- Rynek samochodów elektrycznych potrzebuje kilku lat, aby się rozruszać. Ważne, żeby wstawić nogę w drzwi tego pociągu z napisem „elektromobilność”, bo on już rusza i trzeba się na niego załapać - podkreśla Piotr Zaremba, szef projektu ElectroMobility Poland.
Wczoraj rozstrzygnięto konkurs na projekt polskiego samochodu elektrycznego. Jak pan ocenia poziom konkursu?
Jestem bardzo zadowolony. Zwłaszcza z ludzi, których udało nam się do niego przyciągnąć. To są osoby bardzo zdeterminowane, utalentowane i z międzynarodowymi sukcesami na koncie. Cieszę się, że będziemy z nimi pracować.
Tyle że nawet uczestnicy konkursu w kuluarach twierdzili, że to dziwne, ponieważ projektowania samochodu nie zaczyna się od karoserii. Czemu miał on więc służyć?
Nie jest tak, że nigdy nie zaczyna się od projektu karoserii. Również duże koncerny czasami zaczynają pracę nad nowym samochodem od poznania oczekiwań w kwestii jego wyglądu. Ale oczywiście etap designu następuje zwykle po uporaniu się z kwestiami technicznymi. My przechodzimy do nich teraz, dlatego projekty nie są ostateczne i mogą ulec zmianie. Prace techniczne mogą je po prostu wymusić.
Plan rozwoju elektromobilności jest bardzo ambitny: do 2025 r. milion samochodów elektrycznych na polskich drogach. Wszystkie docelowo miałyby być rodzimej produkcji?
Liczba ta pochodzi z Planu Rozwoju Elektromobilności w Polsce, który powstał w Ministerstwie Energii. Dotyczy wszystkich samochodów elektrycznych jeżdżących po drogach. Jest tam zapisany cel 30-procentowego wartościowego udziału w tych samochodach komponentów wyprodukowanych w Polsce. Bo z punktu widzenia państwa i budowania wartości naszego przemysłu to bardzo ważne, by jak najwięcej skorzystali z tego nasi producenci. Oddzielną kwestią jest, ile z tego miliona samochodów będzie wyprodukowanych w Polsce. Cały milion to nie będzie, ale zakładam, że część tego tortu nam przypadnie.
Elektromobilność to dziś niezwykle konkurencyjny biznes. Niedawno w sprawie produkcji e-aut Nissan dogadał się z Dongfeng Motor [jeden z największych chińskich producentów aut – przyp. red.], a Toyota z Mazdą. Produkcję elektrycznych samochodów zapowiada też Jaguar. Tesla wypuściła swój Model 3, który ma rekordową liczbę kilkuset tysięcy zamówień. Swój produkt chce mieć nawet Apple. I to są wszystko wiadomości z ostatnich miesięcy lub tygodni. Jak wśród takich graczy poradzi sobie Polska, skoro zaczynamy od zera?
Śledzimy oczywiście doniesienia ze świata. Można patrzeć na to w inny sposób. To, że koncerny stawiają na elektromobilność, będzie budowało rynek i przekona ludzi, że to realna alternatywa dla tradycyjnych aut. Dzięki temu polski producent nie będzie w sytuacji takiej, w jakiej była np. Tesla, która oprócz stworzenia produktu musiała przekonać kierowców, że elektryk jeździ sprawnie i można nim zaspokajać swoje potrzeby transportowe. Dla nas tę pracę wykona ktoś inny. Oczywiście będzie trudno znaleźć swoje miejsce na tym rynku, bo konkurencja jest olbrzymia. Do 2020 r. każdy liczący się producent samochodów chce mieć w ofercie elektryczne auto. Właśnie w tym roku polski samochód elektryczny ma szanse wejść do sprzedaży. Trzeba więc szukać swoich nisz, przewag konkurencyjnych, które spowodują, że polskie e-auto się sprzeda. Niekoniecznie masowo, ale w stopniu, który zapewni dochodowość biznesu. Najważniejsze na teraz jest stworzenie odpowiedniego zespołu, który będzie stał za tym samochodem. Jeśli zapewni on pierwsze sukcesy na rynku, zbuduje markę, to będziemy mogli budować coś większego. Ważne, żeby wstawić nogę w drzwi pociągu z napisem „elektromobilność”, bo on już rusza i trzeba się na niego załapać. Mając jakąś pozycję, łatwiej będzie nam potem atakować.
Rozwój elektromobilności w innych krajach jest ściśle powiązany z rozwojem energetyki odnawialnej. W Planie Rozwoju Elektromobilności w Polsce oceniono, że dzięki e-autom wytwórcy energii elektrycznej zyskają 20 mld zł. Z jakich źródeł będzie pochodzić zasilanie potrzebne polskim e-autom?
