do Hamburga. Z podobnych względów problematyczne okazało się ograniczanie handlu internetowego – klient, jeśli bardzo będzie chciał, to kupi w niedziele interesujący go towar przez zagraniczny portal.
Pracodawcy szybko wyczuli okazję i przedstawiciele kolejnych typów placówek walczą dziś o to, by znaleźć się na liście wyjątków. Stacje paliw poszły za ciosem i chcą, aby każdy tego typu obiekt mógł być otwarty w niedzielę (a nie tylko te z mniejszą powierzchnią handlową; największy dystrybutor paliw na rynku wystosował nawet pismo w tej sprawie do rządu, podkreślając, że w przeciwnym razie większość stacji będzie w niedziele nieczynna). W kolejce są też m.in. centra handlowe, które twierdzą, że powinny być wyłączone z zakazu, bo one prowadzą nie tylko działalność handlową, ale też usługową i rozrywkową. A przecież handel to tylko jeden z rodzajów aktywności lub usług, które są możliwe i dostępne w niedziele – w ten dzień funkcjonują też m.in. restauracje, kina, muzea, szpitale, uczelnie wyższe, niektóre firmy, nawet urzędy. Jednocześnie to tylko praca oficjalnie wykazywana – nieformalnie w ten dzień często pracuje jeszcze więcej osób, w tym np. wolni strzelcy, właściciele firm, zatrudnieni w korporacjach, którzy często zabierają prace na weekend do domu. Dodatkowo zmienia się też forma odpoczynku – coraz więcej osób chce go spędzać aktywnie, a to oznacza, że ktoś musi im taką możliwość stworzyć i udostępnić swoje usługi.
Świat nigdy nie stawał w niedzielę, a jedynie spowalniał. Okazuje się, że w dobie globalnej konkurencji, nowoczesnych technologii i coraz częstszej pracy zdalnej to spowolnienie jest coraz mniej dostrzegalne.
Pracuj, kto może
Z danych Eurofound (European Foundation for the Improvement of Living and Working Conditions) wynika, że w każdą niedzielę miesiąca pracuje obecnie ok. 6 proc. Polaków, 10 proc. – w co najmniej trzy niedziele w miesiącu, 20 proc. – w co najmniej dwie niedziele, a 29 proc. – raz w miesiącu. Pod tym względem mieścimy się w środku unijnej stawki. Rekordzistami są Szwedzi – co najmniej jedną niedzielę miesięcznie przepracowuje blisko połowa mieszkańców tego kraju (47 proc.; 30 proc. wykonuje obowiązki w co najmniej trzy takie dni). Tylko nieznacznie ustępują im Duńczycy (45 proc.), Estończycy i Finowie (po 42 proc.) i Brytyjczycy (39 proc.). Średnio co najmniej jedną niedzielę miesięcznie przepracowuje 30 proc. obywateli UE. Jakie są źródła tej znaczącej aktywności?
W przypadku Polski częściowej odpowiedzi na to pytanie można szukać w przepisach. Teoretycznie zakaz wykonywania pracy w niedziele ma solidne podstawy. Kodeks pracy wprost przewiduje, że są one dniami wolnymi, a wykonywanie obowiązków jest wówczas możliwe tylko na zasadzie wyjątków. W tym kontekście nie można zapominać o dwóch kwestiach. Po pierwsze, w Polsce ok. 1,3 mln osób jest zatrudnionych wyłącznie na podstawie umów cywilnoprawnych (a nie o pracę), a kolejne 1,1 mln to samozatrudnieni. Ich kodeks pracy nie dotyczy, więc mogą oni w świetle prawa wykonywać swoje usługi również w niedziele. I zapewne niejednokrotnie nawet chcą, jeśli wiąże się z tym dodatkowy, wyższy niż zazwyczaj zarobek. Po drugie, sama lista wyłączeń przewidziana dla pracowników jest bardzo szeroka (w kodeksie pracy jest ich 18). Dopuszczalna jest praca w niedziele np. w razie konieczności prowadzenia akcji ratowniczej w celu ochrony życia lub zdrowia ludzkiego albo usunięcia awarii, przy pilnowaniu mienia i osób, w rolnictwie i hodowli, transporcie i komunikacji, w placówkach ochrony zdrowia. Konieczność świadczenia tego typu obowiązków jest jak najbardziej zrozumiała – każdy przyszły lekarz, pielęgniarka, kierowca, pilot, strażak, policjant musi liczyć się z tym, że będzie wykonywał swoje obowiązki także wtedy. Przepisy dopuszczają też jednak pracę w niedziele z powodów ekonomicznych lub wynikających z organizacji pracy. Wystarczającym uzasadnieniem może być np. to, że firma wprowadziła pracę w trybie zmianowym lub produkcja odbywa się w ruchu ciągłym.
