Luzowanie ilościowe i ujemne stopy procentowe nie rozruszały japońskiej gospodarki. Dlatego władze w Tokio chcą sięgnąć po jeszcze bardziej nietypowe rozwiązania.
W przyszłym tygodniu premier Japonii Shinzo Abe zaprezentuje szczegóły nowego pakietu stymulacyjnego o wartości od 20 do 30 bln jenów (od 750 mld do 1,13 bln zł). Zapowiedź kolejnych działań pobudzających gospodarkę pojawiła się na fali zwycięstwa Partii Liberalno-Demokratycznej w lipcowych wyborach do Izby Radców (japońskiego senatu). Ugrupowanie premiera ma teraz większość pozwalającą na zmianę konstytucji.
Część nowego pakietu ma być realizowana po przegłosowaniu odpowiedniej poprawki do budżetu, ale większość wydatków miałaby zostać zrealizowana w 2017 r. i później. Pieniądze zostałyby przeznaczone na reformę rynku pracy, ale również na inwestycje infrastrukturalne ze szczególnym uwzględnieniem branży turystycznej. W ramach pakietu japońskie koleje mają otrzymać fundusze na budowę linii magnetycznej łączącej Tokio z Nagoją. Japoński rząd rozważa również stworzenie specjalnego dodatku w wysokości 10 tys. jenów (375 zł) dla najsłabiej uposażonych.
Z Kraju Kwitnącej Wiśni dochodzą jednak sygnały, że rząd rozważa sięgnięcie po bardziej rewolucyjne metody pobudzenia gospodarki. Chodzi mianowicie o „zrzut pieniędzy z helikoptera” (z ang. helicopter money), czyli skup obligacji rządowych przez bank centralny w celu ich późniejszego umorzenia. Innymi słowy, Bank Japonii dawałby ministrowi finansów do ręki pieniądze, których ten nie musiałby zwracać. Helicopter money to zarazem coś innego niż luzowanie ilościowe, bo w przypadku tego drugiego obligacje trafiają po pewnym czasie na rynek.
Ta metoda budzi oczywiście obawy o reakcję rynków i hiperinflację, w związku z czym „Wall Street Journal” doniósł o rozważanym w Tokio wariancie pośrednim, w którym bank centralny skupowałby obligacje o 50-letniej zapadalności, której termin można byłoby przesuwać. Chociaż Bank Japonii zaprzecza, że takie środki są rozważane, niedawna wizyta w Japonii Bena Bernankego, byłego szefa systemu banków centralnych USA, ożywiła spekulację nad możliwością zastosowania przez Tokio tej najmniej ortodoksyjnej metody. Bernanke w trakcie swojej kadencji w Fedzie zyskał ksywkę Helicopter Ben, ponieważ publicznie opowiadał się za stosowaniem tego instrumentu.
Możliwe jest także, że Japończycy zdecydują się zastosować obydwa rozwiązania w tandemie, łącząc politykę fiskalną z monetarną. W ten sposób pakiet stymulacyjny zostałby sfinansowany z 50-letnich obligacji. Władze w Tokio muszą jednak zacząć myśleć o efektach ubocznych swojej nieortodoksyjnej polityki. W lutym Bank Japonii zdecydował się wprowadzić ujemne stopy procentowe. To pociągnęło za sobą dwie rzeczy. Po pierwsze, banki chcące przechować swoje pieniądze w banku centralnym muszą teraz za tę przyjemność płacić. Po drugie, wpłynęło to na rentowność obligacji emitowanych przez japoński rząd.
Odbiło się to oczywiście na kondycji sektorów, które tradycyjnie skupują obligacje rządowe, czyli bankowego i ubezpieczeniowego. Zyski trzech największych japońskich banków – Mitsubishi UFJ Financial Group, Sumitomo Mitsui Financial Group oraz Mizuho Financial Group – spadły w drugim kwartale o 30 proc. w stosunku rok do roku. Jeszcze większy problem może to rodzić dla sektora ubezpieczeniowego. Japońskie firmy z tej branży dokonują większości wypłat w jenach, w związku z czym przez lata preferowały inwestowanie w wieloletnie instrumenty denominowane w walucie miejscowej, co pozwala im się zabezpieczyć przed ryzykiem kursowym. Tradycyjnie oznaczało to zakup obligacji emitowanych przez japoński rząd.

Na razie zagrożenie jest niewielkie, ale firmy już teraz starają się zmniejszyć udział obligacji rządowych w swoich portfelach. Dlatego japońscy ubezpieczeniowcy ruszyli na zagraniczne zakupy, więcej wydając na akwizycje w ubiegłym roku niż przez wcześniejsze 15 lat. Zresztą jest to fenomen wykraczający poza branżę ubezpieczeniową. Krytycy polityki premiera wskazują jednak, że skoro dotychczas nie przyniosła ona efektu, to może za słabo skoncentrował się na trzeciej strzale, czyli reformach. W Japonii wszyscy pamiętają bowiem bezsensowne projekty infrastrukturalne, jakie miały rozruszać gospodarkę w latach 80. i 90.