Black hawk odlatuje
„Nie zamierzamy złożyć oferty, dopóki warunki przetargowe nie zostaną zmienione”, pisze w liście do prezydenta Bronisława Komorowskiego i wicepremiera Tomasza Siemoniaka Mick Maurer, prezes Sikorsky Aircraft Corporation, producenta helikopterów Black Hawk. W dalszej części listu Maurer twierdzi, że warunki przetargowe są tak skonstruowane, że może je spełnić tylko jeden z trzech będących na placu boju oferentów. Oprócz Sikorsky’ego w przetargu startują jeszcze Francuzi z Airbus Helicopters oraz należące do włoskiego koncernu AgustaWestland PZL Świdnik.
– To Ministerstwo Obrony Narodowej określa, czego potrzebują siły zbrojne, a nie oferenci wskazują, co mają do sprzedania. Ostateczne wymagania dotyczące śmigłowca wielozadaniowego były znane od maja, a SAC dysponuje śmigłowcami, które je spełniają – stwierdza płk Jacek Sońta, rzecznik MON. – Liczymy więc, że złoży ofertę, a przesłany list jest jedynie elementem taktyki negocjacyjnej.
I dodaje, że resort nie odpowie na żądanie i nie odwoła postępowania oraz nie zmieni jego warunków na niekorzyść Polski, bo nie ulega naciskom potencjalnych wykonawców.
Jeśli faktycznie Sikorsky Aircraft wycofa się z przetargu, to w grze zostaną Francuzi z helikopterem EC725 Caracal i Włosi (PZL Świdnik) z AW149. Problem w tym, że ten drugi śmigłowiec jest tak nowy, że... nie używa go jeszcze żadna armia na świecie. W branży zbrojeniowej od dłuższego czasu mówi się o tym, że szansa na wybranie oferty ze Świdnika jest niewielka. Wycofanie się jednego z dwóch najpoważniejszych oferentów oznacza, że zadanie MON będzie znacznie utrudnione – jego pozycja negocjacyjna będzie słabsza.
Gorsza pozycja negocjacyjna Polski i zatrzymanie rozwoju PZL w Mielcu – to możliwe skutki decyzji o wycofaniu się Amerykanów
Przedłużony termin składania ofert na śmigłowce wielozadaniowe mija 28 listopada. Pierwotne plany Ministerstwa Obrony Narodowej przewidywały, że w III kw. zostanie podpisana umowa z wykonawcą, tak więc opóźnienie najnowszych planów sięga już co najmniej pół roku (od złożenia ofert do podpisania umowy minie co najmniej kilka miesięcy). Dotychczas w grze było trzech globalnych graczy zbrojeniowych: PZL Świdnik, które należą do koncernu AgustaWestland kontrolowanego przez włoskiego potentata Finmeccanica, PZL Mielec będące częścią amerykańskiego Sikorsky Aircraft Corporation oraz Airbus Helicopters (duży udział Francji). Choć Airbus w Polsce nie ma fabryki, to nieoficjalnie mówi się, że w ofercie będzie bazował na mocnej kooperacji z fabrykami w Łodzi. W poniedziałek ogłoszono, że niezależnie od wyników przetargu w tym mieście powstanie centrum konstrukcyjne AH, w którym pracę ma znaleźć 100 inżynierów.
Trudno się dziwić, że wielcy zbrojeniowego świata zaglądają na polskie podwórko – tylko na 70 śmigłowców wielozadaniowych chcemy do 2022 r. wydać 11,5 mld zł. A w kolejnych latach rozpisany zostanie także przetarg na śmigłowce bojowe – to dodatkowe miliardy złotych, które będą mogli zarobić wielcy gracze. Cały program modernizacji polskiej armii zapisany w rządowej uchwale ma kosztować ponad 90 mld zł.
Fakt, że nagle z wyścigu o polskie śmigła chce się wycofać dostawca black hawków, ma poważne konsekwencje. Na pewno nie poprawi to sytuacji Polskich Zakładów Lotniczych w Mielcu, gdzie zatrudnionych jest 2,2 tys. osób. Choć oprócz produkcji związanej z black hawkami, w 2012 r. otwarto w Mielcu nowoczesne Centrum Badań i Prób Statków Powietrznych i rozwijana jest tam technologia zgrzewania tarciowego, która ma być wykorzystywana przez wszystkie firmy skupione wokół Sikorsky’ego, to w nieoficjalnych rozmowach Amerykanie przyznają, że trudno przypuszczać, by przegranie walki o ten kontrakt miało pozytywny wpływ na rozwój ich zakładu w Polsce. Ich roczna sprzedaż warta jest ok. 1 mld zł, z czego 60 proc. idzie na eksport. Zamknięcie jest mało prawdopodobne, ale może zostać ograniczone zatrudnienie. – Tym bardziej że nowa linia produkcyjna tego typu helikopterów będzie wkrótce uruchamiana w Turcji. Ma to związek z przetargiem, w którym Ankara postawiła właśnie na black hawki. Warunkiem kupna produktów amerykańskich był duży udział przemysłu tureckiego w ich powstawaniu – wyjaśnia Mariusz Cielma, redaktor naczelny portalu DziennikZbrojny.pl.
Inna kwestią jest to, że zakupy zbrojeniowe w Polsce są owiane dużą tajemnicą – wszelkie wymagania, warunki przetargowe, nawet te najbardziej podstawowe, są niejawne. Z jednej strony utrudnia to jakąkolwiek kontrolę społeczną nad wydawaniem olbrzymich pieniędzy, z drugiej daje pole do tworzenia teorii spiskowych.
