Kobiety najczęściej szukają potwierdzenia, że można upaść i można się podnieść. Sama zaliczyłam wiele upadków, więc mam o czym mówić – opowiada Olga Kozierowska, mówczyni motywacyjna i twórczyni organizacji wspierającej przedsiębiorczość kobiet.
#RigamontiRazy2 / Dziennik Gazeta Prawna
#RigamontiRazy2
Zaraz cisza wyborcza.
Dlatego o polityce nie będzie, bo zaraz mnie pani wciągnie w dyskusje o parytetach. Jak kobieta, to przecież musi być o parytetach, a ja ani nie jestem za parytetami, ani przeciw. Ja jestem za tym, że kobieta jak ma kompetencje, to powinna zajmować wysokie stanowisko.
A nie zajmuje?
Nie zawsze.
Czyli będzie o tym, że kobiety mają gorzej?
Nie jestem zero-jedynkowa w ocenach. Jednak jeśli spojrzymy na biznes albo naukę, to kobiety mają gorzej. W zarządach spółek giełdowych jest tylko 6 proc. kobiet.
Może nie chcą?
Chcą. Mężczyznom trudno się przyzwyczaić do sukcesów kobiet. Jednak uważam, że kobiety w Polsce mają i tak o wiele więcej szans i możliwości niż np. w Niemczech.
W Niemczech? Przecież niemiecka kanclerz rządzi światem.
Ale u nas ten szklany sufit jest pęknięty, a tam nie ma żadnej rysy. Tam kobietom jest trudniej. Pracowałam w wielkiej korporacji, byłam dyrektorem marketingu na Europę Środkową i Wschodnią, miałam pod sobą 14 krajów i w Niemczech budziłam co najmniej zaciekawienie, bo tam w tej korporacji nie było w zarządzie ani na stanowiskach dyrektorskich żadnej kobiety. Byłam ewenementem. I jeszcze kiedy rozmawiałam przez telefon z panami na równorzędnych stanowiskach albo wymieniałam z nimi e-maile, byłam traktowana jak partner, ale wystarczyło, że się pojawiłam w centrali, od razu dochodziły do mnie niewybredne komentarze.
Bo?
Bo dla nich kobieta dyrektor to kochanka prezesa. Jeżeli babka jest młoda, zadbana, to przecież wiadomo, że merytorycznie kariery nie zrobiła... Zresztą nie tylko panowie taką etykietę przypinają kobietom na wysokich stanowiskach. Panie są niestety też niegorsze w etykietowaniu. Kobiety krzyczą o równym traktowaniu, o parytetach, o szklanym suficie, a często same są dla innych kobiet straszne... Byłam dziś na konferencji i kiedy występował mężczyzna, to kobiety, które za mną siedziały, nie oceniały go, nie mówiły, że pantoflarz albo macho, ale kiedy na mównicę wychodziła kobieta, zaraz było słychać: a ta, to taka matka Polka, co się oderwała od pieluch i chce karierę robić... Albo że taka pomocna, ciepła, jak do dzieci mówi. No, do jasnej cholery, po co to? Ale jak taka pomocna matka Polka raz w robocie asertywnie powie nie, to kim jest według innych kobiet? Suką, za przeproszeniem. Albo ile razy słyszałam od kobiet taką oto historyjkę: wiesz, byłam na spotkaniu, facet supermerytoryczny, ale ta baba to taka jędza, że hej. Kiedy dopytywałam, dlaczego jędza, to się okazywało, że konkretna, merytoryczna, przygotowana, twarda w negocjacjach, a więc jędza, nieprawdaż? To jest dowód na to, że niby jesteśmy demokratyczni, równouprawnieni, ale w głowach, mentalnie nie akceptujemy do końca, że kobieta może być twarda, mieć wielki biznesowy sukces. Kobiety z mojego pokolenia, czyli 35 plus, nie są nauczone współpracy zespołowej, solidarności i trudno się dziwić, tak byłyśmy wychowywane, porównywane do innych... Może to pani zna: „Nie jedz, bo będziesz gruba i nie znajdziesz męża”; „Dostałaś 4+, a były jakieś piątki?”.
Do mnie nikt tak nie mówił.
A do mnie zdarzało się. To jest brzemię, które w nas siedzi, potem się porównujemy, rywalizujemy bez sensu. Widziałam w korporacji wiele reakcji kobiet na kobiety i mężczyzn na kobiety. I czasem to masakra.
