Rozmawiamy z WOJCIECHEM HANNEM, partnerem w firmie doradczej Deloitte - Trzeba otwarcie powiedzieć polskim odbiorcom, że żyjemy na poziomie cen energii, które nie pokrywają kosztów inwestycji, i należy dopuścić, żeby popyt i podaż zaczęły w końcu regulować cenę energii. Inaczej stagnacja energetyki zahamuje rozwój gospodarki.
● W projekcie polityki energetycznej Polski do 2030 roku nie ma w ogóle mowy o źródłach finansowania czy to budowy nowych elektrowni, czy sieci energetycznych. To dyskwalifikuje ten projekt?
- Projekt polityki energetycznej Polski do 2030 roku to dobry dokument. Została wykonana spora praca analityczna i razem z załącznikami stanowi spójną całość. Tak naprawdę mówi jednak o tym, co należałoby zrobić, a dyplomatycznie nie wspomina o tym, co możliwe. Mówi o tym, czego energetyka potrzebuje, a nie odpowiada na pytanie, jak to zrobić, czyli jak sfinansować.
● Sprawdziliście, czy możliwe jest sfinansowanie inwestycji opisanych w projekcie polityki energetycznej w zakładanych tam terminach?
- Dokonaliśmy uproszczonych szacunków, które biorą na poważnie wszystkie liczby dotyczące wyłączania starych bloków energetycznych, modernizacji i budowy nowych mocy w energetyce jądrowej, węglowej i źródłach odnawialnych. Skupiliśmy się na okresie do 2020 roku, bo te plany i zamiary na lata 2020-2030 nie są w pełni opisane w do-kumencie. Wyszło, że do 2020 roku jest plan budowy 1,6 tys. MW w energetyce jądrowej, 13 tys. MW w konwencjonalnej (łącznie z tzw. głę-boką modernizacją) i około 7 tys. MW w energetyce odnawialnej. Nie podejmuję się powiedzieć, ile z tego jest naprawdę możliwe do zrobienia, ale zapewne nie wszystko. Jednak, gdyby chcieć zrealizować całość planu, to potrzeba byłoby na to około 29 mld euro do 2020 roku.
● To możliwe?
- Odpowiedź nie jest prosta, bo wiele zależy od możliwości zarabiania przez energetykę. Od tego, jakie wolne środki zdoła zgromadzić, zależy, ile będzie mogła pożyczyć. Gdybyśmy założyli, że banki zapominają o kryzysie i znowu są skłonne finansować inwestycje w 60-70 proc., to oznaczałoby, że sama energetyka musi mieć środki na poziomie 10,5 mld euro. Oceniamy, przy pewnych uproszczonych założeniach, do 2020 roku wszyscy istniejący obecnie w Polsce wytwórcy energii, krajowi i zagraniczni, w oparciu o istniejące dzisiaj i stopniowo amortyzujące się aktywa, mogą zakumulować 3-4 mld euro. Przy założeniu, że między innymi sektor będzie wypłacał dywidendę do 50 proc. zysków, bo za nierealistyczne uważamy zapomnienie o dywidendzie przez właścicieli na okres 12 lat.



● To znaczy, że niezależnie od postawy banków, do sfinansowania planów kreślonych przez resort gospodarki zabraknie energetyce około 8 mld euro kapitałów własnych?
- Nie można wprost odejmować tych 3-4 mld euro od 10,5 mld euro. Naszym zdaniem do osiągnięcia możliwości sfinansowania inwestycji w wysokości 29 mld euro energetyce polskiej zabraknie co najmniej 6 mld euro środków własnych. To znaczy, że tylko co trzecie niepożyczone z banku euro w ambitnym programie inwestycyjnym może pochodzić z istniejących aktywów, a i to przy założeniu, że banki będą traktowały energetykę tak dobrze jak przed kryzysem. To jednak dzisiaj trudne do wyobrażenia.
● Przy jakiej cenie energii energetyka zgromadzi te 3-4 mld euro, co i tak okazuje się za mało?
- Założyliśmy, że do 2020 roku cena hurtowa energii rośnie z obecnych około 40 euro za 1 MWh do 80 euro za 1 MWh. Ceny te nie uwzględniają kosztów uprawnień do emisji CO2. To tylko bardzo uproszczone szacunki. Powinny być uzupełnione rzetelną, szczegółową analizą, ale oddają w głównych zarysach skalę problemu.
● Czy plany inwestycyjne zapisane w projekcie polityki energetycznej są zatem całkowicie absurdalne?