Najistotniejsze znaczenie ma jednak inny wyjątek. Zgodnie z kodeksem pracy w niedziele dopuszczalna jest praca przy wykonywaniu usług koniecznych ze względu na ich użyteczność społeczną i codzienne potrzeby ludności. Dzięki temu w ostatni dzień tygodnia otwarte mogą być sklepy, hotele, kina czy restauracje. To oczywiście logiczne rozwiązanie, bo nikt nie wyobraża sobie, żeby takie obiekty były w niedziele nieczynne. Ale jednocześnie wywołuje ono także inny skutek – przez to w ostatnich latach w znaczący sposób ograniczono prawo do wolnej niedzieli wielu grup zawodowych. Najlepszym przykładem jest praca w handlu. Jeszcze trzy dekady temu większość pracowników tej branży nie musiała świadczyć pracy w ostatni dzień weekendu, bo zdecydowana większość placówek handlowych była wówczas zamknięta. Dziś większość z 1,1 mln zatrudnionych w handlu musi liczyć się z niedzielną pracą. Podobnie jest np. z nauczycielami akademickimi. Kodeks pracy przewiduje, że ze względu na społeczną użyteczność praca w oświacie jest w niedziele dozwolona. W czasie boomu edukacyjnego i znaczącego wzrostu zainteresowania studiami zaocznymi uczelnie zrobiły z tego wyjątku użytek. W praktyce więc każdy pracodawca, który jest w stanie udowodnić, że jego działalność zaspokaja codzienne potrzeby społeczeństwa, może żądać od podwładnych pracy w niedziele.
Dodatkowo nie można zapominać też o zmianie struktury zatrudnienia w Polsce. W 1989 r. w sektorach rolnictwa, przemysłu i usług pracował porównywalny odsetek Polaków (odpowiednio 27,7 proc., 29 proc. i 29,8 proc.). Przez ostatnie 27 lat proporcje te zmieniły się w istotny sposób – najwięcej osób (9,5 mln; 58 proc.) jest dziś zatrudnionych w usługach (31,4 proc. w przemyśle, a 10,2 proc. – w rolnictwie). W ciągu ćwierćwiecza w tym sektorze przybyło prawie 4,5 mln pracowników. Ma to istotne znaczenie dla tradycyjnego świętowania w niedziele. Pracę w przemyśle lub rolnictwie można łatwiej ograniczyć w taki dzień – to raczej kwestia podjęcia decyzji (np. o niewykonywaniu pewnych zajęć w gospodarstwie lub zaprzestaniu produkcji). W przypadku usług sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo jedną z ich cech charakterystycznych jest dostępność dla klienta. Niektóre z nich (np. te dotyczące działalności kulturalnej lub rozrywkowej) powinny być wręcz dostępne w weekend. Zmienia się jednocześnie pojęcie „potrzeb społecznych”, które powinny być zaspokajane w końcówce tygodnia.
– Generalnie każdy chciałby, aby niedziela była wolna dla niego, a jednocześnie była dniem pracy dla pozostałych, tak aby nie utracić możliwości korzystania z niemalże wszystkich usług. Nie chodzi tu tylko o handel, lecz także rozrywkę, rekreację, transport, kulturę, edukację, gastronomię. Gdyby zapytać Polaków, czy kurier powinien dostarczać towary także w niedziele, to znaczna część odpowiedziałaby twierdząco – tłumaczy prof. Janusz Czapiński z Instytutu Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, współautor Diagnozy Społecznej.