Mobbing?
Mobbing też. Do tego może dochodzić molestowanie seksualne. Kiedy mężczyźnie nie udaje się osiągnąć seksualnego celu, zaczyna stosować przemoc emocjonalną. Nazywa się to gaslighting. To przemoc emocjonalna stosowana głównie wobec kobiet w pracy przez mężczyzn. Poniżanie, obniżanie poczucia własnej wartości, wpędzanie w poczucie winy. W efekcie człowiek zaczyna coraz gorzej się czuć sam ze sobą, ma coraz więcej kompleksów, a coraz mniej szacunku do samego siebie. Ma to miejsce i w relacjach przełożony – podwładna, i mąż – żona. Sprawa Kamila Durczoka dała odwagę wielu kobietom, zaczęły głośno mówić o tym, jak są traktowane w pracy, składać skargi na swoich zwierzchników. Wcześniej siedziały cicho. Mam za sobą jedno straszne doświadczenie korporacyjne. Na jednym ze spotkań w centrali kolega dyrektor zachowywał się wobec mnie co najmniej dwuznacznie. Kiedy dałam jasno do zrozumienia, że nie życzę sobie takich zachowań, tylko się rozjuszył. Skończyło się to źle. Następnego dnia opowiedziałam przełożonym o tym, co się stało. W ramach przeprosin dostałam kubek i paczkę kawy.
A molestant?
Został zwolniony. Potem mówili na mnie „żelazna Olga”. Wiem jednak, że trzeba odwagi, ale też przełamania poczucia wstydu, żeby w takich sytuacjach działać. Koniec końców i ja odeszłam z korporacji, ale dopiero po kilku latach. Znamienne, że wielkie firmy zarządzane są głównie przez mężczyzn, a małe, mikroprzedsiębiorstwa i firmy rodzinne prowadzą kobiety. I nie jest to żaden sukces na obcasach, żadne kobiece getto. Przecież jak facet odnosi sukces, to nie mówimy, że to sukces w mokasynach.
To po co ta nazwa Sukces Pisany Szminką dla organizacji wspierającej działalność kobiet?
Bo taka mi się spodobała. Pamiętam, że jak siedem lat temu zaczynałam szukać partnerów i sponsorów, przekonując ich, że kobieta to decydent przyszłości, wielu się naśmiewało... Teraz Sukces Pisany Szminką ma swoje uznanie. Weźmy konkurs Bizneswoman Roku. Coraz więcej kobiet zgłasza się do tego konkursu, wypełnia bardzo trudną aplikację i próbuje. Wie pani, jak duży problem mają niektóre kobiety, by nazwać swoje sukcesy, wymienić je, zauważyć? Pędzą i ciągle myślą, że powinny więcej... Po zeszłorocznym konkursie różne panie mówiły mi, że już wypełnienie aplikacji w konkursie sporo im dało, bo pierwszy raz wypisały wszystkie swoje osiągnięcia. Myślę, że za kilka lat taki konkurs może nie być w ogóle potrzebny, bo kobiety zaczną zdobywać główne nagrody w konkursach, w których na razie są niezauważone. I nie ukrywam, że to może być również moja mała zasługa. Pamiętam, jak w 2004 r. pojawiły się badania Boston Consulting Group, że w najbliższych 10 latach coraz więcej kobiet będzie decydentkami. W Ameryce przyjęto to ze spokojem, w Polsce nikt w to nie wierzył.
Ewa Kopacz i Beata Szydło to dowód na to?
Również. I Barbara Nowacka też. Trzem siłom politycznym w Polsce przewodzą kobiety. To jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. Zmienia się to wszędzie. W wielkich korporacjach też poszukuje się kobiet na wysokie stanowiska, bo z badań wynika, że największe efekty przynosi organizacjom korzystanie z potencjału obu płci.
A pani nienawidzi korporacji.
Nie! Gdybym wróciła do korporacji, to byłabym o wiele szczęśliwszym korpoczłowiekiem niż wtedy, kiedy tam pracowałam, bo odpuściłam, bo nie biorę do siebie, oddzielam ludzi od problemu.
I teraz mówi pani: kobiety, rzucajcie korporacje, tak jak ja rzuciłam, i zabierajcie się za swoją robotę. Już to gdzieś słyszałam.
