Ileż emocji i nieoficjalnych wątpliwości menedżerów wysokiego szczebla w wielkich spółkach, w których udziały ma Skarb Państwa, budziły projekty dotyczące współpracy przy poszukiwaniu gazu w pokładach łupków czy przy inwestycjach energetycznych. Były i spektakularne dymisje. Ale właściciel ma swoje prawa. Zrobi, co zechce, weźmie tyle dywidendy, ile potrzebuje, postawi do pionu management, który jest na jego, państwowym garnuszku.
Udało się państwu zjeść ciastko i mieć ciastko. Prywatyzacja miała uwolnić biznes od państwowych wpływów i sprawić, że będzie zarządzany efektywnie, przez wybitnych menedżerów. Tymczasem ci menedżerowie muszą słuchać rozkazów urzędników i realizować politykę, która niekoniecznie jest zgodna z interesem innych akcjonariuszy.
Lepiej, żeby Orlen czy KGHM robiły biznes na tym, na czym się znają, i nie służyły za finansową straż pożarną, gdy urzędnicy zechcą gasić pożar. Jeśli ktoś nie wierzy, niech wspomni bolesny upadek dalekowschodnich czeboli.