Ta hipokryzja przekłada się też na system prawny. – Wprowadzenie ograniczeń w handlu jest uzasadniane tym, że robienie zakupów nie jest niezbędne w niedziele, a np. kasjerka pracująca w sklepie ma prawo do spędzenia tego dnia z rodziną. Jednocześnie odmawia się takiego uprawnienia np. kasjerce w kinie, bo przyjęło się, że kina mogą być otwarte. A przecież również ona może chcieć spędzać niedziele w gronie rodziny lub uczestniczyć wówczas w życiu religijnym – zauważa Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy strukturalnych OPZZ.
Prace nad projektowanymi ograniczeniami w sprzedaży uwidoczniły tę pokrętną logikę. Sami wnioskodawcy projektu dotyczącego niedzielnego handlu wskazują, że np. studenci, którzy obecnie dorabiają w weekendy, pracując w sklepach, po wprowadzeniu zakazu nie stracą źródeł zarobku. Będą mogli przecież przenieść się np. do branży gastronomicznej. Pośrednio przyznają więc, że niedziela nie musi być wolna dla wszystkich.
Świat się skurczył
Do upowszechnienia pracy w weekendy w istotny sposób przyczyniły się też rozwój technologiczny i globalizacja. Te czynniki znacząco zmieniły charakter samej pracy – coraz więcej osób może świadczyć swoje obowiązki zawodowe w każdym czasie, jeśli mają dostęp do nowoczesnych środków komunikacji. Świat staje się coraz mniejszy i częściej niż dotychczas pracownicy przekonują się, że niedziela jest dniem wolnym, ale nie wszędzie. Dla przykładu w większości krajów arabskich nie pracuje się w piątki i soboty, w Izraelu tradycyjnym dniem wolnym od pracy jest sobota (choć i tak z danych statystycznych wynika, że pracuje wówczas jeden na pięciu mieszkańców tego kraju, a czynna jest 1/3 wszystkich placówek handlowych i usługowych).
– Nie można też zapominać o różnicy czasu. Kiedy niedziela w USA trwa w najlepsze, w Polsce powoli się kończy, a w Japonii jest już poniedziałek – wskazuje prof. Czapiński. Myli się ten, kto sądzi, że tego typu czynniki wpływają co najwyżej na plan zajęć maklerów z londyńskiego City lub potentatów z branży paliwowej. Trzy lata temu weszła u nas w życie nowelizacja kodeksu pracy, która umożliwia pracę w niedziele lub obowiązujące w Polsce święta, jeśli polega ona na świadczeniu usług za pośrednictwem środków komunikacji elektronicznej, a niedziela lub obowiązujące w Polsce święto nie jest dniem wolnym w kraju odbiorcy usługi. Czyli np. Polak zatrudniony w krakowskim call center, którego obowiązkiem jest telefoniczna obsługa klientów z Kataru, musi świadczyć swoje obowiązki także w ostatni dzień weekendu. Wbrew pozorom takich osób nie jest mało – Polska to europejski lider w szeroko rozumianych usługach dla biznesu (w sektorze tym zatrudnionych jest ok. 200 tys. osób).
Wpływ przemian technologicznych na czas pracy jest jeszcze bardziej widoczny w krajach zamożniejszych (z bardziej nowoczesnymi rynkami pracy). Z danych Eurostatu wynika, że w ostatnim ćwierćwieczu we wszystkich zachodnioeuropejskich krajach (z wyjątkiem Danii i Portugalii) zwiększyła się liczba osób, które zazwyczaj pracują w niedzielę (np. we Francji z 8,7 proc. do 14,6 proc., w Niemczech z 10,3 proc. do 14,2 proc., w Wielkiej Brytanii z 12 proc. do 18,6 proc.). W Holandii, Irlandii i Grecji już co piąta osoba zazwyczaj wykonuje swoje obowiązki zawodowe nie tylko od poniedziałku do soboty. To skutek m.in. wzrostu konsumpcji, który wymusza dostępność usług niemalże 24 godziny na dobę, oraz zmiany modelu pracy. Coraz więcej osób może świadczyć swoje obowiązki z domu za pośrednictwem elektronicznych środków komunikacji. Nie chodzi w tym przypadku wyłącznie o telepracowników, ale też o osoby, które zabierają pracę do domu na weekend (bo np. nie są w stanie zrealizować wszystkich zadań w tygodniu lub muszą nagle wykonać pilny projekt). Nowoczesne technologie coraz częściej zacierają więc różnicę między czasem pracy i czasem wolnym, a to nie sprzyja wyraźnemu odróżnieniu niedzieli od innych dni tygodnia.
