Przedstawiciele branży transportowej zwrócili się do Ministerstwa Infrastruktury o zmianę przepisów w celu przywrócenia możliwości przeprowadzania kontroli trzeźwości przez pracodawców. W odpowiedzi resort rekomenduje raczej stosowanie alkolocków. I choć z uwagi na dość wysokie koszty nie zamierza wprowadzić obowiązku ich instalacji w pojazdach, to podaje producenta i cenę.
Po zmianie przepisów kodeksu pracy, które weszły w życie w maju ub.r., wyrywkowa kontrola trzeźwości bez zgody pracownika jest niemożliwa. W przypadku podejrzenia, że pracownik jest nietrzeźwy, trzeba wezwać policję. Tymczasem jak wskazuje Maciej Wroński, prezes Transport i Logistyka Polska (TLP), poprzednie rozwiązanie pozwalało pracodawcom na niedopuszczanie do prowadzenia pojazdów kierowców i motorniczych, których stan nie wskazywał bezpośrednio na nietrzeźwość, ale u których stwierdzono przekroczenie dopuszczalnych limitów alkoholu w organizmie.
W odpowiedzi Rafał Weber, sekretarz stanu w MI, stwierdził, że najbardziej efektywnym rozwiązaniem jest stosowanie alkolocków, które umożliwiają weryfikację stanu trzeźwości kierowców także poza zakładem pracy. „Mimo wszystko, biorąc pod uwagę jednorazowy koszt instalacji w pojeździe blokady alkoholowej, który zgodnie z danymi prezesa zarządu (tu nazwa producenta urządzenia – przyp. red.) oscyluje wokół 4 tys. zł netto, nie jest intencją resortu inicjowanie prac legislacyjnych, które wymuszałyby na przewoźnikach obowiązkową instalację przedmiotowych urządzeń. Mając na względzie potencjalną liczbę pojazdów, które podlegałyby obowiązkowemu doposażeniu w blokady alkoholowe i wiążący się z tym koszt, resort pragnie pozostawić pracodawcom swobodę podjęcia decyzji w tym zakresie”.
Wśród transportowców zawrzało.
– Nie wiem, czy to jest niekompetencja, zła wola czy może chodzi o coś innego. Nawet jeżeli tylko część pracodawców skorzystałaby z sugerowanego przez ministerstwo rozwiązania, koszt wyniósłby miliardy złotych. Prosty rachunek pokazuje, że wyposażenie miliona pojazdów to 4 mld zł przychodu dla producentów alkolocków. Nie wiem, dlaczego ministerstwo, zamiast pozwolić na stosowanie będących na wyposażeniu zakładów pracy testerów trzeźwości, namawia na zakup kosztownych urządzeń i przypadkiem pojawia się tam nazwa firmy. W dodatku mowa o urządzeniach, które można stosunkowo łatwo oszukać – irytuje się Maciej Wroński.
Jak dodaje, koszt alkomatu, którym można obsłużyć całą zajezdnię, waha się od 350 do 1500 zł.
– To naruszenie wszelkich reguł bezstronności państwa i zakłócenie konkurencji przez taką reklamę. Bo ten komunikat w gruncie rzeczy nie informuje o niczym innym niż tylko o tym, że jest producent, który dostarcza takie rozwiązania za określoną cenę – komentuje prof. Hubert Izdebski z Uniwersytetu SWPS.
Dodaje, że dopuszczalne byłoby podanie przykładowej ceny, ale bez nazwy producenta.
– Rozumiem, że ministerstwo po analizie rynku dochodzi do wniosku, że nie będzie pewnych rozwiązań narzucać, ale jeśli spytano jednego producenta, to gdzie tu rozpoznanie rynku? Nie wiadomo, czy jest on najtańszy, czy też najdroższy… To jest nie tylko niezgodne z wszelkimi regułami sztuki, ale i absolutnie nieprofesjonalne. Kolejny przykład państwa z tektury, w dodatku takiej z odzysku – dodaje prof. Izdebski.
Badanie trzeźwości kierowców to tylko jeden z wielu aspektów dbania o bezpieczeństwo na drogach. Nie mniejsze zagrożenie stwarzają stres i przemęczenie, które w dużej mierze są wynikiem braku infrastruktury dla kierowców i ciężkich warunków pracy. Wczoraj związek pracodawców TLP oraz Sekcja Krajowa Transportu Drogowego NSZZ Solidarność zawarły Porozumienie na rzecz odpowiedzialnego i bezpiecznego transportu drogowego. Jego sygnatariusze mają nadzieję, że dzięki temu postulaty dotyczące poprawy bezpieczeństwa na drogach zgłaszane wspólnie przez przedsiębiorców i kierowców będą rzadziej ignorowane.