Nie. Mówię kobietom: zabierajcie się za robotę. Przez cały rok jeździłam po Polsce. W kinach dawałam półtoragodzinny „Powershow” i mówiłam kobietom, choć nie tylko, bo zdarzali się i mężczyźni, co robić, żeby znaleźć swoje miejsce w życiu. O zmianach, o tym, jak sobie radzić z porażką, z lękiem. Trzy i pół tysiąca kobiet słuchało. Opowiadałam im też o sobie.
Łatwo pani mówić, wygląda pani jak modelka, włosy zrobione, makijaż, studia w Polsce, w Holandii, kariera.
Tak samo mówią niektóre panie. Łatwo oceniać, bo na zewnątrz nie widać, z czym ktoś musiał się zmierzyć. Ale jak mówię im prawdę o swoim życiu, zmieniają zdanie. W końcu jestem ekspertką od podnoszenia się po upadku. I tylko dzięki tej wiedzy nie opowiadam kobietom banialuk, że życie to bajka, że wystarczy w siebie uwierzyć. Takie teksty tylko doprowadzają do szału. Nie przeżywszy niczego, jakim prawem mogłabym powiedzieć: podnieś się, dasz radę. Mówię im, że nigdy bym nie wróciła do żadnego okresu ze swojego życia. Szczęśliwa jestem od niedawna. Mówię im, że kiedyś dla mnie szklanka była do połowy pusta.
Błagam.
No, co? Była. Perfekcjoniści robią kariery w korporacjach. Perfekcjoniści chcą mieć idealne małżeństwo i w związku z tym latami potrafią siebie oszukiwać, wmawiać sobie, że jest wspaniale, że kochasz, że druga strona nie oszukuje, nie manipuluje. W 2007 r. urodziłam syna i po powrocie z urlopu macierzyńskiego awansowałam – zamiast pięciu krajów do zarządzania miałam pod sobą 14. I zaczęłam być kontrolerem, a nie kreatorem. Duchota zawodowa. Na jednej imprezie poznałam mężczyznę, który powiedział, że nie mogę rozwijać się tylko zawodowo, muszę coś jeszcze ze sobą zrobić. On był joginem, medytował. Korporantka i jogin. Jak zaczął coś ględzić o duchowości, o tym, żeby być lepszym człowiekiem dla siebie i dla innych, pomyślałam: wariat i tyle, zwiewam. A potem zaczęłam się zajmować tym, żeby być lepszym człowiekiem dla siebie i dla innych. To pewnie też banalne, co?
Nie chciałam tak powiedzieć.
Pamiętam ten moment, kiedy poczułam, że mogę robić to, na co mam ochotę, i zaczęłam pracować od rana do nocy, i w ogóle nie czułam zmęczenia. Pamiętam ten moment, kiedy się wyzwoliłam z niezdrowego związku. Ktoś mi powiedział, że będę pracować, mówiąc do ludzi, że to będzie moje zajęcie. Wtedy byłam korporantką, myślałam: co ty gadasz, człowieku? A teraz mówię do nich. Kobiety najczęściej szukają potwierdzenia, że można upaść i można się podnieść. Sama zaliczyłam wiele upadków, więc mam o czym mówić. Mówię, że po nastu latach w korpo, siedmiu latach pracy na swoim wiem, że wszystko jest w głowie, że jak się człowiek skupi na czymś, to to dostanie, że wymyślam, skupiam się i działam. Skutecznie współpracuję z własną głową.
Teraz to już motywacyjna nowomowa, jak amerykański guru biznesu pani plecie.
I bardzo dobrze. I nie plotę, tylko tak jest. Do amerykańskich guru to mam akurat dystans. Wolę sama do siebie gadać na głos niż słuchać amerykańskich mówców motywacyjnych. Teraz w listopadzie będzie finał tych opowieści. Dołączą do mnie Szymon Majewski, Miłosz Brzeziński i Kasia Miller i razem będziemy mówić, jak nam się żyje. I mam, co mam. Rozkręciłam Sukces Pisany Szminką, organizację promującą kobiety, pomagającą im rozwijać się biznesowo i nie tylko. I wiem, że moja wartość rośnie.
Ile pani jest teraz warta?
To pytanie do ekspertów od wyceny wizerunku. (śmiech)
Czy zarabia pani na kobietach?
Działamy na rzecz kobiet, a to zupełnie co innego.

#RigamontiRazy2