– Wiadomo, że w kontraktach zbrojeniowych rządzi polityka na najwyższych szczeblach. Jedna z teorii mówi, że tort zamówień jest już podzielony od dłuższego czasu. Amerykanie zbudują nam tarczę przeciwrakietową, Francuzi dostarczą śmigłowce, a Niemcy łodzie podwodne. Fakt, że Sikorsky wycofuje się z walki o helikoptery, może to potwierdzać – mówi nam osoba związana z branżą zbrojeniową.
– Negocjacje na takim poziomie wymagają bardzo twardej postawy. Mam nadzieję, że urzędnicy w resorcie obrony nie dadzą sobie dmuchać w kaszę i nie dopuszczą do tego, że przetarg zostanie zerwany. Bo też jest możliwe, że na to grają Amerykanie. Trzeba pamiętać, że to my chcemy wydać pieniądze i możemy wymagać konkretnych produktów, a nie ustępować przed żądaniami potencjalnych dostawców – stwierdza Jacek Łęski, konsultant ds. PR pracujący kiedyś dla koncernów zbrojeniowych.
Jeśli MON nie zmieni warunków przetargowych, to zgodnie z listem wysłanym przez prezesa Sikorsky Aircraft Corporation Amerykanie zrezygnują z udziału w przetargu. Oprócz tego, że Polska będzie miała gorszą pozycję negocjacyjną, paradoksalnie może to przyspieszyć ostateczny wybór maszyny. Urzędnicy i wojskowi w Ministerstwie Obrony Narodowej mają ograniczone moce przerobowe. Jeśli będą musieli ocenić nie trzy, a jedynie dwie oferty, to będą potrzebować na to mniej czasu i dostawcę polskich śmigłowców poznamy w I kw. 2015 r.
Być może prawdziwe problemy rządu zaczną się dopiero wtedy, bo przegrani w przetargu będą się odwoływać od decyzji MON (postępowaniu bacznie przygląda się Komisja Europejska), a środkiem nacisku będą demonstracje związkowców, którzy już zapowiedzieli, że są zaniepokojeni całym postępowaniem przetargowym i nie dopuszczają myśli, że zamówienie może otrzymać producent, który dotychczas nie miał swojej fabryki w Polsce.
Wycofywanie się i szantaże to elementy gry negocjacyjnej
Im więcej oferentów, tym lepiej, bo można skuteczniej negocjować – wtedy Ministerstwo Obrony Narodowej ma większy wybór. Tego typu praktyki jak fakt, że jeden z oferentów grozi niezłożeniem oferty, są spotykane również w innych postępowaniach zbrojeniowych na świecie. Podobnie rozgrywa się to np. w USA. Tam był „przetarg stulecia” na samoloty tankujące, gdzie biły się wielkie koncerny Boeing i Airbus. Ten drugi startował wspólnie z jedną z amerykańskich firm zbrojeniowych. Przetarg był kilka razy powtarzany i na którymś kolejnym etapie amerykański partner Airbusa wskazywał, że specyfikacja przetargowa premiuje Boeinga i że jeśli ona nie zostanie zmieniona, to firma się wycofa. Finał był taki, że wygrał i tak Boeing, ale zszedł nieco z ceny. Takie zagranie to element gry negocjacyjnej. Ale też wydaje się, że jest to argument ostatniej szansy, bo jeśli MON nie zareaguje, to Amerykanie nie będą mieli innych środków, by wpłynąć na ich decyzje. Zastanawia mnie, że oni to robią tak późno, bo przecież kolejny termin składania ofert mija za miesiąc.
Trudno ocenić, czy to jeszcze wydłuży przetarg. Ale trzeba pamiętać, że postępowanie śmigłowcowe to już prawdziwa saga, która rozpoczęła się 10 lat temu. Jeśli to by miało się znów przesunąć, to jesteśmy w nieciekawej sytuacji, bo nasz sprzęt jest coraz starszy. Armia potrzebuje nowych helikopterów.
Sugestie, że przetarg jest ustawiony, to łobuzerstwo
Amerykanie od początku próbują nas zmusić do zmiany wymagań operacyjnych zamawianych śmigłowców. Być może ich nie spełniają – nie wiem tego i nie chcę oceniać. Ale trzeba pamiętać o tym, że to Sztab Generalny formułuje wymagania operacyjne i pion modernizacji technicznej w MON nie może ich zmieniać. Jakakolwiek zmiana wymagań operacyjnych ustanowionych przez SG jest przestępstwem.
Dlaczego my mamy zmniejszać wymagania, jeśli inne armie tego nie robią? Wymagania są przygotowane na bazie doświadczeń z działań w Iraku, Afganistanie i Czadzie, dokładnie wiemy, czego chcemy.
Poza tym sugerowanie, że tylko jeden z oferentów może spełnić kryteria przetargowe, jest sugerowaniem, że przetarg jest ustawiony. A to jest łobuzerstwo. Jeżeli ktoś tak twierdzi, to znaczy, że chce to rozegrać politycznie.
Jeśli Sikorsky nie zgłosi oferty na black hawki, to konsekwencje polityczne będą poważne. Bo rząd amerykański będzie mówić, że idą nam na rękę np. w sprawie szpicy NATO, współpracy wojskowej itd., a my nie chcemy współpracować z ich firmami. Ale trzeba też pamiętać, że oni nigdy nie chcą przekazywać najnowszych technologii. Nawet sojusznikom.