Mówisz „Uber”, myślisz „protesty taksówkarzy”. Słusznie, ale nie do końca. „Uberyzacja” to znacznie szersze zjawisko, które już od dawna rozlewa się na inne branże. Wkrótce zainfekuje także twoją. Czy należy się tego obawiać?
Warszawa. Noc z piątku na sobotę – 18 na 19 marca. „Nieznani sprawcy” oblewają cuchnącym czarnym roztworem samochody należące do kierowców korzystających z mobilnej taksówkarskiej aplikacji Uber, która w automatyczny sposób kojarzy kierowców z klientami. Wkrótce potem wandale na Facebooku chwalą się (anonimowo oczywiście) swoimi wyczynami.
Wiele wskazuje na to, że za „akcją” stoją niezadowoleni z sukcesów konkurenta kierowcy należący do tradycyjnych korporacji taksówkarskich. Powód? Dzięki Uberowi usługi taksówkarskie świadczyć może każdy chętny. W rezultacie zdaniem korporacyjnych taksówkarzy uberkierowcy to typy spod ciemnej gwiazdy, prymitywni dorobkiewicze, podatkowi oszuści i nieodpowiedzialni wariaci igrający ze zdrowiem i życiem pasażerów. Słowem, ludzie całkowicie niewarci zaufania. Przekaz taksówkarzy brzmi mniej więcej tak: „A bo to wiesz, kto cię będzie wiózł? Ten cały Uber wymaga regulacji, kontroli, a najlepiej, jakby go zakazać. Po co w ogóle komu tyle taksówek? To dzika konkurencja, przez którą uczciwi ludzie stracą pracę”.
Konflikty między nowym, kruszącym układy rynkowe graczem a starymi wyjadaczami to nihil novi. Powtarzają się od zarania kapitalizmu i opisuje się je po schumpeterowsku jako proces „twórczej destrukcji”. Sytuacja na rynku taksówkarskim nie byłaby więc niczym szczególnym, gdyby nie to, że w tym przypadku twórcza destrukcja dotyczy więcej niż jednej branży i ma charakter zjawiska, które w rewolucyjny sposób zmienia nasze życie. Z braku lepszego terminu określa się je często mianem uberyzacji. A Polska uberyzuje się w bardzo szybkim tempie.
Klikasz i masz
Uberyzacja nie ma jeszcze jednolitej i powszechnie przyjętej definicji, często kojarzy się ją jednak z ekonomią współdzielenia (z ang. sharing economy). Ta sfera gospodarki opiera się na społecznościach budowanych za pomocą nowych technologii internetowych. Mobilne cyfrowe platformy pozwalają ludziom łączyć się w grupy i wyświadczać sobie przysługi analogiczne do tych, które już istnieją na rynku i świadczone są przez zwykłe firmy. Usługi te są z reguły tańsze (czasami darmowe), dostępne od ręki, a często także lepsze jakościowo. Stąd ich atrakcyjność i rosnąca popularność, a także potencjał do zdominowania całej gospodarki.
Takie ujęcie ekonomii współdzielenia nie trafia jednak w istotę uberyzacji. Oznacza ona bowiem coś znacznie bardziej doniosłego: demokratyzację dostępu do kapitału.
– Dzięki innowacjom pokroju Ubera dobra konsumpcyjne zamieniane są w dobra kapitałowe. To, czego zazwyczaj używamy do celów prywatnych, nagle daje nam szansę na dodatkowy, czasami całkiem poważny zarobek. Nawet jeśli nie ujmują tego statystyki oficjalne, zwiększa to ogół kapitału produkcyjnego danej gospodarki i czyni z ludzi przedsiębiorców – tłumaczy fachowo prof. Donald Boudreaux, ekonomista i szef amerykańskiego instytutu badawczego Mercatus Center.
Uberyzacja to już od dawna znacznie więcej niż taksówki. Także w polskim kontekście.
O ile Uber (dostępny m.in. w Warszawie, Krakowie czy Trójmieście) zrewolucjonizował przewozy w miastach, o tyle np. BlaBlaCar, aplikacja, w której zarejestrowało się już dwa miliony użytkowników, rewolucjonizuje przewozy między miastami. To scyfryzowany autostop, pozwalający oszczędzać, a nawet zarabiać. Jedziesz z Warszawy do Zakopanego? BlaBla znajdzie dla ciebie pasażerów. Czy poprosisz ich o zrzutkę na paliwo, naliczysz im opłatę z marżą albo zadowolisz się miłym towarzystwem – twoja sprawa. Masz pełną wolność.