Specyfika polskiego systemu elektroenergetycznego polega na tym, że mamy spore nadwyżki produkcji energii w nocy. To jest dla nas problem, ponieważ płacimy za emisję CO2 przy produkcji energii elektrycznej, której nikt nie wykorzystuje, a która jest tylko obciążeniem dla sieci. Znalezienie sposobu na jej odbiór będzie z korzyścią i dla kierowców, bo będą mogli naładować auta, ale także dla wytwórców energii, bo odpadnie im problem, co zrobić z nadwyżką energii. Sztuka polega na tym, aby skierować popyt na energię po zmroku, kiedy mamy jej za dużo. A dla kierowcy sygnałem, że warto ładować swój samochód w nocy, będzie cena. Dlatego potrzebne jest wsparcie Ministerstwa Energii. Taryfa nocna musi być faktycznie dużo niższa niż dzienna.
Kiedy zatem możemy spodziewać się konkretnych zmian w legislacji, które zachęciłyby do przesiadki na e-auta? Mówi się o niższej akcyzie bądź jej braku czy też możliwości darmowego parkowania i korzystania z buspasów.
To jest dziedzina, która należy do Ministerstwa Energii. Resort obecnie pracuje nad ustawą o elektromobilności. Z tego, co wiem, projekt wzbudził duże zainteresowanie rynku. Ale sporo kwestii wymaga dopracowania i nad tym teraz pracuje ministerstwo. Nie czas jest tutaj najważniejszy, a dobrze przygotowane regulacje. To bardzo wrażliwy segment, gdzie zmieniając jedną rzecz, aby promować elektromobilność, możemy rozregulować inne elementy. Jestem przekonany, że ustawa będzie do końca roku. Czekają na nią przedsiębiorcy. Widać, że na razie wstrzymują się z inwestycjami w infrastrukturę do momentu, gdy jasne będzie, jakie będą dla nich zachęty.
Eksperci zwracają uwagę na wyjątkowo ubogą infrastrukturę dla aut elektrycznych w Polsce. Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego „Samar”, twierdzi, że jeśli ją zbudujemy, to producenci elektryków sami do nas przyjdą. Czy z inwestycją w infrastrukturę jesteśmy na razie ostrożni, bo czekamy, aż sami będziemy produkować własne e-auto?
Nie ma sensu czekać z inwestycjami w infrastrukturę. Przykłady innych krajów pokazują, że rynek samochodów elektrycznych potrzebuje kilku lat, aby się rozruszać. Nie wystarczą instrumenty wsparcia, aby wszyscy nagle je pokochali. Jest dużo barier i obaw, które siedzą ludziom w głowach. Trzeba nad nimi pracować systematycznie. Infrastruktura powinna powstawać jak najszybciej. Ale nie cała. Powinna rozwijać się systematycznie wraz z rynkiem e-pojazdów. Ważne, abyśmy szybko mieli infrastrukturę bazową, to znaczy, żeby każdy, kto chce przejechać Polskę elektrykiem, mógł bez problemu to zrobić. W moim przekonaniu poza infrastrukturą bazową państwo nie powinno w ten proces zbytnio ingerować, aby decyzja o lokalizacji należała do rynku. Na początku pomoc publiczna jest jednak niezbędna. Stacje ładowania nie są na razie dobrym biznesem. Za mało jest samochodów elektrycznych, żeby to się opłacało. Odpowiednie instrumenty, czy to finansowe, czy regulacyjne, będą w ustawie o elektromobilności.
PGE, czyli współudziałowiec ElectroMobility Poland, i zakłady Cegielskiego zapowiedziały budowę polskiej ładowarki dla e-aut. Kiedy więc możemy spodziewać się zagęszczenia infrastruktury?
Z zadowoleniem obserwuję, że ona już zaczyna powstawać. Mamy zapowiedź Lotosu wyposażenia stacji paliw w stanowisko szybkiego ładowania elektryków. Na początek na trasie Warszawa – Gdańsk, ale potem także na innych drogach. Usługi carsharingowe samochodów elektrycznych uruchomiła Energa. To przedsięwzięcie wiąże się także z budową infrastruktury dla tych aut na Wybrzeżu. W Polsce działa też słowacka spółka Greenway, która dostała dofinansowanie unijne na budowę stacji ładowania. Sytuacja zmienia się więc na plus. Ale jak już mówiłem, jest oczekiwanie na ustawę. Moment, w którym podpisze ją prezydent, będzie sygnałem do uruchomienia projektów, które teraz są jeszcze wstrzymywane, bo nikt nie wie, jak będzie wyglądał rynek.
