Znałem kiedyś człowieka, który kupił malucha na giełdzie. Okazało się, że w podłodze auta były spore dziury wyżarte przez rdzę, ale sprzedawca zatkał je folią i zasmołował. Na pierwszy rzut oka auto było w porządku. Ta historia przypomniała mi się, gdy przeczytałem o prowadzonych przez Komisję Europejską stress testach w bankach. Wyszły, jak głoszą nieoficjalne informacje, nieźle.
Tyle że warunki przyjęte przy tych sprawdzianach są – delikatnie mówiąc – mało realistyczne. Jest mało prawdopodobne, aby jednocześnie w takiej samej skali w Europie spadło tempo wzrostu PKB. Wprawdzie podobno grozi nam drugie dno recesji, ale każdy, kto ma do czynienia z ekonomią, wie, że dno dnu nierówne. Za to Komisja Europejska nie zbadała tego, co akurat wydaje się nadal możliwe. Ot, choćby co się stanie, gdy upadnie Grecja? Albo hiszpańskie zawirowania z płynnością rozłożą tamten rynek.
Oczywiście skutki byłyby katastrofalne dla systemu finansowego Europy, dlatego Bruksela sprawy nie poruszyła. Zachowała się tak, jak ten sprzedawca samochodów, zaklajstrowała dziury i udaje, że wszystko działa. I będzie działać, dopóki inwestorzy nie zaczną się przyglądać, co właściwie kupili. A sezon publikacji wyników finansowych za pasem.