Mieszkanie także możesz zuberyzować. Dzięki portalom takim jak Couchsurfing.com możesz kogoś przenocować u siebie albo samemu przenocować u kogoś, oszczędzając na hotelu. Nastawiony na bardziej komercyjny użytek Airbnb pozwala z kolei naliczać za wynajem opłaty. Masz domek letniskowy – czemu ma stać pusty? Nawiasem mówiąc, ten rodzaj wynajmu uratował polskie Euro 2012 przed niedoborami bazy noclegowej.
Uberyzuje się także rynek muzyczny (przykład to serwisy streamingowe typu Spotify), od dawna zuberyzowany jest już rynek matrymonialny (portale dopasowujące do siebie partnerów czy aplikacje randkowe takie jak Tinder), a nawet rynek finansowy (nisko oprocentowane pożyczki społecznościowe czy pozwalający zaistnieć nawet najbardziej karkołomnym pomysłom crowdfunding, w Polsce realizowany m.in. przez portal PolakPotrafi.pl).
Ale potencjał uberyzacji jest znacznie większy. – Wyobraźmy sobie uberyzację księgowości, rynku usług prawnych, rynku medycznego czy rynku edukacji. Wyobraźmy sobie zuberyzowany handel używanymi samochodami czy pożywieniem. To wszystko możliwe – zachęca do eksperymentu myślowego w artykule „Uber rewolucjonizuje zdrowy rozsądek” dwoje Brazylijczyków, politolog i ekonomista Adriano Gianturco oraz specjalistka od finansów publicznych Luciana Lopes.
Można spokojnie założyć, że od stycznia (wtedy opublikowano ów artykuł) część tych wizji zaczęto już gdzieś wdrażać. Osobiście wyobrażam sobie nawet uberyzację dziennikarstwa, która uczyniłaby życie freelancerów znacznie prostszym, kojarząc ich z wydawcami mającymi zapotrzebowanie na konkretne teksty. Ktoś potrzebuje felietonu do najbliższego wydania gazety? Ktoś artykułu śledczego na konkretny temat albo konsumenckiego raportu? Proszę bardzo. Klikasz i masz. Pojawienie się czegoś takiego to tylko kwestia czasu. Zwłaszcza że tego typu serwisy funkcjonują już na nie mniej wymagającym rynku usług programistycznych...
Globalna uberyzacja postępuje bardzo szybko – poszczególne jej odnogi rosną w dwucyfrowym tempie. Szacuje się, że do 2025 r. wartość sharing economy z obecnych 15 mld skoczy do ponad 330 mld dol. Polska nie jest może w awangardzie tych zmian, ale jako element globalnej gospodarki coraz mocniej je wchłania. Według badania „(Współ)dziel i rządź!” opublikowanego niedawno przez PwC 40 proc. Polaków zna zuberyzowane rynki, a 26 proc. korzysta z nich.
– Trudno oszacować wymiernie wartość polskiej gospodarki współdzielenia. Zagraniczni gracze nie dzielą się chętnie danymi finansowymi, a polscy są jeszcze w fazie startupowej. Gospodarka współdzielenia w Polsce mimo wielu barier, takich jak brak wielu naprawdę dużych skupisk ludzkich albo ograniczenia w dostępie do kapitału dla firm chcących ją rozwijać, postępuje szybko. Dla Ubera Polska jest na przykład trzecim (po Francji i Anglii) najważniejszym rynkiem w Europie, a w ofercie Airbnb znajduje się ok. 10 proc. całej bazy hotelowej Polski – zauważa Bartosz Kwiatkowski, ekspert z PwC.
Z chłopa król
Uberyzacja ma swoje koszty – to konieczność zmiany strukturalnej w coraz to nowych branżach. Ale takie koszty ponosiła także branża producentów świec, gdy wynaleziono żarówkę. Uberyzacja, podobnie jak elektryfikacja, jest czymś w rozrachunku netto korzystnym.
Powinna cieszyć szczególnie... socjaldemokratów. Mimo że jest emanacją kapitalizmu, posiada ona miłą im cechę: likwiduje społeczne nierówności. Jak? Ułatwiając awans w drabinie dochodów.
