Młodzi doktoranci, panowie Temkin i Piotrowski, mają rację co do stanu polskich uczelni i polskiej nauki. Dysponują one znaczne mniejszymi, w porównaniu z Niemcami czy Francją, pieniędzmi, ale nie muszą też o nie specjalnie zabiegać. Nie konkurują, w przeciwieństwie do wyższych szkół prywatnych, o pieniądze między sobą, zadowalają się grantami, środkami otrzymywanymi od państwa. To nie zachęca do pogłębionego wysiłku na rzecz podnoszenia poziomu nauki i wykształcenia studentów.
Doktoranci Temkin i Piotrowski wyciągają jednak nieadekwatne do problemu wnioski, ponieważ chcą dalej wzmocnić udział państwa w utrzymywaniu polskiej nauki, co prowadzi do głębszego letargu. Przerabialiśmy to w PRL. Rozmówcy redaktora Rafała Wosia krzewią niestety postawę roszczeniową. Gdyby była ona skuteczna, to z pewnością nie powstałoby w USA tyle firm „profesorskich”, w kraju, w którym Pentagon za środki publiczne wynalazł internet i przekazał go po wielu latach w użytkowanie społeczeństwu.
Wbrew poglądom wspomnianych doktorantów polski biznes generalnie nie jest zainteresowany współpracą z nieruchawymi krajowymi uczelniami czy kupowaniem od polskich naukowców ich dorobku naukowego, nawet tego „wdrożeniowego”, który może szybciej i taniej kupić (i kupuje) za granicą. Nieliczne wyjątki obopólnie korzystnej współpracy przedsiębiorstwa z uczelnią tylko potwierdzają tę regułę (można je znaleźć w Polskim Forum Akademicko-Gospodarczym, którego od samego początku, od ponad 20 lat, jestem członkiem). Pomosty między polską nauką i polskim biznesem nie zostały przerzucone, także mimo moich wysiłków. Jeśli tak się nie stanie, to słusznie krytykowany przez przedstawicieli Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej drenaż polskich mózgów będzie postępować.
Pomysł zaangażowania w ratowanie polskiej nauki związków zawodowych, organizacji pozarządowych, znając polskie realia, niewiele da. Autorzy zresztą nie precyzują ich roli i podejrzewam, że albo jej nie znają, albo ich postulat ma charakter życzeniowy. Przełożenia bezpośredniego czy pośredniego na modyfikację krytykowanego przez panów Temkina i Piotrowskiego stanu polskiej nauki to mieć nie będzie.
Wreszcie moje nazwisko. Panowie doktoranci mówią „Historia nieszczęsnego doktoratu Marka Goliszewskiego na Uniwersytecie Warszawskim jest przejawem takiej właśnie patologii. Ten przypadek pokazał, jak bardzo niebezpieczne może być jednostronne uzależnienie nauki od kapitału zewnętrznego”. Jeżeli wiedza i recepty proponowane przez panów Temkina i Piotrowskiego są adekwatne do tego, co wiedzą o historii mojego doktoratu na UW, to bardzo czarno widzę przyszłość polskiej nauki. Póki co to Wydział Zarządzania zarobił 17 tys. zł za przewód doktorski. Bardziej mnie jednak zdumiewa pytanie red. Wosia: „Może sprawa Goliszewskiego to jednostkowy wybryk, a nie błąd systemowy”. Z pewnością wybryk części kadry Wydziału Zarządzania. Ale niemający nic wspólnego z ideą współpracy biznes – nauka. Do Rady Biznesu przy Wydziale zostałem zaproszony, by pomóc organizować dla studentów praktyki w przedsiębiorstwach, szukać pracy dla absolwentów, weryfikować programy nauczania, zwiększając tym samym ich szanse na rozwój i sukces zawodowy w Polsce, a nie poza krajem.