Dlaczego rozwój elektromobilności jest ważny dla Polski?
W miastach coraz ciężej jest oddychać. W większych to samochody spalinowe są głównym źródłem smogu. W Warszawie transport odpowiada za 63 proc. zanieczyszczeń powietrza. Samochód elektryczny nie emituje tlenków siarki, azotu i pyłów zawieszonych. Dlatego miasta będą się na nie przesiadać ze względu na komfort życia i wygodę mieszkańców.
Jest też argument technologiczny. Elektromobilność to tak naprawdę pompa ssąca dla innowacji w całej energetyce. To nie tylko pojazd i stworzona dla niego infrastruktura, ale także systemy magazynowania energii, które mogą być wykorzystywane nie tylko w e-autach, ale z korzyścią dla całego systemu energetycznego. Rozwój elektromobilności uruchamia popyt w różnych działach gospodarki. W Polsce mamy wielu zdolnych ludzi, którzy rozwijają bardzo fajne pomysły, ale potem jest problem z ich wdrożeniem. Dlaczego? Bo nie ma popytu na innowację. Elektromobilność będzie go w naturalny sposób generować.
Oczywiście jest też aspekt geopolityczny. Nie chcielibyśmy być w takim stopniu jak teraz zależni od ropy, którą importujemy głównie z jednego kierunku. Jeżeli moglibyśmy mieć transport napędzany własną energią, to byłby bardzo duży plus.
Jak rozwój elektromobilności w Polsce wygląda na tle innych krajów regionu?
Przede wszystkim jesteśmy chwaleni za spójną wizję. Na tle innych krajów europejskich jesteśmy postrzegani jako kraj, który w bardzo konsekwentny sposób rozwija tę nową dziedzinę. Nie mamy też czego się wstydzić w kwestii produkcji komponentów do e-aut. Wokół producentów autobusów elektrycznych powstał wianuszek kooperantów, którzy działają nie tylko w Polsce, ale z dużymi sukcesami radzą sobie na rynkach zagranicznych. Wygrywają kolejne przetargi, np. na dostawy infrastruktury dla miast Europy Zachodniej, ale także dostarczają drobną elektronikę, która stanowi bardzo dużą część wartości pojazdów elektrycznych. Liczymy na podobny efekt przy produkcji polskiego e-auta.
Na razie cztery potencjalne e-pojazdy, za rok ostateczny wybór
Aż cztery równorzędne nagrody wręczyło jury konkursu na projekt polskiego samochodu elektrycznego, który przeprowadziła spółka ElectroMobility Poland. To, który z nich ostatecznie stanie się polskim e-autem, okaże się w przyszłym roku, po budowie czterech prototypów i testach.
Pierwszym ogłoszonym zwycięzcą został Łukasz Myszyńki i jego projekt samochodu Junior. Myszyński to absolwent wzornictwa przemysłowego, studiował w mediolańskiej Scuola Politecnica di Design. Nie jest to jego pierwszy sukces. Zwyciężył już w międzynarodowym konkursie projektantów samochodów Sketch Fighter. Na koncie ma także współpracę z Audi, Lamborghini oraz Ducati.
Druga nagrodzona praca to dzieło innego młodego projektanta, niespełna 30-letniego Mateusza Tomiczka. Zajmuje się on wzornictwem przemysłowym, ukończył Wydział Architektury i Urbanistyki na Politechnice Śląskiej. Obecnie pracuje w branży motoryzacyjnej w Czechach.
Uznanie jurorów zdobył także koncept Damiana Wolińskiego pod kryptonimem SE1. Podobnie jak większość uczestników konkursu Woliński jest absolwentem wzornictwa przemysłowego, które ukończył na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Motoryzacja to jego pasja od najmłodszych lat. Na jego blogu znaleźć można mnóstwo projektów jego autorstwa. Teraz wreszcie jeden z nich będzie miał szansę na realizację.
Ostatnia nagrodzona praca wyszła spod ręki Sebastiana Nowaka. To zgrabny pojazd o nazwie Be-E. Nowak to zdecydowanie jedna z najciekawszych osób, które znalazły się w finale konkursu. Zawodowo zajmuje się bowiem branżą gier komputerowych i projektowaniem przestrzennym. Obecnie zajmuje stanowisko senior vehicle artist w firmie CD Projekt RED, polskiego potentata w produkcji gier wideo. Jego projekt e-auta to pośmiertne zwycięstwo peerelowskiego designu. Projektując nadwozie, Nowak oparł się bowiem na prototypie polskiego samochodu Beskid, który zbudowali inżynierowie Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsko-Białej, jednak nigdy nie wszedł on do masowej produkcji. Nagrodzone projekty na forsal.pl