Wynika to z tego, o czym mówił prof. Boudreaux. W wyniku uberyzacji nawet ci, którym wydaje się, że nie mają nic, nagle zyskują narzędzia pozwalające im na zarobek – nie w tym sensie, że ktoś daje im darmo coś, czego nie mieli, ale w tym, że to, co już mają, dzięki nowym technologiom zamienia się w potencjalne źródło dochodu. Straciłeś pracę, szukasz nowej, ale nie znajdujesz? Wspomniane Uber czy Airbnb zamienią twoje auto albo wolny pokój w mieszkaniu w koło ratunkowe. A skoro masz taki kapitał, jesteś już prosumentem: produkujesz i konsumujesz jednocześnie. Stajesz się poniekąd samowystarczalny w tym sensie, że nie potrzebujesz już szefa, który łaskawie będzie ustalał twoją pensję. Sam będziesz w stanie podźwignąć się z indywidualnej biedy. Z kolei biedę w globalnej skali według wielu ekspertów pomoże wykorzenić zuberyzowany druk: druk 3D – innowacja, która kapitał pozwala tworzyć nawet z tego, co dotąd wydawało się wcale nieużyteczne. Marcin Jakubowski, fizyk po University of Wisconsin i Princeton oraz jeden z liderów ruchu rozwijającego druk 3D, tworzy technologię pozwalającą na wydrukowanie – na bazie ogólnodostępnych surowców, np. złomu – 50 niezbędnych do istnienia nowoczesnego życia maszyn. Jakubowski uważa, że odnowa cywilizacji przyjdzie wraz z zaistnieniem suwerennych i samowystarczalnych społeczności, co druk 3D ma umożliwić. W amerykańskim stanie Missouri stworzył eksperymentalną farmę, na której testuje swoje drukowane urządzenia. Udało mu się już przygotować drukowane prototypy buldożera, spulchniacza gleby czy małego traktora. Upowszechnienie druku 3D to tylko kwestia czasu, zwłaszcza że najtańsze i najprostsze drukarki tego typu można kupić już nawet za 100 dol.
Projekt Jakubowskiego opisuje z zachwytem amerykański politolog Jeremy Rifkin w książce „Społeczeństwo zerowych kosztów krańcowych”. Rifkin przewiduje, że dzięki takim wynalazkom jak druk 3D w końcu zaniknie podział na pracę i kapitał. Jego zdaniem jesteśmy obecnie świadkami przejścia od kapitalizmu do ekonomii współpracy, która unieważnia wiele z dotychczasowych założeń ekonomicznych. Na przykład takich, że gospodarka rozwija się dzięki dążeniu do zysku i własności prywatnej. Zamiast tego zapanować mają instynkty altruistyczne.
Przyznać jednak trzeba, że pochodząca od Rifkina interpretacja uberyzacji idzie w dość dyskusyjnym kierunku. Rifkin zdaje się nie dostrzegać tego, że uberyzacja gospodarki jest równoznaczna raczej z udoskonaleniem kapitalizmu niż z jego zniesieniem. Dla cytowanych już prof. Gianturco i Lopes całkowicie zdecentralizowana platforma wymiany usług między jednostkami, której powstanie zapowiada Rifkin, już istnieje i jest nią właśnie wolny rynek.
Inni eksperci zwracają także uwagę, że uberyzacja to nie tyle kolejny etap rozwoju kapitalizmu, ile zatoczenie koła. Wracamy do gospodarki, która polega na bezpośredniej wymianie towarów, usług i umiejętności, do nowej udoskonalonej formy barteru, w której dzięki nowym technologiom możliwe jest doskonałe niemal parowanie potrzeb prosumentów. Echa takiej interpretacji nowych trendów w gospodarce możemy znaleźć też we wspomnianym raporcie PwC. Zwraca się tam także uwagę na inną bardzo istotną cechę uberyzacji: to, że znacząco obniżą się ceny usług, możliwe jest dzięki eliminacji z rynku pośredników.