- To zależy od tego, czy Ministerstwo Gospodarki ma koncepcję finansową realizacji polityki energetycznej, czy nie ma. Chciałbym wierzyć, że ma, ale na razie jej nie ujawnia, bo trwają konsultacje międzyresortowe. Sama energetyka nie zarobi tyle, żeby zaciągnąć pożyczki umożliwiające realizację polityki energetycznej w proponowanym kształcie, ale może pozyskać kapitał, który to umożliwi.
● Jak i skąd?
- Aby plany Ministerstwa Gospodarki nabrały realnych kształtów, energetyka musi mieć środki własne o około 6 mld euro większe, niż zdoła zgromadzić. Teraz dostęp do kapitału, poza giełdą i środkami własnymi generowanymi przez spółki, mogą dać przede wszystkim inwestorzy zagraniczni, tak strategiczni, jak i finansowi, którzy powinni wejść do polskiej energetyki. Chciałbym wyraźnie podkreślić, że to, czy powinni wejść akurat do największych polskich grup energetycznych, czyli PGE i Taurona, jest kwestią decyzji strategicznej rządu: mieć czy nie mieć polskiego gracza lub graczy w energetyce. Natomiast w średnim i długim terminie nie ma poważnej alternatywy dla konieczności otwarcia sektora dla inwestorów strategicznych i finansowych. Uważam, że inwestorzy by się znaleźli, ale oznaczałoby to radykalną zmianę struktury własności energetyki. Moim zdaniem nie ma powodu, żeby energetyki nie prywatyzować.



● No to się dalej nie składa, bo założenia nowej polityki energetycznej mówią, że największe grupy, czyli PGE i Tauron, zostają pod kontrolą państwa.
- Generalnie są trzy wyjścia z tej pułapki pomysłów i możliwości ich realizacji. Inwestycje mogą być mniejsze niż oczekiwane, ale co wtedy. W prognozie resortu gospodarki wzrost konsumpcji pokrywa się dokładnie ze wzrostem produkcji. Przy niewystarczających inwestycjach w moce lukę wypełni, bo będzie musiał, import. Budowanie linii energetycznych jest ciągle tańsze niż elektrowni. Druga ewentualność jest taka, że regulator pozwoli na szybszy wzrost cen, niż zakładaliśmy, i będzie więcej pieniędzy, a trzecia to sprzedaż także największych polskich grup energetycznych lub alternatywne otwarcie rynku dla nowych inwestorów, przy pogodzeniu się z utratą udziałów w rynku spółek pod kontrolą Skarbu Państwa. Teoretyczna czwarta możliwość, czyli głęboka restrukturyzacja i istotna obniżka kosztów w sektorze, jest niesłychanie trudna w niesprywatyzowanych spółkach.
● Nawet PGE nie jest w stanie pozyskać finansowania wszystkich planowanych inwestycji?
- Nawet, bo jeśli na poważnie zamierza się zabrać do budowy elektrowni jądrowej o mocy 1600 MW, to tylko z tym projektem będą mieli co robić do 2020 roku. Nawet jeśli pozyskają partnera do spółki celowej. Oczywiście, emisja giełdowa bardzo by pomogła, nie wiadomo tylko, kiedy ona nastąpi.
● Jeśli polityka regulacyjna się nie zmieni, czyli jeśli branża będzie uznawała, że ceny energii są za niskie, to prywatyzacja energetyki się powiedzie?
- Jest realne, że inwestorzy zagraniczni wejdą do polskich grup i sfinansują inwestycje nawet przy niskich cenach energii, ale należy się liczyć z tym, że potem wymusiliby na regulatorze podniesienie cen. Tak czy inaczej podwyżka cen energii nas nie minie. Powinniśmy przestać chować głowę w piasek. Ktoś powinien uczciwie i otwarcie powiedzieć polskim odbiorcom, że żyjemy na poziomie cen energii odziedziczonych po komunizmie, które nie pokrywają kosztów inwestycji i musimy dopuścić, żeby popyt i podaż zaczęły w końcu regulować cenę energii - na przykład poprzez określenie stopniowej - aby uniknąć szoku cenowego - ścieżki dojścia do cen inwestycyjnych. Inaczej stagnacja energetyki zahamuje rozwój gospodarki.
● Wojciech Hann
szef Zespołu Środkowo-Europejskiego Energetyki i Zasobów w Deloitte. Jego zespół uczestniczył w projektach realizowanych m.in. w Polsce, Czechach, Słowacji, Niemczech, Austrii, Francji, Izraelu, Turcji i USA