– Wraz z rozwojem pracy zdalnej trzeba się liczyć z tego typu zjawiskami. Nie da się skutecznie zakazać wykonywania obowiązków w niedziele, jeśli dany pracownik sam decyduje o swoim czasie pracy i może go zaplanować zgodnie z własnymi preferencjami – tłumaczy prof. Jerzy Wratny, kierownik Zakładu Prawa Pracy i Zabezpieczenia Społecznego Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
A dzisiaj się rozstaniemy
Czy ze wszystkich wymienionych powyżej powodów powoli zbliża się koniec typowej wolnej niedzieli? Czy obowiązujący od 1,7 tys. lat obyczaj, po raz pierwszy usankcjonowany w 321 r. n.e. przez cesarza Konstantyna, odchodzi w niepamięć? – Na pewno wolna niedziela zmienia swój charakter. Ale nie powinniśmy z niej rezygnować, czyli doprowadzić do pełnej liberalizacji przepisów. Znacząca większość zatrudnionych wciąż wykonuje swoje obowiązki w trybie umożliwiającym skorzystanie z dnia wolnego od pracy. I jest przywiązana do tego uprawnienia. Jeśli w związku ze zmianami na rynku pracy i nowymi sposobami wykonywania obowiązków zajdzie potrzeba nowelizacji przepisów gwarantujących odpoczynek, to należy odpowiednio rozszerzać lub ograniczać zakaz pracy w niedzielę, w zależności od społecznych potrzeb – uważa prof. Jerzy Wratny.
Niektóre państwa już teraz starają się przeciwdziałać skutkom zmian w modelu wykonywania pracy i lepiej chronić czas wolny pracowników. Francja wprowadziła prawo do wyłączenia, czyli nieodbierania informacji (e-maili, telefonów) z firmy po godzinach pracy (oczywiście w ograniczonym zakresie). Możliwe, że to walka z wiatrakami, ale nawet jeśli takie próby okażą się fiaskiem, to przynajmniej zwrócą uwagę na to, że w dobie smartfonów potrzebne są nowe sposoby na zagwarantowanie pracującym czasu wolnego.
– Jednocześnie trzeba pamiętać o tym, że niektórzy chcą pracować w niedziele. Receptą na te problemy może być dobrowolność pracy w ten dzień, przy zachowaniu dwóch warunków – takie wykonywanie obowiązków powinno być znacząco lepiej wynagradzane, a sama możliwość ich świadczenia uregulowana w układach zbiorowych. W ten sposób nie trzeba byłoby toczyć batalii w Sejmie o zagwarantowanie niedzielnego odpoczynku kolejnym grupom zawodowym – wskazuje Norbert Kusiak.
W tej kwestii nie można też zapominać o polskiej specyfice. – Jesteśmy najbardziej religijnym i przywiązanym do tradycji społeczeństwem w UE. Kraje zachodnioeuropejskie są bardziej zlaicyzowane, więc także przyzwolenie społeczne na pracę w niedziele jest większe. Dodatkowo Polacy nie uważają, że praca w jakiś szczególny sposób uszlachetnia lub uszczęśliwia. Jeśli nawet większość nie uważa jej za piekło, to co najwyżej traktuje ją jako czyściec – wskazuje prof. Czapiński. Jego zdaniem nie należy też ulegać perspektywie wielkich miast. – W mniejszych społecznościach zakaz niedzielnej pracy wciąż jest powszechnie przestrzegany. W sobotę wieś aż furczy od natłoku załatwianych spraw, zakupów, prac, które trzeba załatwić przed dniem wolnym. A w niedzielę panuje cisza, nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby uruchomić traktor – dodaje.
W praktyce zatem walka o wolną niedzielę to tylko jedna z wielu odsłon wojny pomiędzy wielowiekową tradycją a galopującym postępem. Tylko teoretycznie to dwa żywioły nie do pogodzenia. W praktyce każdy pracownik, przedsiębiorca, rodzic, uczeń wypracowuje swój kompromis w sprawie niedzielnej aktywności. Najlepszym tego przykładem jest ten artykuł. W większości powstał w niedzielny wieczór, po obiedzie u rodziców.