Ruch oporu
Eliminacja pośredników to jednak nie tylko źródło mocy ubergospodarki, lecz także główny powód, dla którego ma ona aż tylu wrogów. W ich szeregach poza taksówkarzami znajdą się przedstawiciele każdej zaatakowanej branży. W pierwszym odruchu – zamiast dostosowywać się do zmian będą się przed zmianami bronić. Antyuberowe protesty taksówkarzy mają miejsce w każdym zuberyzowanym kraju. W Hiszpanii oprócz taksówkarzy protestują już hotelarze (przeciw serwisowi Airbnb) i tylko kwestią czasu jest, kiedy w Polsce pojawią się pierwsze głosy niezadowolonych w tej branży. Możliwe, że zaczną protestować także restauratorzy, właściciele komisów samochodowych, przewoźnicy autokarowi, agencje pośrednictwa w obrocie nieruchomości itd. itp. – Walka z innowacjami gospodarki współdzielenia to współczesna forma XIX-wiecznego luddyzmu, czyli ruchu niszczenia maszyn. Protest przeciw czemuś, co niszczy nasz dotychczasowy styl życia, to pierwszy i poniekąd naturalny odruch. Najgłośniej protestują ci, którzy z rynkowego status quo czerpią największe profity: duże monopolistyczne firmy, uprzywilejowane prawnie korporacje zawodowe czy różnorakie stowarzyszenia. Najczęstszym argumentem przeciw jest to, że nowe podmioty omijają prawo, podczas gdy prawda jest taka, że po prostu prawo stanowione w ogóle nie bierze pod uwagę możliwości ich istnienia i nie nadąża za tempem zmian gospodarczych – zauważa Bartosz Kwiatkowski z PwC. Ekonomiści przekonują, że nawet jeśli lobbyści poszczególnych branż zaczną wymuszać na ustawodawcach zakazy i wyśrubowane regulacje dla nowej gospodarki, nie zablokuje to jej rozwoju w długiej perspektywie.
Istnieje jednak instytucja, która może realnie spowolnić, ograniczyć, a nawet zabić uberyzację. Bo niekontrolowana uberyzacja nie tylko przekształci ją, ale w najbardziej śmiałych scenariuszach może ją nawet znieść. Tą instytucją jest państwo – największy monopolista i narzucający się nam przymusem pośrednik.
Friedman miał rację?
Od zarania państwo stawiało skuteczny odpór ruchom anarchizującym, bo te nie miały do zaoferowania nic więcej prócz ideologii. Zwykli ludzie byli bardziej skłonni zaufać politykom chcącym poszerzać kompetencje państwa niż obrzydliwie bogatym kapitalistom albo krzykliwym socjalistom czy anarchistom. Trudno było kogokolwiek przekonać, że w świecie bez państwa możliwy jest porządek. Anarchia została więc utożsamiona z chaosem, niebezpieczeństwem i wojną wszystkich ze wszystkimi. Co jednak, gdy każdy z nas będzie mógł uważać się za kapitalistę?
Do niezwykłych efektów uberyzacji należy to, że sama wytwarza w ten sposób swoich zwolenników i apologetów. Ludzie, którzy dawniej widzieliby w państwie ostoję i bronili go rękami i nogami, zaczynają kochać anarchicznie pojęty wolny rynek. – Wsłuchajmy się w dyskusje o gospodarce współdzielenia i w te bystre argumenty, które w jej obronie wysuwają laicy. Prawo podaży i popytu, tak często niezrozumiane na papierze, Uber i inne tego typu wynalazki czynią oczywistym poprzez swój system dynamicznej wyceny. Dzięki niemu uczestniczymy bezpośrednio i namacalnie w samoregulacyjnym mechanizmie rynkowym – zauważają Gianturco i Lopes. I faktycznie – wystarczy prześledzić facebookowe dyskusje o walce z Uberem, by przyznać im rację. Brazylijczycy proponują nawet, żeby liberalne nawoływanie do pejoratywnie nacechowanej deregulacji zastąpić nawoływaniem do pozytywnie postrzeganej uberyzacji.
David, syn Miltona Friedmana, przekonywał mnie kiedyś w rozmowie, że początków anarchokapitalistycznego systemu należy upatrywać w narzędziach opartych na sieci WWW, mobilności i społecznościach. Było to pięć lat temu, gdy Uber był jeszcze start-upem, a pojęcie uberyzacji nie istniało.
– Codziennie coraz większa część naszego prawdziwego, podkreślam prawdziwego, życia odbywa się w internecie. Internetowe miejsca gromadzą ludzi, którzy chcą w nich przebywać, nie są do tego zmuszani i czerpią z tego radość, a porządek, prawo wyłaniają się same. Sądzę, że to pierwszy krok w kierunku prawdziwej anarchii. Nie mamy światowego rządu, który gwarantowałby przestrzeganie międzynarodowych kontraktów, a jednak są one przestrzegane. Jeśli ktoś tego nie robi i nie pomaga zwykły arbitraż, inni przestają robić z nim interesy, w efekcie ten niepodporządkowany bankrutuje. W anarchii, w której środowiskiem ludzkiego działania byłby czysty wolny rynek, ten mechanizm działałby ze zdwojoną siłą – mówił mi wówczas David Friedman. Słuchając tych wywodów, kręciłem z powątpiewaniem głową. Tymczasem jego wizje mogą wcale nie być aż tak odrealnione i odległe, jak sądziłem.